Pojedynek zmarszczek o bruzd

"Agrippina" - 1. Opera Rara

W trzeciej odsłonie krakowskiego cyklu Opera Rara "Agrippina" Haendla została wykonana przez Fabio Biondiego i Europa Galante po prostu koncertowo.

1.

Haendel dostojny, Haendel patetyczny, Haendel z patyną. Wszystko pasuje, ale nie do tego dzieła. „Agrippina” to triumf witalności, swady i błyskotliwości. To coś więcej niż karnawałowa błyskotka wystawiana w Wenecji, jedna z wielu. Pełna namiętności i perypetii historia walki o tron, zderzona z początkującym piórem przecież młodego kompozytora, zaowocowała dziełem nieoczywistym i śmiałym. Sukces przedstawienia przerósł oczekiwania artysty, który od tego czasu postanowił skoncentrować się na komponowaniu oper. Dlatego „Agrippina” jest matką takich operowych wspaniałości jak „Rinaldo”, „Juliusz Cezar” czy „Ariodante”.

2.

Intryga jest piętrowa. Agrippina chce tronu dla swojego syna Nerona. Przeszkodą okazuje się jej cudownie ocalały mąż i prawowity władca Klaudiusz oraz jego wybawca Otton. Tu pojawia się piękna Poppea, rozdarta między Klaudiuszem, Ottonem i Neronem. (Nieoceniony Piotr Kamiński charakteryzuje go krótko, acz treściwie: smarkacz; wiadomo więc, dlaczego Poppeę zaczyna bardziej interesować waleczny i dojrzały Otton…).
Haendel stworzył panteon postaci, z których każda staje się indywidualnością. Dzięki kunsztowi kompozytora i rozmyślnemu operowaniu recytatywem, arią, początkowo ledwie zarysowane postacie ze sceny na scenę nabierają coraz bardziej ludzkich kształtów.

3.

Tak też zabrzmiała „Agrippina” w koncertowym wykonaniu w trzeciej odsłonie krakowskiego cyklu Opera Rara. Pod wodzą wyśmienitej Europy Galante i Fabio Biondiego (który wcześniej przywoził do Krakowa takie okazy jak „Bajazet” czy „Herkules nad Termodontem”) śpiewaków w libretcie interesowały przede wszystkim afekty i zmysły. Na czoło wysuwała się przede wszystkim para Ann Hallenberg (Agrippina) i Gemma Bertagnolli (Poppea). Udźwignąć takie połacie nut i emocji! Hallenberg doskonale rozkładała akcenty – raz była zatroskaną matką, potem zimną i wyrachowaną mącicielką, by w momencie zdemaskowania swoich knowań do końca zachować zimną krew i godność.

4.

Na godzinę przed rozpoczęciem spektaklu przed Teatrem Słowackiego było pusto. Iluminowany światłami przybytek słowa robił większe wrażenie niż za dnia. Od strony Rynku do teatru zdążali artyści. Ann Hallenberg, potężna i masywna, w rozkloszowanej taftowej sukni, minęła mnie bez słowa. Szła dostojnie i powoli. Na tyle powoli, że bez problemu mogłam dostrzec upływ czasu na jej twarzy. Podobne wrażenie daje lektura zdjęć artystów w katalogu. Bez retuszu, naturalnie pokrywają się z metryką śpiewaczek i śpiewaków. Ann Hallenberg czy Milena Storti to nie diwy-modelki w stylu Anny Netrebko czy Cecilii Bartoli. Może dlatego to one, a nie operowe celebrytki, przekazują wokalną i aktorską prawdę o dziełach barokowych mistrzów. Najpełniej i najpiękniej.

Marta Nadzieja
Dwutygodnik. Strona Kultury
23 listopada 2009
Prasa
Dwutygodnik

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...