Pół metra poniżej kadru kamery
"Factory 2" - reż. Krystian Lupa - Stary Teatr w KrakowieW teatrze rozlega się dzwonek, na scenie są już obecni aktorzy, swobodnie spacerują, rozmawiają półgłosem. Czekają na nas, widzów, z zaproszeniem w świat "zbiorowej fantazji inspirowanej twórczością Andy\'ego Warhola". Poruszają się leniwie, nie unikają kontaktu wzrokowego z widownią, nie ignorują naszej obecności
Od samego początku trwania spektaklu tworzy się specyficzne napięcie między rzeczywistością a fikcją, aktorzy zwracają się chwilami wprost do publiczności, granica scena-widownia bywa naruszana. Motyw gry, udawania obecny jest tu na dwóch poziomach – bywalcy Fabryki popisują się przed Warholem, aktorzy Starego Teatru liczą na uznanie widzów teatralnych (jak również swojego „Andy’ego”, Krystiana Lupy).
Dla reżysera ten spektakl to przede wszystkim opowieść o aktorze, próba porzucenia pewnych przyzwyczajeń, nawyków. Jak sam mówił w wywiadach, do pracy zaprosił tylko tych artystów, co do których był przekonany, że takiej przygodzie nie tyle będą w stanie sprostać – końcowy efekt pomimo pewnych założeń pozostawał tajemnicą nawet dla niego – ale ile podejmą ją z radością i zaciekawieniem. Punktem wyjścia była improwizacja na dany temat, podobno cały pomysł narodził się ze wspomnienia o młodzieńczej fascynacji Lupy postacią Brigid Berlin. Zespół spotykał się na próbach przez wyjątkowo długi czas, w ten sposób budując bardzo silne relacje między sobą. Intrygujący wydaje się fakt, że Lupa po przydzieleniu ról, zanim je ogłosił, poprosił aktorów o ich propozycje i, jak mówi, niemal wszystkie zgadzały się z jego zdaniem. To doświadczenie przypominało nieco jeleniogórski okres w karierze Lupy, który wspomina jako niesamowicie intensywne zżycie się z mniej więcej stałą grupą „swoich” aktorów. Zagłębianie się w temat fenomenu Warhola, oglądanie jego filmów, przynoszenie swoich propozycji, wszystko to prowadziło do przełomowego spektaklu w karierze Lupy. Niedługo po premierze mówił, że po dotknięciu nieuchwytnego marzenia pracą nad Factory 2, sam nie wie, jaki teraz będzie jego teatr. Jak się później okazało, kontynuuje zgłębianie tematu kondycji aktora, artysty.
W twórczości Warhola obecna jest przede wszystkim pewnego rodzaju gra z własną osobowością, improwizacja. On sam był voyerystą, uwielbiał obserwować ludzi. Artyści zgromadzeni w jego Fabryce robili wszystko, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, nieustannie się kreowali. Znamienne jest, że Warhol często obsadzał ich w rolach zupełnie nieprzystających do ich warunków, umiejętności, co było dla nich dodatkowo motywujące. W filmach Warhola widać momenty „źle” zagrane, aktorzy wydają się być sztuczni tam, gdzie paradoksalnie są właśnie prawdziwi. I to chyba właśnie najbardziej interesowało artystę, wyłapanie tego, co próbowano ukryć, zasłonić postacią, grą.
Jedną z pierwszych scen spektaklu jest seans filmu Blow Job. Długi, jak na przyzwyczajenia teatralne, fragment wprowadza nas w sposób konstrukcji Factory. Teatr Lupy już wcześniej nazywany był teatrem powolności, często operuje wydłużeniem czasu, mocno ogranicza tradycyjnie rozumianą akcję, żeby skupić się na szczególe. Tak jest i w wypadku tego spektaklu. Podzielony na dwie części trwa w sumie nieco ponad 7h. Po projekcji padają pytania o wartość artystyczną Blow Job, są to w zasadzie pytania o twórczość Warhola. W jakich bowiem kategoriach rozpatrywać film przedstawiający stosunek oralny dwóch mężczyzn, w którym nieruchoma kamera skierowana jest jedynie na twarz jednego z nich, tego, który jest tu stroną bierną? „Prawdziwa akcja toczy się pół metra poniżej kadru kamery” powtórzy parokrotnie I – Velvet (Małgorzata Zawadzka). Podobnie jest i ze spektaklem Lupy, ogromną rolę odgrywają w nim media, wszędobylska kamera, a jednocześnie rozgrywa się akcja poza jej kadrem. Na ekranie zawieszonym nad sceną przez zdecydowaną większość spektaklu wyświetlane są obrazy – tego, co aktualnie dzieje się na scenie, „screen testy” nagrane wcześniej, archiwalne filmy Warhola, itd. W ten sposób przekaz medialny walczy z działaniem na żywo. Ekran nieubłaganie przyciąga uwagę i nawet w momentach wyświetlania tego, co obecnie jest grane, to właśnie obraz z kamery jest bardziej absorbujący. Postacie nieustannie się filmują, kamera rejestruje prawie każdy ich ruch, wszyscy chcą zostać „gwiazdami” – czyli zaistnieć przed kamerą. Z kolei wyświetlane screen testy podpisane są również nazwiskami aktorów. Ich głównym tematem jest konfrontacja z okiem kamery, próba uchwycenia aktora nie-grającego. Etiudy te nazwane zostały przez reżysera My Fucking Me, co podkreśla próbę sprawdzenia się, prywatnej i intymnej wypowiedzi. Nie da się nie zauważyć, że nie wszystkie taki wymiar osiągnęły, co tylko potwierdza skalę tego wyzwania.
