Pokrętna nasza dusza

"Idiota" - reż. Paweł Miśkiewicz - Teatr Narodowy w Warszawie

Kiedy reżyser ma do dyspozycji wybitną literaturę, genialnych aktorów i scenę narodową, oczekujemy ,,wielkich wydarzeń artystycznych". Takie wydarzenia robi się najtrudniej. Bo i oczekiwania są wygórowane i zawód szczególnie boli.

Być może ze względu na te oczekiwania, pewien zawód po spektaklu ,,Idiota" zostaje. Na scenie mamy trójkąt. Pierwszy element – książę Myszkin. Delikatny, z nadmiernie rozwiniętą wrażliwością, w świecie silnych cyników uważany za idiotę. Tak jest w powieści Fiodora Dostojewskiego. W spektaklu w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Narodowym Myszkin przychodzi z innego świata (trochę jak Paweł Tomaszewski, który gościnnie zagrał tytułową rolę) by być mędrcem, myślicielem i obserwatorem wszystkich zdarzeń. Tyle że zamiast obserwować jest nieobecny. Tytułowy Idiota dosłownie (na początku spektaklu od razu zajmuje miejsce w tylnej ławce) i w przenośni został zepchnięty gdzieś na margines. Dlatego na koniec, kiedy wygłasza egzaltowane monologi, stając się niejako Chrystusem, zwyczajnie mu nie wierzymy. W dodatku jego uczucie do Nastazji Filipowny niewiele różni się od porywczej namiętności Rogożyna. Kierują nim nieodgadnione emocje typowe bardziej dla osoby, która ma obsesję na czyimś punkcie niż prostolinijna, niemalże krystaliczna potrzeba pomocy.

Drugi element trójkąta – Rogożyn (Mateusz Rusin). Porywczy, bezgranicznie pragnący Nastazji Filipownej. Na scenie jego szaleńcza miłość objawia się jednak tylko w ruchu. W chaotycznej bieganinie przypomina bardziej chłopca, któremu chcą odebrać ukochaną zabawkę niż mężczyznę pałającego namiętnością i kierującego się rządzą posiadania ukochanej kobiety.

Zostaje trzeci element trójkąta, któremu Myszkin i Rogożyn w pełni ustępują miejsca - Nastazja Filipowna. Wiktoria Gorodeckaja, wcielająca się w tę postać, wydobywa wszystkie cienie i barwy swojej bohaterki. Miesza dumę z rozpaczą, śmieje się, przełykając łzy, a w chwili największej pasji wyrzuca z siebie na przemian polskie i rosyjskie słowa w ujmująco naturalny sposób. Nie oglądamy histeryczki, ale kobietę świadomą swojej sytuacji i jednocześnie kpiącą ze swego nieszczęścia. Czego by nie zrobiła, w świecie mężczyzn będzie tylko przedmiotem do licytacji, tu płacz nikogo nie wzruszy. Kiedy z niesamowitą ekspresją wygłasza swój monolog, nie ma wątpliwości, że na ten fragment warto było czekać. Nie ważne, że trójkątowi zabrakło dwóch elementów. Na przerwę po pierwszej części wychodzi się z pytaniem, czy choć trochę Nastazja zachwiała ugruntowanym męskim światem cyników?

Czuć niepokój, dialogi nabierają tempa, to znów zwalniają. Napięcie wzrasta, chcemy dowiedzieć się, o co właściwie chodzi bohaterom spektaklu, jakie niewyjaśnione dotąd relacje ich łączą. Kto wygra grę, polegającą na wyjawieniu swojego najbardziej podłego uczynku? I kiedy obudzi się główny bohater? I nic.

Druga część to w większości dyskusje o kwestiach potężnych: o wierze, moralności, wyższości jednej religii od drugiej. Na scenie cała galeria postaci funkcjonująca już nie w konkretnej przestrzeni, lecz krążąca między piekłem a niebem (w dowód czego scenę pokrywa wykładzina z wizerunkami aniołów i diabłów), gdzieś na granicy jawy i snu. W tym onirycznym, pozornym chaosie jest metoda. Po pierwsze Miśkiewicz sportretował patriarchalny świat, w którym pieniądz zastąpił wszelkie uczucia. W dodatku cieszy fakt, że zachował kostiumy i charakter epoki, a nie starał się uwspółcześnić fabuły ,,Idioty" (co jest ostatnio nagminne przy adaptacjach). Rozumiem też założenie reżysera i chęć stworzenia z powieści Dostojewskiego i tekstów innych rosyjskich myśliciel niejako traktatu filozoficzno-egzystencjalnego. Tylko w tym wszystkim zagubiło się główne przesłanie ponad trzygodzinnego spektaklu.

Bo mamy przemyślane zakończenie - powolne osuwanie się na scenę każdego z bohaterów w niemal niewidoczny, bezszelestny sposób tworzy osobliwy, zmetaforyzowany obraz przemijania wszelkich prawd i teorii. Zabieg idealnie wpisujący się w nastrój tej części spektaklu. Przez większość przedstawienia udaje się utrzymać napięcie. Mamy też postaci wyróżniające się z tłumu. Na przykład doskonały Jan Frycz jako Tocki (to właśnie on znudzony Nastazją chce wydać ją za mąż za odpowiednią opłatą), cynicznie wyznaje swoje mądrości życiowe, wydobywając z postaci to, co u Dostojewskiego najcenniejsze – autoironię. Równie dobrze ogląda się Dominikę Kluźniak, która choć nietypowo obsadzona w roli starszej gospodyni, wnosi do spektaklu trochę lekkości i dowcipu. Ale pozostałe postaci zlały się w tłum. Tekst naszpikowany intelektualnymi dywagacjami w ich ustach nie brzmi przejmująco ani wiarygodnie, i nie chodzi tu umiejętności aktorskie. Dojście do pewnych tez i twierdzeń filozoficznych nie przychodzi łatwo, najpierw trzeba przejść jakąś drogę. Tymczasem w spektaklu dostajemy gotową postać z gotowym tekstem do wygłoszenia. Aktorzy prowadzą bardziej wykład niż przekazują prawdy, w które wierzą ich bohaterowie. To jest głównym problemem ,,Idioty". Dlatego tak podoba się Nastazja, bo to co mówi, ma poparcie w jej historii. Wszystko z czegoś wynika.

W ,,Idiocie" w reż. Pawła Miśkiewicza są elementy znakomite, które wyrwą z letargu nawet najbardziej zamyślonego widza. Ale są też fragmenty, przez które nawet najbardziej cierpliwemu widzowi trudno przejść. Droga jest dobra, tylko gdzieś w zawiłościach tekstu i gąszczu filozoficznych przykazań zgubił się człowiek z krwi i kości. A takiemu, nawet prezentującemu trudną materię, moglibyśmy uwierzyć.

Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Warszawa
16 marca 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia