Podróżuję w poszukiwaniach
rozmowa z Jerzym ZoniemPo Atramencie... przyszedł czas na strukturę pełniejszą. Przygotowywaliśmy się do "Ślepców" przez rok, uważam ten spektakl za udany, mimo iż jest tak dołujący i tak wciska w ziemię, że internauci pisali: "po Was to się idzie pochlastać". Jest to historia ślepców zamkniętych w obozie, na motywach powieści José Saramago "Miasto ślepców". Premiera była w dniu śmierci autora. José Saramago w wieku 87 lat zmarł, a my tu premiera
Rozmowa z Jerzym Zoniem – dyrektorem Teatru KTO w Krakowie.
Jakie zmiany w repertuarze zostały zaplanowane na 2011 rok?
Teatr nasz, jak wiadomo, od lat kilkunastu pracuje dwutorowo. To co nas najbardziej interesuje, to jest plener, ulica, ale będąc miejską instytucją kultury i mając pewien potencjał artystyczny, staramy się, żeby ta malusieńka scenka przy Gzymsików również tętniła życiem, stąd idea, że od kilku lat gramy tu trzy, a ostatnio cztery razy w tygodniu.
Jeśli chodzi o pozycje repertuarowe nie przewidujemy żadnych nowych przedstawień. W maju ubiegłego roku miała miejsce premiera Świętych tego Tygodnia wg Krzysztofa Niedźwieckiego, w czerwcu byli Ślepcy w mojej reżyserii.
Nie jesteśmy teatrem który produkuje sześć premier rocznie, nie odczuwamy takich potrzeb. Jest tu mała widownia, a teatr mnóstwo jeździ.
Spektakl "Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać...", którego premiera była w 2003 roku w marcu, jest dalej na afiszu, gramy go pięć razy w miesiącu (w ubiegłym tygodniu odbyło się 438 wykonanie). Mamy "Audiencję III", czyli współpracujący z nami Teatr Niepotrzebny. Mamy "Atrament dla leworęcznych". To są cztery pozycje na salę. Na ulicę natomiast mamy przedstawienia: "Don Kichot" i "Ślepcy".
Oto na czym będziemy się w tym roku skupiać to eksploatacja istniejących przedstawień.
Powoli przygotowuję następny projekt na salę. Jestem twórcą w takim wieku, który się już nie spieszy. Nie robię tak jak młodzi reżyserzy sześć przedstawień w roku, tylko jedno na sześć lat.
Teraz właśnie po Hrabalu, mam pomysł i ochotę na kolejny spektakl w sali, na zasadzie seansu bez tekstu. O ile w "Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać..." miejscem akcji była stacja kolejowa gdzieś w Europie środkowej, tak teraz miejscem akcji będzie dom dziecka.
Poza tym mamy w planie bardzo ważny, prestiżowy projekt, którego scenariusz „pisze się” w Norwegii i który ma być gotowy do końca października.
Ma powstać przedstawienie w formie muzycznej i mówionej, grane w języku, polskim, norweskim i angielskim, pod tytułem „Operacja Opera”. Projekt tworzy czterech muzyków i pięciu aktorów z Norwegii, pięciu aktorów i czterech muzyków z Polski. Ja reżyseruję, natomiast moja partnerka scenarzystka – Pani profesor Witoszek jest z Norwegii. Scenografia i kostiumy powstają tutaj, muzyka powstaje tam. Próby będą we wrześniu i październiku. Pierwsze pokazy w Krakowie to 19, 20 października, tydzień później gramy w Oslo. Jeśli projekt będzie udany to wiadomo, że jeszcze gdzieś będziemy to grać. Te dwa nowe projekty bardzo mnie absorbują w tym sezonie.
Chciałbym jeszcze zorganizować trzy akcje happeningowe, dziwne, które wkomponują się w pejzaż naszego miasta. Zawsze jak jest pierwszy dzień wiosny to nam się kojarzy, że ptaki, zieleń, wszystko się budzi do życia, a ja wtedy widzę oczami wyobraźni miliony żebraków... i być może takie „instalacje żebracze” zorganizujemy na całym Rynku w pierwszy dzień wiosny.