Pierwsza część Factory to przede wszystkim wprowadzenie w świat Warhola i jego artystów, poznanie ich. Przeważają tu sceny zbiorowe, podczas których co rusz ujawniają się indywidualne poglądy postaci, ale jednak ogólne wrażenie tworzy cała grupa. Akcja wciąż rozgrywa się w jednej przestrzeni srebrnego wnętrza Fabryki. Natomiast druga część to już bardziej zajrzenie w głąb, podglądnięcie osobistych relacji między postaciami. Z tylnej ściany Fabryki wysuwa się sześcian, określa intymną przestrzeń podczas „etiud łóżkowych”, a następnie staje się planem filmowym podczas kręcenia kolejnych dzieł Warhola. Ten sześcian jako osobny pokój buduje przestrzeń zamkniętą, oddzieloną od zimnych ścian Fabryki. Osobne pokoje, często spotykane w twórczości Lupy, zawsze mocno wygrywają miejsce przejścia między nimi. Wraz z opuszczeniem jednej przestrzeni następuje całkowita zmiana atmosfery, sytuacji, dlatego też intymna relacja pomiędzy Edie (Sandra Korzeniak) i Paul’em (Zbigniew W. Kaleta) jest możliwa tylko w ciasnym pokoiku, i chociaż mówi się o niej w Fabryce, widoczna jest tylko poza nią. Innym wykorzystaniem tego obiektu jest przyjęcie go za plan filmowy. W tym wypadku wszystko to, co nie zmieści się w przestrzeni pokoju, nie zostanie zarejestrowane przez kamerę. I – Velvet przekornie wystawia poza ramy sześcianu różne części swojego ciała, tryumfalnie krzycząc, że nie ma teraz głowy, łydki, itd. Po raz kolejny pojawia się motyw przekazu medialnego jako ustanawiającego rzeczywistość. Jeżeli czegoś nie będzie widać w kadrze, oznacza to, że nie istnieje.
W centrum spektaklu stoi oczywiście Andy Warhol (Piotr Skiba). Nieco wycofany, milkliwy, sprawia wrażenie wrażliwego, chwilami niepanującego nad tym, co sam stworzył. Viva (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) zarzuca mu właśnie nieokreśloność, brak zdecydowanych kroków. Andy wszystkiemu się przygląda, podrzuca pewne hasła i sprawdza, jak zostaną zrealizowane. Wokół niego wirują barwne osobowości, każda z nich będzie miała w spektaklu chociażby parę minut sławy. Pojawiające się tematy dotyczą często najzwyklejszych czynności – przykładem absolutnie fantastyczny monolog Brigid (Iwona Bielska) o sprzątaniu – aktorzy mają duża swobodę w improwizacji. W twórczości Warhola można było zauważyć zakwestionowanie sztuki jako rzeczy świętej, obciążonej wieloma zasadami, pewną analogię widać w działaniach Lupy. Nie ma u niego nabożnego podejścia do teatru jako do miejsca, gdzie wchodzi się z określonymi tematami. Może nieco brutalnie, ale dosadnie daje do zrozumienia, że interesuje go w teatrze człowiek z jego wszystkimi aspektami, aktor walczący ze słabościami. Jedną z etiud wyświetlanych na ekranie jest wypowiedź Andy’ego. Stoi nagi w przestrzeni Fabryki, jakby skrępowany próbuje wytłumaczyć, dlaczego właściwie się rozebrał. Nie znajduje powodu, ale stwierdza, że dobrze mu w takiej sytuacji i nie ma ochoty jej kończyć. Podczas innej sceny na zarzuty braku logiki odpowiada natychmiast, że dla niego im mniej sensu, tym lepiej. Nie da się oczywiście porównać tych dwóch twórców, Lupy i Warhola, w skali 1:1, mimo to wyżej wymienione wypowiedzi można potraktować jako komentarze reżysera spektaklu. Lupa przyznaje artyście prawo do niewiedzy, wielokrotnie opowiadał, że najbardziej twórcze są dla niego momenty, w których nie jest czegoś pewien, chwile poszukiwań. Przygoda z Factory 2 to uczestniczenie we wciągającym, świeżym spektaklu, który mimo upływu trzech lat od premiery, wciąż zaskakuje, żyje. Zdecydowanie warto dołączyć się do tej imponującej próby złapania czegoś nieuchwytnego i dać się porwać „zbiorowej fantazji”.