Polacy jak pijacy, czyli albo tango albo krakowiak

"Dzienniki" - reż. Mikołaj Grabowski - Teatr Imka w Warszawie

"Dzienniki" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Imka pokazują Polaków wyzwolonych z Polski: tańczą, śpiewają i się opalają. Po książce "Samuel Zborowski" Jarosława Marka Rymkiewicza to kolejny manifest sarmackiego anarchizmu: skrajnie liberalny - w kontrze do skrajnie konserwatywnego

Mikołaj Grabowski, wielki reżyser, co piszę bez gombrowiczowskiej ironii, dyrektor znakomitego Starego Teatru, zasłynął spektaklami na podstawie dzieł Jędrzeja Kitowicza, Henryka Rzewuskiego i serwował nam antysarmacką szczepionkę w postaci gombrowiczowskich spektakli, pokazujących Polaka uciskanego przez Polskę, zmagającego się z polskością, wyzwalającego się z Ojczyzny.

Teraz w Teatrze Imka, prywatnej scenie Tomasza Karolaka, powrócił do "Dzienników" Witolda Gombrowicza.

Premiera była wydarzeniem, bo teatr, choć komercyjny, chce mówić o sprawach najważniejszych. Brawo za ambicje! Głośno było również o spektaklu dlatego, że premierę zaszczycił prezydent Bronisław Komorowski z małżonką, a także Andrzej Wajda z żoną. Już po brawach, Mikołaj Grabowski wywołał siedzącego na widowni Krzysztofa Maternę - ten zaś wygłosił zdanie spointowane przez widzów gromkim śmiechem i brawami, a mianowicie takie: "Zrozumiałem i o mało mi żyłka od myślenia nie pękła: Polska jest najważniejsza!".

Łatwizna i nuda

Spektakl stał się manifestem myślenia, które Polaka stawia na pierwszym miejscu przed Polską. Najważniejszą część Mikołaj Grabowski oparł na prezentowanych ironicznie, powtarzanych jak mantra i doprowadzonych do absurdu, argumentach tych Polaków, którzy leczą i leczyli się z kompleksów, podnosząc kwestie, że Polska była przedmurzem chrześcijaństwa, że sroce spod ogona nie wypadliśmy, że mamy Wawel, a Maria Curie-Skłodowska nie we Francji się urodziła, tylko w Polsce. Chopin też!

Gombrowicz celnie nakłuł polskie kompleksy, podkreślając, że powtarzanie kim i czym byliśmy oraz kto sławny na świecie był i jest Polakiem, nie wynika bynajmniej z poczucia dawnej dumy, tylko obecnej gorszości. Jemu zaś zależało na tym, by Polak był od niego wolny, a już na pewno nie leczył złego samopoczucia wątpliwym powinowactwem z największymi rodakami swymi: bo jaki jest związek między Ipścińskim a Kopernikiem. Autor "Trans-Atlantyku" wolał, żeby każdy Polak sam z siebie był zadowolony, z siebie dumny, a nie wyręczał się panteonem polskich świętych, samemu z sobą nic na lepsze nie robiąc.

Te kwestie Mikołaj Grabowski wydobył z całą mocą i był wierny Gombrowiczowi jak niektórzy rodacy myśli o przedmurzu chrześcijaństwa. Podążając ich wzorem, pozwolił sobie, niestety, na daleko idące uproszczenia. Pokazał bowiem Gombrowicza chill-outowego, softowego, popowego. Najogólniej mówiąc, oglądamy "Dzienniki" wystawione zgodnie z formułą tej świadomości społecznej Polaków, jaką profesor Paweł Śpiewak określił zdaniem: "Cała Polska pojechała na grilla".

Reżyser pokazuje, jak Polacy odrzucili Polskę, jak ich nie obchodzi uniwersalizm, jak kwitnie kult jednostki (na szczęście własnej), jak rozmawiają o pieskach, jak się opalają w kraju i zagranicą, jak za dziewczynami i chłopakami się uganiają, gardząc dupiastym chłopem, a nawet podważając jego prawo do demokracji - mniejsze niż potentata przemysłowego.

Doskonale rozumiem Mikołaja Grabowskiego: Polak po dwóch wiekach bycia na służbie Polski ma prawo do siebie, ma prawo cieszyć się i bawić sobą. Szczególnie ostatnio Polak może czuć się zmęczony Polską. A jednak Gombrowicz pokazany w Imce jakiś taki płaski - a w każdym razie bardziej płaski niż w jego "Dziennikach". Może Krzysztof Materna wypowiadając zdanie "Zrozumiałem i o mało mi żyłka od myślenia nie pękła" chciał powiedzieć - a jeśli nie chciał, podświadomie rzecz ujął - że Gombrowicz w spektaklu Grabowskiego za nadto uproszczony.

Reżyser pozałatwiał bowiem wszystkie ważne sprawy w pierwszych dwudziestu minutach, a potem gdy aktorzy tańczą tango, męczyłem się jakbym musiał oglądać "Taniec z gwiazdami". A jak piosenki nam reżyser proponował - miałko się robiło niczym przy weekendowych programach stacji komercyjnych.