Interesuje mnie też działanie w obrębie barów mlecznych, ale nie będę zdradzał scenariusza oraz akcja na Placu Nowym w niedzielę podczas targu.
Ale to są akcje, które nie zabierają dużo energii, mamy mnóstwo wykonawców, inspicjentów. Piszemy scenariusz, pożyczamy kostiumy, raz się spotykamy tu, nakreślamy w jakim kierunku improwizujemy, rozchodzimy się i ciach.
A czy te organizowane przez Teatr akcje będą wcześniej zapowiedziane, czy raczej będą działać na zasadzie niespodzianki?
Zostaną one zapowiedziane, ale nie będą nazwane. Pojawi się informacja, że coś się będzie działo. Musimy próbować wejścia w miasto na godzinę, na półtorej godziny, żeby coś zaistniało, albo i nie, żeby pozostawić po sobie takie ślady, a Kraków do tego się nadaje.
Pański teatr sporo podróżuje, nie tylko w granicach kraju. Dokąd pojedziecie w tym roku?
Otrzymaliśmy piękny grant z Instytutu Adama Mickiewicza i w ramach prezydencji w lipcu, będziemy pokazywali Ślepców: dwa razy w Moskwie, dwa razy w Mińsku, dwa razy w Kijowie. Mamy też zaproszenie do Niemiec, rozmawiamy z Francuzami, Portugalczykami. Mamy grać w Słowacji, we Wiedniu i Słowenii.
W filozofię tego teatru jest wpisane przemieszczanie się, poznawanie innych kultur, konfrontacja, pokazywanie naszej odrębności, przyglądanie się innym nurtom. Nie chciał bym , żeby w zjednoczonej Europie był jeden rodzaj teatru. Takie wyjazdy nas niezwykle wzbogacają i trzeba pamiętać, że nie byłoby festiwalu teatrów ulicznych, gdybyśmy się nie przyglądali temu co się dzieje na świecie.
Czego krakowianie mogą spodziewać się na tegorocznym Festiwalu Teatrów Ulicznych?
Nie mamy ambicji tworzenia w lipcu jakiejś teatrologicznej konferencji - teraz każdy z festiwali obrośnięty jest dyskusjami. Tematem wiodącym Festiwalu jest „Wiatr od wschodu”, chcemy pokazać to wszystko, co się ostatnio zdarzyło w Litwie, Łotwie, Estonii, w Rosji. Pokażemy coś z Czech, pokażemy mnóstwo polskich zespołów, ale będą też grupy zachodnie. Zorganizujemy dwunastodniowe warsztaty, które zakończą się pokazami. Przyjedzie mistrz z Francji, który będzie pracował z naszymi aktorami i potem przez cztery dni będziemy grać przedstawienie. Przyjedzie też mistrz z Włoch – komik, który będzie pracować z polskimi komikami i pokażemy to dwa razy. Przyjedzie muzyk z zespołem trzech instrumentalistów, weźmiemy trzech polskich muzyków i zrobimy band uliczny.
W zeszłym roku Krakowski Teatr Tańca pokazał projekt tańczony na fontannie w Małym Rynku, w tym roku planują większą formę, z udziałem francuskich tancerzy.
Co taki festiwal Wam daje?
Poznawanie siebie nawzajem i wymianę doświadczeń. Rosjanie są w czymś świetni, w czymś są gorsi, Francuzi inaczej... i tak dalej. Ten Festiwal zapowiada się bardzo ciekawie.
Duże zainteresowanie warsztatami teatralnymi, organizowanymi w Pańskim Teatrze zaowocowało projektem „Scena Seniora”. Kto był pomysłodawcą tej inicjatywy?
Jestem wychowany w teatrze. Zaczynałem od prowadzenia warsztatów, więc mnie już to nie bawi, ale mamy tutaj koleżankę Katarzynę Zawadzką, która skończyła pedagogikę, jest znakomitą aktorką i tak świetne podejście, że ma nadkomplety. Prowadziła już warsztaty dla dzieci i dla młodzieży. Teraz kolej na seniorów. Przyszło ponad 26 osób, ona zorganizowała pierwsze pokazowe zajęcia, na których już zaczęli improwizować i grać. Teraz się ta grupa konstytuuje i takie warsztaty będą prowadzone. Uważam, że zamiast siedzieć w domu i oglądać "Klan", "M jak miłość", czy inne bzdury można po prostu wyjść z domu.
