Pogłaskać stół, zrzucić odzienie
10 dni Białostocki Ośrodek Kultury serwował widzom rozmaite imprezyPrzez 10 dni Białostocki Ośrodek Kultury serwował widzom rozmaite imprezy filmowe, koncerty, wystawy.
Ostatni weekend to tradycyjnie już teatralny tygiel - widowiska plenerowe i kameralne. Raczej mieszczące się w kategorii off (w której zmiksować można wszystko), niż w kategorii tradycyjnego teatru. Imprezy piątkowe i sobotnie to w większości takie właśnie hybrydy - ni to koncert, ni impresja, ni teatralny obraz. Ale, jak to z Dniami Sztuki Współczesnej bywa, każdy znajdzie w nich coś dla siebie. I ci, którzy lubią dymy, flary, bębny, parady, i ci, którym bliższy jest mniej rozbuchany przekaz w kameralnym otoczeniu.
Partytura na panów i stolik
Absolutnym zaskoczeniem był dla wielu widzów projekt Teatru Karbido. Wyobraźmy sobie czterech panów. Zasiadają przy stoliku, zaraz pewnie zacznie się rozmowa. A tu nic - nie pada ani jedno słowo, za to publika atakowana jest ze wszech stron: świstem, szeptem, szmerem. Panowie stół głaszczą, drapią, stukają weń i pukają. Efekt? Cudowna improwizowana muzyka potraktowana z humorem i dystansem, przy której świetnie bawią się zarówno aktorzy, jak i widzowie. Ci ostatni nie mogą wyjść ze zdumienia (ja pozostaję w nim do dziś), że wszystkie te dźwięki wydobyć można z przedziwnego stolika-instrumentu. To bowiem drewniany stół, wyposażony w aparaturę wychwytującą najmniejszą amplitudę drgań, staje się niezwykłym obiektem muzycznym. Efekt jest świetny, emocje duże, widz pozostaje w zachwycie i domaga się bisów. A bisować się nie da, bo to - wedle twórców - zamknięta, skończona całość - jak spektakl, choć bez słów. Organizatorom chwała za ściągnięcie projektu do Białegostoku.
Wielką muzyczną wartość miały występy Kuby Kubowicza - charyzmatycznego śpiewaka o wspaniałym emploi i potężnym głosie. O ile jednak chętnie posłuchałabym tego twórcy związanego z Piwnicą pod Baranami i Teatrem KTO w jakimś recitalu odartym ze scenograficznych dodatków, o tyle w połączeniu z widowiskowym sztafażem - niekoniecznie. Teatr KTO pokazał dwie produkcje - inscenizację XVI-wiecznego obrazu Hansa Baldunga "Trzy okresy z życia kobiety i śmierć" oraz spektakl "Ostatnia godzina" na podstawie twórczości Tołstoja. Pierwszy występ budził mieszane uczucia - na placu przed Teatrem Węgierki, na który wyłożono dwie tony jabłek, wychudzona Śmierć prowadziła w szeregu niemal nagie dwie kobiety - starzejącą się i młodą - oraz dziewczynkę. W tle śpiewał chór i Kubowicz w stroju dyrygenta. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że twórcy zwyczajnie... przekombinowali. Impresja na temat obrazu - sugestywna, wierna i z sensem. Ale dymy, ognie, w tle muzyka - niestrawny konglomerat Rubika, Niemena, chóralnych partii - a na koniec jeszcze strzelające w górę fontanny... Tego już zdecydowanie za dużo.
Zdecydowanie lepiej - i muzycznie, i artystycznie - wypadł Teatr KTO w drugim spektaklu - swoistej spowiedzi Tołstoja (Kubowicz), kameralnym, prostym muzycznym przedsięwzięciu. To rzecz dla tych, którzy lubią połączenie słowa mówionego i śpiewanego. Ja raczej wolę gatunkową jednorodność.
Geist, Faust
Na festiwal przyjechała też Kana - legendarny teatr ze Szczecina - ze spektaklem "Geist" na podstawie dramatu Dei Loher. To rodzaj współczesnego Woyzecka - historii człowieka niejednoznacznego, okrutnego i współczującego, poszukującego własnej tożsamości. Spektakl utkany z epizodów z życia Geista, z gry świateł, ascetycznej - tradycyjnie u Kany - scenografii, mrocznego klimatu, ale też przeplatanego humorem. Sporo poruszających scen (żołnierze naigrywający się z przerażonych cywilów), gorzka refleksja.
Po raz kolejny - tym razem z polską prapremierą "Fausta" - do Białegostoku przyjechał Teatr A Part. Historię diabolicznej umowy między szatanem a Faustem potraktowano tu raczej szczątkowo, nieco mocniej wyeksponowano wątek miłosny i dramat niszczenia niewinności. Ale w tym plenerowym spektaklu nie tyle fabuła była ważna, co możliwość budowania na oczach widzów teatralnych obrazów mówiących o rozdarciu człowieka między dobrem a złem, między seksualnym popędem a głodem wiedzy. Wiele takich, wypreparowanych przez A Part obrazów było wyjątkowo sugestywnych: pokraczna kilkunożna śmierć - niczym z Boscha, czy kobieta usiłująca przedrzeć się do umysłu ukochanego, zlewana strugami wody.
Nużące bywają w plenerowych widowiskach zgrane chwyty scenograficzne: szczudła, ogień, dym. Ale przedstawienie, choć długie, oglądało się z fascynacją. Było też intrygujące pod względem estetycznym. Współczesny teatr offowy często zupełnie niepotrzebnie epatuje nagością. W spektaklu Teatru A Part nagość aktorek była nie tylko uzasadniona, ale i piękna. Publiczność kontemplowała widowisko w ciszy.
Sugestywności odmówić nie można też widowisku Grupy Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej. "Stadium" inspirowane twórczością Magdaleny Abakanowicz rzeczywiście miało wiele z ducha jej bezgłowych rzeźb, trochę też z egzystencjalizmu Leszka Mądzika. Jak obrazem pokazać i "zatańczyć" przemieszczające się tułowia, pozbawione indywidualizmu homunkulusy? Tancerki z Lublina - w intrygującej grze mroku, światła i dźwięku - potrafią to znakomicie. Publiczność to doceniła (mimo późnej pory - spektakl zaczął się o 23.30), sala Forum była wypełniona po brzegi.