Podsumowanie Gdańskiego Festiwalu Tańca
2. Gdański Festiwal TańcaTegoroczny Gdański Festiwal Tańca miał bogaty i przemyślany program, który dodatkowo w ciekawy sposób porządkowało hasło coraggio - odwagi. Jedynym mankamentem był zbyt długi czas jego trwania, brak odpowiedniej promocji i... dostatecznie dużej sali.
Maraton taneczny z GFT zakończony. W ciągu piętnastu dni w ramach bardzo różnorodnego programu pokazanych zostało aż 36 tanecznych spektakli i performensów. Odbył się też międzynarodowy konkurs oraz ważne rozmowy o tańcu współczesnym. Znakomicie wypadła większość zaproszonych spektakli zagranicznych, silną reprezentację wystawiło tez Trójmiasto. Dobrym pomysłem okazała się również rozbudowana oferta warsztatowa, choć nie wszystkie warsztaty zebrały dostateczną ilość chętnych.
Tegoroczny, drugi GFT prezentował się ciekawiej niż jego poprzednia edycja. Program był mniej napięty i bardziej przejrzyście rozplanowany, choć, jak to bywa przy tak rozbudowanych przedsięwzięciach, nie obyło się bez "obsuwek" czasowych. Pojawiło się tez kilka, bardzo dobrze przyjętych przez festiwalową publiczność nowości, jak np. otwarte warsztaty prowadzone w dłuższych przerwach między spektaklami. Bardzo ciekawym pomysłem okazał się, współfinansowany przez Klub Żak, "Off Żak Project" - taneczny performens w Galerii Bałtyckiej, przygotowany przez Kayę Kołodziejczyk we współpracy z tancerzami z Trójmiasta i z Polski. W przyszłości takie wydarzenia powinny towarzyszyć festiwalowi na szersza skalę, jednocześnie promując go wśród szerszej publiczności. Bo z publicznością podczas tegorocznej edycji bywało różnie...
Świetni zagraniczni
Pełną po brzegi salę zebrały spektakle gwiazd GFT, których w tym roku było sporo - zaliczyć do nich trzeba nie tylko rewelacyjny "no.thing" Compagnie Linga Katarzyny Gdaniec i Marco Cantalupo, ale też, otwierający festiwal, "Mermaid\'s call" Enclave Dance Company Roberto Olivana czy "Lili handel" Ivo Dimcheva. Wszystkie trzy spektakle zebrały - w pełni zasłużoną - owację na stojąco i były długo dyskutowane. Zresztą trzeba przyznać, że prawie wszystkie projekty zagraniczne prezentowały w tym roku bardzo wysoki poziom i bardzo różne style tanecznej wypowiedzi - jak "Amore e Merda" Giulii Mureddu i Gorana Turnseka czy mocny i odważny "Quiet" Arkadiego Zaidesa. Ten ostatni był, bardzo bolesną, bo udaną, próbą przeniesienia na język tańca i spektaklu emocji - gniewu, strachu, bezsilności - jakie wywołuje w tancerzach trwający w ich kraju konflikt izraelsko-palestyński.
Były też rzeczy trudne w odbiorze - bardzo osobiste lub silnie steatralizowane, jak "Modus vivendi" Magdaleny Reiter czy "Kebalan" ("Samotny") Guillerma Horty Betancourta. Betancourt zajmuje się nie tylko tańcem, ale też maluje i pasjonuje się muzyką. Jego performens, choć z pozoru prosty, zawierał głębokie rozważania filozoficzne i teoretyczne, dotyczące samotności w świecie i samotności tancerza w tańcu solo. W finale, udowadniając swoją teorię, do "wspólnego tańczenia sola" zaprosił wszystkich chętnych widzów. W niezwykle ekspresyjną, emocjonalną podróż spektaklem "Prayers", badającym i celebrującym związek między muzyką a tańcem zabrali, widzów tancerka Gabriella Maiorino i muzyk Simone Giacomini. Niewypałem okazał się tylko "Box 4" kanadyjskiego Kinesis Dance somatheatro. Brak widocznej ręki choreografa i niemal półgodzinne przedłużenie deklarowanego czasu trwania spektaklu, mimo bezsprzecznych zdolności czterech tańczących przystojniaków, pogrążyło zupełnie i tak mało odkrywczą całość.
