Pół dziecka

"Yotam" - reż: Karolina Szymczyk-Majchrzak - Teatr Nowy w Łodzi

Siadając na widowni patrzymy na duży biały ekran ustawiony na środku pustej sceny. Po chwili wyświetla się na nim napis: Zula Carmel. To imię i nazwisko matki siedmioletniego chłopca z zespołem Downa. Choroba syna jest jednym z najważniejszych elementów jej tożsamości. Choć jest córką, żoną, wnuczką, kobietą, niespełnioną malarką, przede wszystkim jest matką Yotama. To on zajmuje jej myśli, to jemu podporządkowała swój rozkład dnia, plany i marzenia. Yotam jest najważniejszy.

Zula (Jolanta Jackowska-Czop) chronologicznie przedstawia fakty ze swojego życia, zaczynając od początku najważniejszego etapu - od narodzin syna. Mąż Zuli - Dawid zwykle biega, kiedy odczuwa bardzo silne emocje, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Leżąc w połogu na szpitalnym łóżku kobieta wyjrzała przez okno i zobaczyła swojego męża okrążającego szpital. Wiedziała, że coś jest nie tak. Tym bardziej, że inne matki dawno już przytulały i karmiły swoje dzieci, jej natomiast nikt nie przyniósł maleństwa. Pielęgniarka wyglądająca niczym dziewczyna z obrazów Bruegla poinformowała ją, że dziecko ma zespół Downa i że najlepiej będzie, jeśli zostawi je w szpitalu, żeby nie komplikować sobie życia. Kiedy zjawia się Dawid Zula pyta go, czy to na pewno ona urodziła to „coś”. Pierwszy raz w życiu dostaje od męża w twarz. Mężczyzna zmusza ją, żeby wzięła dziecko na ręce. Chłopiec ma płaską buzię i mongoloidalne cechy, ale w jego skośnych oczkach Zula zakochuje się natychmiast. Tak zaczyna się historia walki z całym światem, w której szanse nie są niestety wyrównane. 

Przedstawienie to monodram, czyli jedna z najtrudniejszych dla aktora form scenicznych. Jeśli grający jedyną rolę artysta nie posiada wystarczająco dobrego warsztatu, spektakl może się stać trudny także dla widza, na szczęście w wypadku „Yotama” mamy do czynienia z dopracowaną wizją, w której wszystkie elementy harmonijnie ze sobą współgrają, a umiejętności warsztatowe Jolanty Jackowskiej-Czop pozwalają na utożsamienie się z bohaterką i jej problemami. Co jakiś czas w spektaklu wykorzystywany jest ekran, na którym pojawiają się obrazy i twarze (m.in. twarz pielęgniarki z nienaturalnie wyolbrzymionymi oczami - zdziwienie kobiety, która nie może uwierzyć, że matka chce wziąć do domu dziecko z zespołem Downa powraca we wspomnieniach Zuli niczym zły sen). Aktorka przesuwa po scenie gigantyczny sześcian, konstrukcję na kółkach zbudowaną z metalowych prętów, stalowych krawędzi. Bryła wyznacza granice pomieszczeń, w których przebywa kobieta. W pewnym momencie Zula przynosi czerwoną walizkę, z której wyciąga kocyk, zabawki oraz grzechotki-pozytywki do zawieszenia nad łóżeczkiem dziecka. Wszystko to rozkłada aranżując przestrzeń, by po raz kolejny zabrać nas do świata swoich wspomnień. 

„Yotam” to spektakl trudny pod wieloma względami. Przede wszystkim decyduje o tym sama tematyka, która dotyka naszych najgłębiej skrywanych lęków, ale także pokładów tkwiącej w każdym z nas hipokryzji, nietolerancji i obłudy. Dowcipy, z których zwykle się śmiejemy („Jak dzwoni dzwonek w domu Yotama? Down-down”; „Jak wygląda napad na bank w wykonaniu Yotam? Everybody down!”; „Przychodzi Yotam do lekarza: Pan sam? Nie, z zespołem”), tym razem nie powodują takich reakcji - boimy się, co pomyśli o nas otoczenie, siedzący wokół nas widzowie? A może zażenowanie, które odczuwamy uświadamia nam, jacy byliśmy okrutni i bezwzględni? Wyszydzanie inności jest powszechnie przyjętym, akceptowanym przez społeczeństwo sposobem radzenia sobie z nią - jednak czy to zwalnia nas od obowiązku walczenia z takimi zachowaniami? Na te pytania muszą sobie odpowiedzieć widzowie po obejrzeniu spektaklu Karoliny Szymczyk-Majchrzak.  

„Yotam” to opowieść o kobiecie, która walczy z całym światem. Nie ma wsparcia w mężu, którego wciąż nie ma w domu, mężczyzna woli bowiem biegać, niż stawiać czoło problemom. Zula to 36-letnia kobieta, „niespełniony Picasso” - jak sama siebie nazywa. Bóg przystawił jej pistolet do głowy. Kiedy masz chore dziecko musisz schować własną ambicję do kieszeni, pogrzebać marzenia. Ale zadajesz sobie także wiele pytań, a tym najczęściej padającym jest nie pozbawione wyrzutu: „Dlaczego ja?” Matka Yotama odpowiada sobie na to pytanie. Kiedy Zula była mała, pojechała na wakacje do babci Eriki. Tam miała okazję obserwować, jak dzieci znęcały się nad upośledzonym chłopcem, zjadały jego chleb, zabierały mu gumę do żucia. Nie zrobiła nic, nie zareagowała. Może Bóg zesłał jej chorego syna, aby mogła naprawić swój błąd.  

Yotam ma siostrę, cztery lata starszą od siebie Talię. Kiedy ktoś zapytał teściową Zuli ile ma wnucząt, odpowiedziała: ”Jedno i pół”. Pół dziecka. Więcej niż nic, mniej niż istota ludzka. Jak pół prawdy o człowieku. Cała prawda o nas samych, o naszej bezwzględności i głupocie, mogłaby nas zabić. Ale przyjdzie dzień, kiedy będziemy musieli się zmierzyć z tą głęboko skrywaną, ciemną stroną naszej natury. Może los rzuci nam wyzwanie pod postacią małego chłopca, pół-człowieka. I wtedy będziemy musieli walczyć całym sobą. Z całym światem.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
24 listopada 2009

Książka tygodnia

Trailer tygodnia