Poezja, kobiety, piwo i Czechy, czyli ból istnienia
"małą literą" - aut. Ryszard Grzywacz - Wydawnictwo RideroPoezję trzeba sobie dawkować. Szczególnie, jeśli czytamy ją naprawdę. Nawet, jeśli pochłoniemy tomik wierszy od razu, zwykle nie jest to lektura na jeden raz. Poezja to smakowanie słowa. Wydestylowanego z myśli i przeżyć. Niedoskonałego, bo słowa potrafią mieć tysiące odcieni. Nie tylko w intencji piszącego, ale też w interpretacji odbiorcy. Poeta wierszami komunikuje się ze światem. Przekazuje coś. Zwraca na coś uwagę. Taka jest poezja ciepliczanina Ryszarda Grzywacza – pełnoprawny debiut zatytułowany „małą literą", który powstał dzięki współczesnej możliwości, jaką daje platforma wydawnicza.
Kiedy bierzemy do ręki „małą literą" trzymamy w rękach bardzo ładnie wydany tomik. Estetyka wydawnictwa prezentuje się na wysokim poziomie. Co warte podkreślenia – autorem obrazu na okładce, jak i zdjęć wewnątrz jest sam poeta. Zdjęcia są w kolorze i bardzo dobrze dopełniają treść, która jawi się raczej w ponurych barwach. Z treści wydobywa się obraz w szarościach i oparach dymu. Można wręcz odnieść wrażenie, że podmiot stoi nad grobem, ale chciałby stamtąd uciec i najchętniej zamienić się w drzewo, które „uparcie się śni". Jego odczucia są graniczne – łączy codzienność, rutynę i przymus funkcjonowania w rzeczywistości zastanej z wewnętrzną refleksją na temat świata, który go otacza. To świat, który przeraża, ale jednocześnie wciąż zachwyca: „wszystko co spotykam jest piękniejsze niż ja" (otwierający zbiór wiersz „do niczego").
Podmiot odbiera rzeczywistość bardzo silnie. Dociera do niego wiele bodźców, które w jego głowie stają się impresjami. Małe zdarzenia i obserwacje urastają do rangi metafor, choć opisanie ich słowami też przypomina swego rodzaju mękę: „wstręt mam/ do słów z ich/ cieniami" („w języka oderwaniu"). Mimo tego podmiot stara się opisać siebie w tym dziwnym świecie właśnie słowami. Tworzy dłuższe i krótsze formy, z których przebija niezgoda na świat zastany, a jednocześnie zwątpienie i wręcz zaskoczenie, że to wszystko jeszcze jakoś funkcjonuje, choć teoretycznie nie ma prawa: „(...) świat/ nie może się skończyć/ od tylu lat" („tik tok").
Czytając wiersze Grzywacza wyczuwamy klimat zwątpienia i miotania się – z jednej strony podmiot chciałby dokonać radykalnej zmiany, a z drugiej nie bardzo potrafi znaleźć na nią siłę: „i bierzesz rozbieg/ i to jest tylko rozbieg" („późne spotkanie"). Jednocześnie gdzieś podskórnie coś w nim wciąż rośnie, żarzy się: „(...) wieczorem/ kiedy wszystko wisi nad głową/ (...)/ wszystko robi się możliwe". Podmiot cały czas krąży w sobie między życiem przeżywanym, a życiem nieprzeżytym. Z przerażeniem stwierdza, że przemija wśród książek, którego go przeżyją. Czuje się wśród tej literatury, która po części „urodziła go" jako człowieka, bardzo samotny: „tańczymy wokół/ zgasłego dawno ogniska" („modlitwa z niewiarą czyli nasi sąsiedzi"). A może właśnie książki są jego jedynymi przyjaciółmi, skoro cała reszta jest już tylko iluzją?
Podmiot liryczny szuka też przestrzeni, które dadzą mu ukojenie. Jednym z nich jest natura –wierzy, że choćby drzewo może przejąć jego ból: „dzisiaj do dębu/ zaniosło się// szeptało się w przytuleniu/ korze sekrety bólu". Ponadto lepiej jest zawsze za jakąś granicą, którą przekracza, ale marzy, żeby za nią zostać. Odgraża się sam sobie, choćby ta granica była (tylko?) granicą państwa: „kiedyś nakryję tych czechów na życiu// zostanę w małym czeskim miasteczku/ na zawsze". Podmiot to trochę taka metaforyczna postać „homunkulusa/ małego człowieczka/ z horroru" („moribund /") – dziwny twór, umieszczony w chaosie zdarzeń, które chłonie, a wobec których stara się pozostać niewzruszony. Z tą wizją bardzo mocno koresponduje okładka tomiku – czarny cień człowieka, który jest bardzo mały wobec tego, co wokół niego. Wydaje się, że krajobraz miesza się i wiruje, niemal jak podczas wichury, jednak postać bohatera pozostaje wciąż wyraźna, nie poddaje się zawirowaniom.
