Pochód okrucieństwa

"Ostatni taki ojciec" - XII Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje

Łukasz Witt-Michałowski, przedstawiając swój spektakl w programie Interpretacji, napisał: Kiedyś mieliśmy ojców, którzy potrafili trzymać synów mocną ręką.

Teraz mamy ojców zniewieściałych i nijakich. Tęsknimy za twardą ręką. Widzowie XII Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej, po obejrzeniu w środę, 17.03., konkursowego przedstawienia w jego reżyserii, nie mieli raczej wątpliwości, że te słowa to bardziej prowokacja niż wyznanie wiary. 

Spektakl Ostatni taki ojciec pokazuje sytuacje ekstremalne - ojcowską przemoc, okrucieństwo i bezwzględność. Ale pokazuje też, udowodnioną przez psychologów prawdę, że agresja może być naszym genetycznym przekleństwem, częściej jest jednak powielaniem wzorców, jakie wynosimy z domu.

Chłopiec wychowany przez despotycznego ojca, wcześniej czy później pójdzie jego śladem i rozładuje poczucie krzywdy; na kimś innym lub na sobie. W spektaklu ojców jest trzech; uosabiają kolejne wcielenia przemocy, ale i kolejne wcielenia ofiar. Bo syn wychowany w strachu, zanim stanie się katem, przejść musi własne piekło. 

Kanwą przedstawienia, zrealizowanego na lubelskiej Scenie Premier InVitro, jest tekst Artura Pałygi. Jeśli wsłuchać się tylko w słowa, nie zaskakują odkrywczością - sztuka ulepiona jest ze zdarzeń, jakich aż nadto mamy w relacjach telewizyjnych i raportach policyjnych. To wypadki przerażające, zdecydowanie dramatyczne, ale ten powód nie wystarczy, by zebrane razem, stały się sztuką teatralną. Męczące jest też nagromadzenie schematów: ojciec to prymitywny wojskowy, na ścianie mieszkania rośnie symboliczny grzyb zepsucia, a kupno telewizora urasta do rangi osiedlowego wydarzenia. W paradzie oczywistości często gubi się istota opowiadanej przez autora historii.

Łukasz Witt-Michałowski nie idzie jednak tropem realizmu, i konstruuje (metaforycznie i dosłownie) nową przestrzeń zdarzeń. Dosłownie, bo burzy statyczny podział na scenę i widownię. Publiczność, usadzona na ruchomych platformach-ciężarówkach, ogląda akcję z różnej perspektywy, a terytorium zawładnięte przez aktorów właściwie nie ma granic. Ten taktyczny manewr, by pozostać w terminologii wojskowej, nadaje spektaklowi charakter koszmarnego snu, w którym rzeczywistość trudno oddzielić od nie-rzeczywistości.

Interesujący kształt widowiska przegrywa jednak zbyt często z nierównowagą inscenizowanych wątków. To, co mogło być jego siłą, obraca się przeciw niemu. Długie sceny porodu, jedzenia arbuzów czy obrzydliwej stypy, miały pewnie nas (widzów) wytrącić z emocjonalnej błogości, budzą jednak irytację i spowalniają naszą (widzów) reakcję buntu przeciw niemoralnym zachowaniom postaci. Jeśli coś nas naprawdę dotknie i zaboli, chwilę potem zostaje rozmyte przez trwające zbyt długo, nieistotne dla całości, pozorowanie akcji. Chwil prowokujących do znużenia jest zdecydowanie więcej niż tych poruszających

A poruszające są na przykład kompozycje ułożone z zachowań bohaterów i tajemniczego tancerza (w tej roli Tomasz Bazan), który jak cień towarzyszy postaciom w chwilach całkowitego poddania się losowi. Wtedy na scenę wraca metafora.

Wbrew pozorom, przedstawienie Łukasza Witta-Michałowskiego jest natomiast nie tylko teatralnym portretem ojców-potworów. Zza pleców rodzinnych tyranów wyłaniają się przecież zmaltretowane, uzależnione od mężów kobiety, które wchodzą w życie z przekonaniem, że ich jedynym możliwym wyborem jest cierpienie. Gdy matka straszy synka Jedz, bo jak nie będziesz jadł, zmienisz się w dziewczynkę, człowiek czuje na plecach ciarki.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
20 marca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...