Po co ten Mickiewicz?

"Pan Tadeusz" - reż: Jarosław Tumidajski - Aneks do IV Festiwalu Wybrzeże Sztuki

"Pan Tadeusz" Jarosława Tumidajskiego to nie jest spektakl kontrowersyjny czy prowokujący do dyskusji (z takimi opiniami o przedstawieniu można się spotkać). To spektakl bez wyrazistej koncepcji, powierzchowny i niespójny

Zamiast ekscesu lub ożywczego skandalu – mamy tu tylko brak pomysłu, co szczególnie razi w zestawieniu z zaprezentowanymi na IV Aneksie do Wybrzeża Sztuki bardzo dobrymi „Dziadami” Wodzińskiego czy świetną „Nie-boską komedią” Nalepy - przedstawieniami, które „ożywiają” teksty wielkich romantyków i wpisują je w nowe konteksty, jednocześnie ich nie zafałszowując.

Tymczasem w gdańskim „Panu Tadeuszu” epopeja Mickiewicza została potraktowana całkowicie instrumentalnie. Wybranie z tekstu fragmentów o mrocznym tonie, przedstawiających konflikty, nieporozumienia i komunikacyjny impas, w jaki wpada ukazana społeczność, sprawiło, że Mickiewicza w tym spektaklu w ogóle nie słychać. Charakterystyczny przykład takiej strategii stanowi scena polowania – bohaterowie strzelają do niedźwiedzia oznaczonego Gwiazdą Dawida i „tęczową” flagą, powstrzymują się zaś od strzału, gdy pojawia się niedźwiedź z polską flagą i znakiem ryby. Zamysł sam w sobie ciekawy, ale za bardzo chyba oderwany od tekstu Mickiewicza…

Powieść staje się tylko materiałem, który, swobodnie i bez głębszych uzasadnień pocięty na kawałki, ma służyć udowodnieniu tezy o ksenofobii, braku zrozumienia dla drugiego człowieka, ciasnym, zamkniętym światopoglądzie i pogardzie dla odmienności jako „konstytutywnych” cechach polskiego społeczeństwa. Tezy pewnie w dużym stopniu słusznej – ale czy w celu jej uzasadnienia można czynić z „Pana Tadeusza” dzieło powierzchowne i jednowymiarowe, prawie całkowicie odrzucając jego złożoność i bogactwo znaczeń? 

Nie tylko zabiegi dokonane na epopei Mickiewicza sprawiają, że spektakl Tumidajskiego nie stanowi przekonującej całości. Scenografia – którą tworzy przede wszystkim budynek przydrożnego zajazdu z kiczowatym, podświetlonym napisem – nie zostaje właściwie w żaden sposób wykorzystana. Po prostu jest sobie na scenie i stoi. Może próbuje coś symbolizować, coś oznaczać, lecz w istocie pogłębia tylko wrażenie niespójności całego przedstawienia. Elektroniczna, często mroczna muzyka, stanowiąca podkład dla kwestii aktorów, w zestawieniu z Mickiewiczowską frazą wywiera czasami efekt wręcz komiczny. Sami aktorzy zaś sprawiają wrażenie zagubionych – jakby nie wiedzieli, w czym właściwie grają i jak mają grać. W zakończeniu spektaklu na ekranie pojawia się napis: „Żadnego ślubu nie będzie” – akcja kończy się więc wielką dezintegracją, bez szans na jakiekolwiek połączenie i pogodzenie. I tak też, niestety, jest z formą tego przedstawienia – nie do końca chyba przemyślaną i opartą na zbyt prostym koncepcie.

Jarosław Błochowiak
Dziennik Teatralny Trójmiasto
1 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia