Po prostu farsa

"Wieczór kawalerski" - reż: M. Sławiński - Teatr Powszechny w Łodzi

Pokładająca się ze śmiechu publiczność, zrywające się co rusz oklaski oraz inne entuzjastyczne reakcje powinny towarzyszyć odbiorowi każdego dobrego rozrywkowego przedstawienia. Jednak co znaczy słowo "dobre" w odniesieniu do spektaklu teatralnego - zrealizowanej w statycznej scenografii farsy, której magia opiera się wyłącznie na humorze sytuacyjnym i aktorstwie? W przypadku wystawianego w Teatrze Powszechnym w Łodzi "Wieczoru kawalerskiego" znaczy niewiele.

Fabuła dobrej farsy powinna być na tyle skomplikowana by prowadzić do zabawnych nieporozumień i na tyle prosta, by zrozumiał ją przeciętny przedstawiciel naszego społeczeństwa. „Wieczór kawalerski” Marcina Sławińskiego spełnia takie wymagania, jest to bowiem opowieść o tym, jak może zakończyć się męska impreza poprzedzająca ślub. Przyszły pan młody budzi się w łóżku z nieznajomą kobietą, którą okazuje się wyjątkowo atrakcyjna dziewczyna jego najlepszego przyjaciela. Młody mężczyzna w pierwszym momencie skupia się na ukryciu niewygodnej kochanki, jednak w miarę rozwoju akcji uświadamia sobie, że kobieta nie jest mu obojętna i że chciałby, aby to on stała na ślubnym kobiercu zamiast jego narzeczonej. Oczywiście po drodze dochodzi do całej serii nieporozumień, dwuznacznych sytuacji i humorystycznych zdarzeń, które wywołują uśmiech na ustach wielbicieli sitcomowego humoru.  

Statyczna scenografia nie próbuje niczego sugerować, tu wszystko jest jasne - wystój mieszczańskiego wnętrza okazuje się pokojem hotelowym, apartamentem nowożeńców. Czworo drzwi, łóżko i kanapa to umeblowanie dwóch pomieszczeń, z których składa się apartament. W tym spektaklu nie zobaczymy ciekawych kostiumów, zmieniających się dekoracji i zaskakujących rozwiązań, nie o to bowiem chodzi w fasie. Tu wszystko jest do bólu przewidywalne, a opartemu na nieporozumieniach humorowi daleko do ciętych ripost i inteligentnych, pełnych podtekstów dialogów. Widzowi podaje się wszystko na tacy, nie ma tu miejsca na niedopowiedzenie, które mogłoby skłaniać do zastanowienia. Publiczność zgromadziła się w teatrze tym razem po to, aby nie myśleć, lecz poddać się falom zbiorowego śmiechu. 

Od farsy trudno wymagać, by była filozoficznym traktatem lub głosem w sprawie przyszłości pokolenia, jednak i ten gatunek wymaga pewnych inscenizacyjnych zabiegów, które sprawiają, że możemy mówić o umiejętnym przeniesieniu tekstu na scenę. W łódzkim spektaklu drażni do bólu pretensjonalna muzyka rozbrzmiewająca między innymi w chwilach, gdy spotykają się zakochani. Wszystko jest tak jasne i czytelne, tak dosłowne, że nie mamy najmniejszych wątpliwości, dlaczego tego wieczoru publiczność zebrała się w teatrze. Trzeba przyznać, że twórcy spektaklu mogli się odrobinę bardziej postarać. Spektakl nie zachwyca ani pod względem aktorskim, ani pod względem wizualnym. Trafia jednak do odbiorców, którzy teatr odwiedzają rzadko i w ściśle określonym celu. 

Przedstawienie zrealizowane w Teatrze Powszechnym nie odbiega od innych spektakli tego typu. Nie epatuje widza natrętnym dydaktyzmem, nie zmusza też do refleksji. Jest rozrywką dla zmęczonego po całym tygodniu pracy widza, którzy chciałby odpocząć, nie dopisując do przyjścia do świątyni sztuki specjalnej ideologii. Po prostu farsa.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
11 maja 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia