Pół na pół
"Kamienie w kieszeniach" - reż. Łukasz Witt-Michałowski - Teatru Centralnego z LublinaTegoroczny Letni Ogród Teatralny jak dotąd ukazał szereg najróżniejszych odcieni komizmu.
Od intelektualnego chłodu satyry zmagań kolektywu partyjnego z „Hamletem”, przez humor ciepłego i serdecznego żartu sentymentalnych historii w papierowym świecie po absurd i groteskowość karykaturalnego świata leworęcznych. Tym razem na scenie w podcieniach GCK-u pojawiła się tragikomedia, łącząca mechaniczność błazenady z tragicznym w swych skutkach wkroczeniem wielkiego świata w prowincjonalną rzeczywistość.
Sztuka Marie Jones - „Kamienie w kieszeniach” w wykonaniu Teatru Centralnego z Lublina to niejedyna polska adaptacja tego dramatu. Czy najlepsza, jak sugerował Neinert w zapowiedzi spektaklu? Można polemizować. Zespołowi do ukazania dramatu zderzenia hollywoodzkiego nieba z rzeczywistością irlandzkiej wioski wystarczyły trzy kabiny toaletowe i niewyszukana muzyka. Kolejny raz mieliśmy okazję doświadczenia minimalizmu scenograficznego i kunsztu warsztatowego, gdzie dwóch aktorów (Bartek Kasprzykowski i Szymon Sędrowski) zagrało kilkanaście postaci.
Jednak wszystko byłoby dobrze, gdyby druga poważna część przedstawienia nie dłużyła się w nieskończoność. Tymczasem w raz ze zmianą atmosfery z komicznej na tragiczną przedstawienie traciło swój potencjał jak przebita dentka powietrze. Nie można stwierdzić, że aktorzy grali bez wyczucia w gorzkich partiach sztuki, ale zabrakło tej przekonywującej gry, która umożliwiłaby uwierzenie w całą historię. Po przepysznych chwilach komediowych przedstawienie zawisnęło w próżni wymuszonej powagi. Było to widoczne na scenie i dało się wyczuć wśród zniecierpliwionych widzów, którzy ostatecznie i tak zgotowali owacje na stojąco.
Tragedia samobójstwa siedemnastoletniego chłopca wśród amerykańskiego blichtru. Niespełniony sen o hollywoodzkiej sławie. Misterna dramaturgiczna układanka Marie Jones, w której z niebywałym wyczuciem splata się ze sobą komizm z tragizmem. Wobec tego niemałego wyzwania reżyseria Łukasza Witt-Michałowskiego wywiązała się tylko połowicznie. W brew pozorom sięgnięcie do „Kamieni w kieszeniach” nie jest przedsięwzięciem łatwym i niesie za sobą pewne ryzyko. Dołączyłam się jednak do owacji, na które zasłużyli aktorzy. Brawa za majestrię w bezustannej zamianie ról i wytrwałej walce z trzema rekwizytami, które niejednokrotnie wykorzystali w zaskakujący sposób.