Po drugiej stronie ulicy, czyli królestwo grandy
"Opera za trzy grosze" - reż. Adam Opatowicz - Teatr Polski w SzczecinieCzas jest miernikiem wartości dzieła. Nie ulega wątpliwości, że „Opera za trzy grosze" Bertolda Brechta i Kurta Weilla nadal zostaje poprawnie odczytana, co więcej, opowiada sytuacje - które może w nieco innej skali i charakterze - mają swoje odzwierciedlenie we współczesności. Pieniądz rządzi światem nie od dziś, a każde miasto skrywa swoje legendy na marginesie dnia codziennego.
W inscenizacji zaproponowanej przez Adama Opatowicza w Teatrze Polskimw Szczecinie realizacja pozostaje wierna oryginałowi. To czym spektakl zdobywa serce widza, to z pewnością klimat zatęchłej ulicy (świetna scenografia Mariusza Napierały w połączeniu z grą światła wyreżyserowaną przez Krzysztofa Sendke), jak i porządne przygotowane aktorów.
Historia jest wszystkim dobrze znana, o to król londyńskiego półświatka Mackie Majcher poślubia Polly Peachum. Fakt ten wzbudza gniew ojca Polly - Jonatana Peachuma (Wiesław Orłowski), który prowadzi własny, dość parszywy biznes. Do niego bowiem należą wszystkie ulice Londynu, obstawione przez pracujących dla niego żebraków. Co ciekawe, to bardziej Peachum wzbudza niechęć u widza niźli sam Majcher. Skrywając się za cytatami z Biblii („Dawajcie a będzie wam dane"), bez skrupułów wyciąga pieniądze od naiwnych przechodniów wierzących w niedolę podstawionych nieszczęśników. Warto bliżej przyjrzeć się tej kwestii, czy nie mamy wrażenia, że nadal takie praktyki funkcjonują? Już Victor Hugo w „Katedrze Marii Panny w Paryżu" prezentuje zasady działania takiego świata na Dziedzińcu Cudów, gdzie dokonuje się swoiste „przeobrażenie żebraków". Jonatan zaciera ręce przed zbliżającą się koronacją królowej, która ma mu przynieść wielkie zyski. Najpierw jednak musi uporać się z Mackie Majcherem. A jest to nie lada wyzwanie. Mackie Majcher- Macheath (Mariusz Ostrowski) to chodząca legenda, ma swoją szajkę i wpływy - również w policji. Czuje się bezkarny, co pozwala mu beztrosko patrzeć na obrót spraw oraz na lawirowanie między kochankami. W końcu to one doprowadzą go na stryczek. Macheath reprezentuje taki typ złego bohatera, którego wszyscy kochają. I tak jak Londyn miał Majchra, tak Warszawa miała Felka Zdankiewicza. Nie tylko postać Felka nasuwa mi skojarzenia z Polskimi realizacjami podobnych tematów. Być może to muzyka, piosenki, stylistyka postaci wywołują chęć zestawienia londyńskiego półświatka z apaszowską Pragą „Warszawy" Teatru Telewizji w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego. Na uwagę w Szczecińskiej realizacji zasługują również postacie drugoplanowe. Możemy podziwiać kreację Elżbiety Donimirskiej w roli Celii Peachum, a także zachwycać się głosem Marty Uszko odtwarzającej rolę Jenny. Dużą dyscyplinę w partnerowaniu na scenie reprezentuje grupa żebraków, a także aktorzy grający szajkę Macheath'a.
Mocną stronę spektaklu Opatowicza stanowi muzyka. Kiedy Polly zaczyna śpiewać piosenkę o piratce Jenny (znakomity głos i interpretacja Sylwii Różyckiej) wszystko wokół znika i przenosimy się do opowiadanej historii. Właściwie, partie mówione stają się często niezauważalne i drętwe w porównaniu z emocjonalnym ładunkiem wykonywanych songów. Nie byłoby tego efektu, gdyby nie wspaniała muzyka grana na żywo (zespół dowodzony przez Krzysztofa Baranowskiego) oraz zachwycająco przygotowana choreografia (Paulina Andrzejewska). Strona techniczna spektaklu jest imponująca. Niestety w spektaklu pojawia się wrażenie dłużyzn. Być może na korzyść wyszłaby modyfikacja zakładająca pewne skróty, bądź zwiększone tempo następujących po sobie zdarzeń.
Niemniej jednak historia Mackiego Majchra będzie wiecznie żywa, a każdy kto lubi musicale i dobrą opowieść, będzie się dobrze bawił na tym spektaklu.