Poczekalnia
"Zaświaty, czyli..." - 13. Wakacyjny Przegląd PrzedstawieńCo powinny robić w zaświatach trzy striptizerki i mały pies? Oczywiście, grzecznie czekać na werdykt Siły Wyższej. Ale gdy takie postacie pojawią się w teatrze, komplikacje są gwarantowane. Tak samo jak niemal pewne jest, że ich historia opowiedziana na scenie złoży się w słodko-gorzką, momentami ironiczną komedię. Tak jest w przypadku spektaklu "Zaświaty, czyli czy pies ma duszę" prezentowanego przez Och-Teatr
Przedstawienie zaczyna się dość nietypowo, czyli wypadkiem samochodowym i śmiercią wszystkich głównych bohaterek. Trafiają one do swego rodzaju poczekalni. W sytuacji granicznej nie tracą jednak animuszu i, częściowo w wyniku szoku, jako większy problem traktują złamany paznokieć, niż swoją aktualną sytuację. Każda z tych kobiet w zaświaty bierze nie tylko swoją torebkę i „służbowy strój”, ale również bagaż doświadczeń życiowych i traum.
Trzeba przyznać, że aktorkom Och-Teatru udało się stworzyć kreacje bardzo prawdziwe. Na szczególną uwagę zasługuje tu Paulina Holtz, której „Langusta” to chyba najbarwniejsza z prezentowanych postaci. Oprócz niej na scenie pojawia się także Viola Arlak, Małgorzata Bogdańska i Krzysztof Pluskota, grający zasadniczego (a w gruncie rzeczy mocno zagubionego) anioła.
Ciekawym pomysłem było „zatrudnienie” w tytułowej roli prawdziwego psa. Trzeba przyznać, że spisuje się on znakomicie i sprawia wrażenie, jakby scena była jego prawdziwym żywiołem.
To bowiem ten sympatyczny zwierzak miał w sztuce Jerzego Andrzeja Masłowskiego spowodować wypadek samochodowy, a tym samym zawiązać akcję spektaklu. Tytułowe pytanie „czy pies ma duszę?” jest tylko jednym z wielu stawianych w tym przedstawieniu. Ale to ono organizuje akcję spektaklu – striptizerki odmawiają bowiem wejścia do raju bez towarzysza (i sprawcy) niedoli.
Nieco zdziwieni mogą być jednak widzowie, którzy oczekiwać będą mocno kontrowersyjnego, odważnego spektaklu. Przedstawienie to, wbrew zapowiedziom, wcale nie ma za zadanie uczenia nas żałoby czy mówienia o śmierci. I słusznie, takie podejście nie grałoby z jego konwencją, a szukanie kontrowersji za wszelką cenę rzadko kiedy wychodzi spektaklom na dobre.
Trudno jednak również, i tu już „niestety”, doszukiwać się w „Zaświatach...” zapowiadanej oryginalności i świeżości w podejściu do tematu śmierci. Główne bohaterki trafiają do poczekalni, w której każda grupa „wyznaniowa” (wśród nich znajdziemy także rowerzystów, artystów czy wegetarian) może znaleźć dla siebie odpowiednie drzwi. To wizja mocno eksploatowana przez popkulturę. Schematyczny jest również anioł (nie mam tu na myśli gry aktorskiej, lecz jedynie sam pomysł postaci), z którym wdaje się w romans jedna z bohaterek, a także sposób budowania opowieści – striptizerki co prawda nic sobie z własnej sytuacji nie robią, niemal z niej drwią, ale co pewien czas przychodzi im w sposób zupełnie poważny odkrywać przed innymi swoje traumy z dzieciństwa.
Ogromną zaletą „Zaświatów...” jest humor. Momentami są to żarty sytuacyjne, częściej – wykorzystywanie frazeologizmów i schematów myślowych związanych ze śmiercią. Nie przekracza on granic dobrego smaku; nie zmusza się tu również widzów, by za wszelką cenę dobrze się bawili. Bez wątpienia jest to komedia – i swoje zadanie jako komedia w pełni realizuje.
„Zaświaty, czyli czy pies ma duszę” to spektakl, w którym wszystko się równoważy. Nieco łzawe wyznania giną więc wśród buńczucznych słownych przepychanek z wysłannikiem Najwyższego. W prostych, a jednocześnie dość sugestywnych dekoracjach (scenografia wyszła spod ręki Małgorzaty Domańskiej), rozgrywa się lekka sztuka na przyzwoitym poziomie.