Podróż przez lodowatą pustynię
rozmowa z Józefem OpalskimJózef Opalski przed premierą "Podróży zimowej" opowiada o miłości do Schuberta, Barańczaka i rupieciach naszej cywilizacji
Kto po raz pierwszy wybrał się w zimową podróż, którą teraz odbywasz z artystami Opery Krakowskiej?
Wszystko zaczęło się od Franciszka Schuberta, który w 1827 roku (rok przed swoją śmiercią) skomponował cykl 24 pieśni "Winterreise" - "Podróż zimowa" do liryków romantycznego poety Wilhelma Müllera. Te pieśni Schuberta stały się czymś więcej niż arcydziełem muzycznym, stały się faktem kulturowym, funkcjonującym w obiegu kulturalnym, jak dzieła Michała Anioła czy ostatnie Sonaty fortepianowe Beethovena. Niemal 170 lat później, bo w 1994 roku, rzeczy niezwykłej dokonał Stanisław Barańczak; otóż napisał do tychże pieśni własne wiersze. Wiersze niezwykłe, będące podróżą przez nasz współczesny świat, podróżą bolesną i fascynującą zarazem. Podróżą przez rupiecie naszej cywilizacji, przez wszystkie nasze strachy i depresje, poszukiwanie sensu życia, Absolutu....
Ten świat Barańczaka zafascynował Cię przed laty...
Bo jest bardzo bliski myśleniu o kondycji ludzkiej Samuela Becketta, którego ukochanym kompozytorem był Schubert. Wiadomo też, że Beckett grał na fortepianie utwory Schuberta, a Joyce je śpiewał... Teraz, gdy znam już wiersze Barańczaka na pamięć, zobaczyłem, jak to kółko się zamyka. Jak bardzo bliski jest on Beckettowi. Müllerowska "Podróż zimowa" jest podróżą przez lodowatą pustynię uczuć romantycznych; nieszczęśliwy, samotny kochanek idzie przez lodowaty świat...
A jak jest u Barańczaka?
Jego podróż odbywa się przez nieszczęścia naszej cywilizacji. W tych wierszach mamy wszystko, w czym żyjemy: wojny, koniec cywilizacji, głupotę mediów... A jednocześnie jest w nich osobliwa ironia i dystans do naszego świata. Jestem przekonany, że gdyby Schubert miał to szczęście i spotkał na swej drodze takiego poetę, jak Barańczak, to ta jedność tekstu i muzyki byłaby jeszcze bardziej niezwykła. Barańczak w swych tekstach dokonał cudu; bawi się sylabami, fonetyką, przegląda w tekstach Müllera. I zanurza się z miłością w przerażające pieśni Schuberta. Robi to fantastycznie: to wielka poezja. Podobno do pieśni Schuberta miał też zamiar napisać wiersze Stanisław Grochowiak...
Jak widać, fenomen kompozytora prowokował wielu poetów...
Bo też "Podróż zimowa" jest czymś niezwykłym! Na szczęście zebrała się wokół mnie grupa ludzi zakochanych w Schubercie i Barańczaku jak ja. Te nasze spotkania z Andrzejem Biegunem, który śpiewa pieśni (a jest to stopień trudności niebywały, nie tylko zresztą wokalnych), Markiem Braunem, scenografem, Jackiem Tomasikiem choreografem oraz Konradem Mastyłą i Olhą Tsymbalyuk, którzy zasiądą za fortepianami oraz grupą tancerzy, mają charakter wręcz metafizyczny. Wielcy śpiewacy mówią, że trzeba być nawiedzonym, żeby wykonywać "Podróż zimową". A jeszcze z tekstami Barańczaka! My też to czujemy. Każda próba to jakiś dziwny stan, rodzaj transu, w który wpadamy. I z wielkim żalem opuszczamy teatr, rozstając się ze sobą i Barańczakiem. Mam nadzieję, że nasz spektakl, będzie swoistą podróżą w depresje i wzloty natury ludzkiej w kleszczach cywilizacji XX wieku. Że publiczność dziś, podobnie jak ja i Marek Braun przed laty, oszaleje na punkcie tej fascynującej poezji i genialnej muzyki Schuberta. Muszę przyznać, że decydując się na pierwszą realizację tych pieśni w teatrze, stanęliśmy przed lodowatą górą problemów, żeby się już trzymać określeń zimowych.
Problemów wynikających z trudności tematu?
Oczywiście. A przede wszystkim z faktu, że teksty te, w przeciwieństwie do Müllerowskich, są absolutnie afabularne. U Müllera są jednak jakieś zdarzenia. U Barańczaka, a tym samym w naszym spektaklu, jest co prawda narrator, ale nie podlega on żadnemu ciągowi przyczyn i skutków akcji. Idzie przez nasz świat, podróżuje różnymi środkami lokomocji, jest w tym świecie, a jednocześnie poza nim. Komentuje rzeczywistość, nie wchodząc w żadne relacje z innymi bohaterami. Bo innych po prostu nie ma. Narrator jest samotny.
Podobno czeka nas wiele niespodzianek artystycznych?
Mam nadzieję, że tak. Zdradzę jedną: będą dwa fortepiany - klasyczny i elektryczny. Mówimy metaforycznie: elektryczny fortepian to Barańczak, a ten prawdziwy - Schubert. Myślę, że niektóre aranżacje też powinny zaskoczyć. Wydaje mi się, że udało nam się wszystkim stworzyć w muzyce, plastyce i ruchu tego przedstawienia całość bardzo bliską Barańczakowi. Jestem ciekaw, jak ten spektakl odbiorą miłośnicy muzyki Schuberta, bo nasze "dodatki" muzyczne bywają mocne, czasami dość agresywne. Choć, przy mojej miłości do Schuberta, wydają mi się bardzo z jego ducha. Wiele muzycznych pomysłów jest autorstwa Konrada Mastyły, artysty szalonego. Oby udało nam się też zaczarować publiczność...
Jak Schubert i Barańczak Was zaczarowali. Chciałbyś móc zaprosić ich na premierę?
Oczywiście. I jeszcze Müllera. Wtedy dopiero byśmy sobie pogadali o tym naszym tragikomicznym życiu, o którym Beckett mówił: "Urodził się i to go zgubiło". Jakże ten Barańczak jest bliski Beckettowi!