Znakomici z Polski
Wśród zaproszonych gości znalazły się m.in. trzy największe polskie teatry tańca - Śląski Teatr Tańca Jacka Łumińskiego, Lubelski Teatr Tańca oraz grupa Movements Factory Iwony Pasińskiej - zabrakło jedynie Polskiego i Bałtyckiego Teatru Tańca. Z niemałą obsadą przyjechał też Jacek Owczarek i jego prężnie rozwijająca się Pracownia Fizyczna. Nie wszyscy jednak zaprezentowali się z najlepszej strony. "La, La Land" Śląskiego był chaotyczny i kiczowaty, a bardzo zdolni tancerze, chyba nie z własnej woli, posługiwali się wtórnym, od lat niezmiennym wachlarzem ruchów. Ciekawy i ambitny "Trop: dance as art" Pasińskiej miał jakąś niedostateczną energię, być może zablokowaną koniecznością "upchnięcia" spektaklu w za małej dla niego przestrzeni Sali Suwnicowej Żaka, a może spowodowaną ryzykownym wymieszaniem tancerzy-amatorów i profesjonalistów. Ostatecznie najciekawiej wypadły atrakcyjny ruchowo i wizualnie "NN. Wacławowi Niżyńskiemu" Lubelskiego TT oraz świetny choreograficznie "a3" Pracowni Fizycznej Owczarka.
Premierowe Trójmiasto
Dobrze się stało, że dwóch tuzów trójmiejskiego tańca, Teatr Dada von Bzdulow i Sopocki Teatr Tańca, pokazano jednego dnia. Choć ich ostatnie produkcje nie są szczytem ich możliwości, to wysoko ustawiły poprzeczkę dla prezentowanych przez kolejne dni trójmiejskich premier. I właściwie tylko jedna z grup dobrze sobie z tym poziomem poradziła. "Ocaleni. Na skraju nieba" Agnieszki Kamińskiej z Teatru Amareya, to jeden z najbardziej spójnych i najciekawszych kompozycyjnie i ruchowo spektakli ostatniego sezonu.
Warta uwagi jest też transformacja, jaką przeszedł wspólny spektakl Anny Haracz, Iwony Gilarskiej i Katarzyny Pastuszak "Ciche ciało". Jego druga premiera, choć w niektórych fragmentach jeszcze niedoskonała (np. taniec na obcasach), pokazuje, jak twórcze i ciekawe są coraz częstsze wspólne projekty trójmiejskich tancerzy/tancerek.
W ciekawą stronę zmierza też, złożony z młodych absolwentek szkoły baletowej, Gabinet Ruchomych Obrazów. Jednak ich "Historii nie-jednego spotkania" (którego premiera odbyła się w maju), podobnie jak "Tajemniczej śmierci Normy Baker" Marii Miotk (z udziałem Doroty Zielińskiej, Aliny Jurczyszyn i Barbary Pędzich) przydałoby się krytyczne oko doświadczonego choreografa. Wszystkie trójmiejskie premiery, może niezamierzeni, w różny sposób realizowały hasło odwagi. Nie wszystkim jednak wyszło to na dobre. Tak się stało szczególnie z "Hungrige Herzen" Teatru Patrz Mi Na Usta, któremu nadmiar absurdu odebrał komunikatywność.
Przyszłość GFT
Na przyszłość Gdańskiego Festiwalu Tańca wpłyną na pewno tegoroczny Baltic Movement Contest i Baltic Movement Conference. Obliczone na duże międzynarodowe przedsięwzięcia rzeczywiście powoli zyskują zamierzony kształt. Choć do konkursu na solową miniaturę taneczną zakwalifikowało się tylko pięć spektakli, ich poziom był wysoki i dość wyrównany. Rangę konkursu podnosił fakt, że jurorami byli dyrektorzy największych festiwali tanecznych z Polski i świata. Konferencja, oprócz wygłoszonych w jej trakcie przez znanych badaczy tańca (głównie z Wielkiej Brytanii) znakomitych referatów, dała tez początek przyszłej współpracy w zakresie budowania podstaw tanecznej edukacji w Polsce i była twórczą konfrontacją myślenia o sztuce tańca współczesnego.
Mimo że GFT jest raczej - także z racji obecności w niezbyt wielkiej sali - festiwalem niszowym, z roku na rok staje się coraz ciekawszą i ważniejszą imprezą taneczną w kraju. Jedyny poważny zarzut dotyczy długości jego trwania - choć tańca nigdy za wiele, te 15 dni to stanowczo za długo. Dlatego też organizatorzy poważnie myślą o zmianie formuły GFT - między innymi skróceniu festiwalu do około tygodnia (prezentacje miałyby odbywać się głównie w ciągu dwóch weekendów).
Zmianie ma też ulec formuła obu konkursów: "rezydencji/premiery i work in progress". Tegoroczna edycja obu, to dobrze wydane pieniądze - bardzo dobre spektakle przygotowali Romuald Krężel (inspirowany Gombrowiczem "Ślub") i Sławek Bendrat ("pinku chirashi"). Nad swoim, bardzo sentymentalnym, duetem napracowali się też Agnieszka Artych i Bartek Kondracki. Wszystkim spektaklom przydałaby się jednak pomoc doświadczonego reżysera/choreografa, co ma im zapewnić przyszła formuła konkursu. Świetnie wypadły też obie realizacje w ramach "work in progress", choć efektem pracy Iwony Gilarskiej z Roberto Olivanem i Doroty Łęckiej z Józefem Fruckiem i Lindą Lapetaneą były ostatecznie gotowe, skończone spektakle.