W wierszach Grzywacza mieszają się wizje i strzępy wspomnień z fragmentami współczesności. Podmiot zauważa brud życia, absurd istnienia z całym złem, które niesie za sobą człowiek. Wobec realnych działań ludzi, którzy niszczą rzeczywistość, wydaje się, że żaden duch nie jest w stanie jej odnowić. Ten duch daje wręcz przyzwolenie na wszelkiej maści patologie, które trudno sobie nawet wyobrazić. To świat pogrążony w chaosie, który zdecydowanie rozczarowuje. Wyrazem tego jest utwór „bez" – ten wiersz z sugestywnymi obrazami przypomina niemal teledysk z gotowymi kadrami. Co ciekawe, nie puentuje zbioru, tylko pojawia się gdzieś nagle niby niepozornie, w środku. Przypomina mi trochę teledysk do „What I've done" zespołu Linkin Park, ponieważ jest w podobny sposób przejmujący, zarówno jeśli chodzi o obraz, jak i warstwę liryczną.
Są jeszcze dwa (według mnie) bardzo mocne, wyróżniające się wiersze, które się w jakiś sposób łączą i uzupełniają – „starość (oda)" i „wszystek umrę". W pierwszym upersonifikowana starość skutecznie uprzykrza życie. Stoi z boku i śmieje się szyderczo. Wie, że jest nieuchronna i z upływem lat coraz bardziej rozgaszcza się w ciele – jak trucizna. Przemijanie wyraźnie uwiera i dokucza. Z takiej trochę postawy na przekór śmierci mamy wiersz „wszystek umrę". Jest to swego rodzaju epitafium, ponieważ często trudno powiedzieć coś sensownego o zmarłym, będąc w emocjach po jego śmierci. Epitafium jest więc gotowe – anafora „napiszcie że..." niemal w każdym wersie opisuje najważniejsze cechy potencjalnie zmarłego. A przynajmniej takie, jakie sam podmiot chciałby, żeby zostały zapamiętane. Opisuje sam siebie, patrząc na siebie z dystansem, a w końcowych wersach zawiera prośbę, żeby jego część została oddana naturze: „a jeśli popiołu będzie więcej niż zwykle/ wysypcie trochę niby niechcący/ gdzieś pod kosodrzewiną".
Poezja Grzywacza zawiera czasem nawet podane wprost nawiązania do twórczości największych polskich poetów, jak Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz czy Wisława Szymborska. Kojarzy mi się jednak także... z tekstami piosenek zespołu Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach. Teksty autorstwa Marcina Zagańskiego mają w sobie w pewien sposób tę samą melancholię i nieoczywistość, zabawę słowem, podskórny smutek i niezwykle gorzką refleksję. Impresje myślowe na temat rzeczywistości, która nie zawsze jest tak kolorowa, jak próbujemy ją widzieć. Oglądamy ją we własnych barwach, przez pryzmat naszych doświadczeń i wszelkiej maści „mikropostrzegań" – zauważania rzeczy pozornie nieistotnych. Dla jednostki mała rzecz potrafi czasem urosnąć nagle do rangi przełomu, olśnienia lub stać się nagle bodźcem do głębszej refleksji. I choć Zagański i Grzywacz mogą wydawać się autorami z przestrzeni zupełnie odległych, to dla mnie jest to kontekst dosyć oczywisty – bo teksty obydwu artystów wzbudzają niepokój i dają do myślenia, często opisując rzeczy prozaiczne.
W wierszach Grzywacza czuje się deprecjonowanie jednostki i tego, co jest z nią związane – jakby w gruncie rzeczy nic nie było ważne, a przede wszystkim (paradoksalnie) na pewno nie słowa. Ważni mogą być ludzie, ponieważ dla kilku znalazła się nawet dedykacja (cały tomik natomiast poeta dedykuje Oli – swojej żonie). Poezja, literatura, kobiety, piwo, przedawkowana rzeczywistość. Właściwie wszystko można sprowadzić do tego, żeby większość rzeczy pisać tytułową „małą literą", bo ostatecznie i tak wszystko minie, a o wielu rzeczach zwyczajnie zapomnimy. Nie będziemy wiedzieć o wielu szczegółach z życia, nie zauważymy ich, nie opiszemy: „zanim się zabił/ mówił że wszystko/ jest poezją" („moribund /"). Refleksja podmiotu lirycznego jest taka, że niezależnie od tego co robimy, czas i tak minie. Świadome istnienie boli. Przeminiemy.
Tylko nieliczni dowiedzą się co było w myślniku między datą urodzenia a datą śmierci. Będą to choćby czytelnicy, których ta poezja zatrzyma na dłużej.