Pochwała grupy
Jerzy Stuhr o aktorachJeszcze nie tak dawno głośno było o propozycji przykre dla aktorów, aby ci z nich, którzy chcieliby pracować w filmie lub w serialach, przynosili pozwolenie ze swojego teatru. Co Pan na to?
- Zawsze tak było. Tylko traktowano to naturalnie, że odchodząc do filmu musisz mieć pozwolenie z miejsca, gdzie jesteś zatrudniony etatowo, czyli z teatru. I nawet nie tylko dlatego, że tam jesteś zawodowo podporządkowany, ale i z tego powodu, że naruszasz ideę własnej gotowości, która jest podstawą istnienia w teatrze. To normalne, że, jak idę na 4 miesiące do filmu, to musze uzyskać nie tylko urlop bezpłatny, ale jeszcze zgodę na takie odejście. Pamiętam, jak Jerzy Jarocki zwalniał mnie do "Amatora". Praktycznie to Jarocki decydował o tym, kiedy będzie robiony. Robiliśmy akurat "Sen o Bezgrzesznej" i Kieślowski czekał na mnie przez 9 miesięcy. Dlatego dzisiaj młodzi aktorzy nie chcą się angażować do teatru. Oni marzą oczywiście o swoim wyimaginowanym Teatrze Wielkich Ról i Wielkich Zdarzeń, ale, jak przyjdzie konkret, to wolą podpisać umowę o dzieło niż otrzymać etat.
To jest w tej chwili tragedia teatru. Bo co to jest teatr? To nie jest tylko przedstawienie. Teatr to jest grupa ludzi rozumiejących się, żyjących w tej samej poetyce, równych umiejętnościami, chcących wspólnie pracować. To jest po prostu twórcza wspólnota i jak mówił Konrad Swinarski, taka grupa trwa tylko 10 lat. To jest twórcze 10 lat. Potem, oczywiście, może pracować nadal, ale już jest coraz mniej twórcza, już się powtarza i powiela, korzysta z tego, co wypracowała w swoim najbardziej erupcyjnym czasie.
I to się sprawdza co do joty. Wystarczy spojrzeć na te najbardziej twórcze grupy: Grotowski, Kantor, Stary Teatr lat siedemdziesiątych, teraz chyba tylko teatr Krzysztofa Warlikowskiego, bo to jest także wielki okres erupcji tej grupy. Zżytej, rozumiejącej się, wspólnie pracującej. To jest teatr. Teatr to jest mentalność. A przedstawienie jest tylko efektem tej wspólnej mentalności.
Na tym właśnie polega obecna tragedia teatru. Że go tak naprawdę nie ma. Są tylko przedstawienia. I tak jest nie tylko w Polsce. Zaczynałem to dostrzegać, gdy przed laty pracowałem za granicą. To się wiązało z systemem ekonomicznym. Ale nigdy ekonomista tego nie potrafi zrozumieć. I prof. Balcerowicz, i Grzegorz Kołodko, i inni. To jest tragedia europejskiego teatru. Że aktorów się dobiera do przedsięwzięcia. A największym wrogiem teatru jest casting. Bo jeśli się ogłasza casting, to wiadomo, że nie będzie teatru, tylko przedstawienie. Teraz to się dzieje u nas. A niezapomniana grupa Starego Teatru z lat siedemdziesiątych była wszystkim. Starsi uczyli nas, myśmy ich uczyli, to była jedna mentalność i z tego korzystali reżyserzy.
Teraz w ogóle jest trudno dojść do pojęcia zespołowości. Bo do tego trzeba wychowywać dziecko od początku. Trzeba się uczyć istnienia w grupie. Widzę to po swoich dzieciach, po wnuczce, że podświadomie preferują grę na jedną osobę. Przed ekranem, przed komputerem trwa samotność w sieci - i to jest nie tylko świetny tytuł książki, jaki wymyślił Janusz Wiśniewski. To jest dostrzeżenie charakteru obecnych ludzi. Ta samotność powoduje, że nie umiesz zaistnieć w grupie. Nie wiesz, co to znaczy.
To jest problem już w szkole. aktorskiej. Masz na roku 20 kilka osób i twój największy wysiłek polega na tym, w jaki sposób zrobić z nich grupę. A jednocześnie nie pozbawić ich indywidualności. To jest największy wysiłek w spektaklu dyplomowym. Żeby ich przekonać, że to nie jest ich pokaz. Bo oni najpierw myśleli, że się mają "pokazać". A to chodzi o to, żeby zrobić coś razem. A młody człowiek mówi, ale co ja mam grać? Wtedy myślę: to jest mentalność. Może ja kiedyś też taki byłem? Ale mnie tak tłukli w Starym Teatrze, że mam służyć grupie, że zrozumiałem. Dlatego opuściłem teatr, bo już nie mogłem służyć. Zostałem swoją filmową popularnością wytrącony z grupy. A młodych nikt "nie tłucze". Im robi się castingi. Dlatego nie ma teatru!