Mam rozumieć, że wróży Pan powodzenie warsztatom seniora?
Absolutnie tak, nawet do tego się posunęliśmy, że złożyliśmy aplikację o grant do ministerstwa, bo nie chcielibyśmy, żeby Ci ludzie za to zapłacili (dziś nie ma nic za darmo, zawsze jakąś symboliczną opłatę pobieramy) i gdyby się udało taki grant zdobyć, zabralibyśmy ich do Starego Teatru, pojechałoby się do Warszawy na jakiś spektakl ciekawy. Często zdarza się tak, że ludzie nie wiedzą co to jest Opera. Taki wyjazd gdzieś dalej to jest zawsze integrujący czynnik. Zresztą widziałem błysk w oku tych ludzi. Cieszy ich, że przychodzą do teatru na warsztaty teatralne. Ja bym się nie odważył.
Co uważa Pan za największy zeszłoroczny sukces Teatr KTO?
Po "Atramencie..." przyszedł czas na strukturę pełniejszą. Przygotowywaliśmy się do Ślepców przez rok. Uważam ten spektakl za udany, mimo iż jest tak dołujący i tak wciska w ziemię, że internauci pisali: „po Was to się idzie pochlastać”. Jest to historia ślepców zamkniętych w obozie, na motywach powieści José Saramago "Miasto ślepców". Premiera odbyła się w dniu śmierci autora. José Saramago w wieku 87 lat zmarł, a my tu premiera... Mamy galerię zdjęć z tego przedstawienia (w poniedziałek (17 stycznia - przyp. DT) będzie wernisaż) i jest to nasz taki, mówiąc brzydko, supereksportowy produkt, który będziemy grać po całej Polsce. Będą spektakle w Warszawie, w Jeleniej Górze, w Kaliszu, w Katowicach, w Gdańsku, może w Białymstoku. Są to drogie realizacje. Dwadzieścia dwie osoby, tir dekoracji, montaż całodniowy, nie jest łatwo to ogarnąć, ale podoba się wszystkim. To jest nasze duże osiągnięcie.
Przyszły rok zapowiada się więc intensywnie?
Ten przyszły rok zapowiada się dość dziwnie. Jestem zestresowany tym norweskim projektem. To nowa rzecz, nowe wyzwanie. Robiłem już międzynarodowe projekty z Niemcami, Francuzami i trzeba się przebić przez inną mentalność. Na pewno mnóstwo ciekawych podróży, współorganizujemy "Noc Teatrów", organizujemy Festiwal Teatrów Ulicznych. Teraz jadę do Teheranu na cztery dni oglądać tam spektakle, nie jest łatwo... pięć przedstawień dziennie, irańskich, ale w tamtym roku przywiozłem dwa fajne przedstawienia. W tym roku zobaczymy, jak nie będzie nic fajnego to nie przywiozę. Jadę też do Francji, cały czas podróżuję w poszukiwaniach.
KTO czy Ka Te O, którą wersję Pan woli?
Obydwie są dobre i poprawne. Nazwa teatru powstała przypadkowo i nie jest obarczona żadną filozofią, pogłębionym myśleniem, ani psychologicznym, ani socjologicznym. Po prostu nie mieliśmy sali i pracowaliśmy w strukturach ZSP (Zrzeszenie Studentów Polskich). Ktoś z Rady Uczelnianej przyszedł i mówi: „musicie się jakoś nazywać”, wtedy kolega powiedział „Ka”, bo Kraków, „Te” bo teatr, a „O” bo ładna samogłoska, a razem daje to zaimek pytający „Kto” i to ułożył Bronisław Maj wykładowca na Polonistyce na UJ.
Dziękuję za poświęcony czas i życzę powodzenia w realizacji zaplanowanych projektów.
Ja również Pani bardzo dziękuję.