Śmiem twierdzić, że to nie Gombrowicz był wcale, ale jakiś jego drugorzędny, krewniak odmóżdżony: trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby nawet dla największej perwersji autor "Trans-Atlantyku" oglądał "You Can Dance" albo "Mam talent". Chyba tylko po to, by zauważyć, że Polacy jak pijacy: od ściany do ściany chodzą. Z gęby, którą im Ojczyzna przyprawiła - uciekli w gębę Synczyzny: niedojrzałości, miałkości, powierzchowności. Że nie potrafią znaleźć złotego środka. I albo jesteśmy nadęci albo idiotyczni. W każdym razie jednostronni, skrajni, nie wyważeni. I zapominamy o gombrowiczowskiej formule, która pada w spektaklu Grabowskiego, choć on z jej użytku, niestety, nie robi. A chodzi o to, że gdy pan Witold przestawał z ziemianami - prowokował ich jako artysta, gdy zaś spotykał się z artystami - szukał dziury w całym jako konserwatywny ziemianin. Słowem - myślał krytycznie. Generalnie, myślał. Prowokował do myślenia, nie zaś łatwizny i nudy.

Wyznanie o klęsce

Jest w spektaklu Imki temat jeszcze ważniejszy, a mianowicie drugorzędność Polski. Wiadomo: sroce spod ogona nie wypadliśmy... ale przynajmniej od czasu nocy saskiej imperium nie jesteśmy. Prawda. Z kultywowaniem drugorzędności bym jednak nie przesadzał. Zwłaszcza w czasach pijaru, marketingu i kreowania wizerunku.

No bo wyobraźmy sobie, że prezydent Bronisław Komorowski, negocjując interesy Polski na tak zwanej arenie międzynarodowej, mówi pierwszorzędnemu naszemu partnerowi politycznemu: już ty nas pierwszorzędnie nie traktuj - ty nas drugorzędnie traktuj! Na to żona prezydenta RP dopowiada małżonce prezydenta naszego pierwszorzędnego partnera politycznego: twój mąż pierwszorzędny, a mój drugorzędny! I dobrze mi z tym! No przecież absurd!

A wyobraźmy sobie inną sytuację: Mikołaj Grabowski cieszy się, że drugorzędne przedstawienie wyreżyserował! Że jako dyrektor Starego Teatru drugorzędną dotację dostanie i tylko drugorzędnych reżyserów pozaprasza, by na deskach narodowej sceny pracowali. No brawo!

Gombrowicz wyzwalając Polaka z Ojczyzny, z myśli o przedmurzu i aberracyjnego pokrewieństwa z Marią Curie-Skłodowską oraz Chopinem, był i jest skuteczny w wymiarze indywidualnym, międzyludzkim. Ale walcząc z sarmatyzmem - pozostał szlachcicem-anarchistą. Krzyczał "Liberum veto!", ale w sprawie II Rzeczpospolitej, londyńskiej emigracji i PRL. Potykał się z polską świadomością, historią i literaturą w czasach, gdy sprawy Polaka wciąż ustępowały Ojczyźnie. Gdy nie było wolnego państwa polskiego. Kiedy nie można było w nim żyć po swojemu. Powie ktoś, że i dziś znalazłby negatywnych bohaterów do swojego "Dziennika". Prawda. Nie można jednak pomijać tego, co sam przyznał na końcu trzeciego tomu: a przyznał się do klęski, o czym Mikołaj Grabowski nie wspomina.

No to ja wspomnę: "W sześćdziesiątym pierwszym roku życia osiągnąłem oto to, co normalnie człowiek zdobywa około trzydziestki: życie rodzinne, mieszkanie, pieska, kotka, wygody (...) stałem się pisarzem (....) Daleki jestem od zadowolenia. Szczerze powiem: jedno z najważniejszych zadań, jakie ciągle we mnie kołatało, gdym podejmował w tych latach pracę nad dziennikiem, nie zostało osiągnięte. Teraz jasno to widzę... to mnie przygnębia... Nie potrafiłem wyrazić należycie mego przejścia z niższości w wyższość (...) Ilekroć dotykałem tego tematu, zawsze mi się rozdrabniał, ulatniał, staczał w żarcik, w polemikę, w pozorne samochwalstwo, w przekorę (...) To spora porażka - stylistyczna - osobista."

Wychodzi na to, że Gombrowicz walcząc o Polaka przeciwko Polsce, ważne sprawy wywalczył, ale i ważne przeoczył. Społeczne? Rodzinne? Państwowe? Wyższość? Pierwszorzędność?

To może, najogólniej mówiąc, i Polak ważny i Polska ważna. Bo bez Polaka Polska nie ważna i bez Polski Polak nie ważny? A linie lotniczne, koleje, autostrady, opieka zdrowotna, szkolnictwo, system emerytalny, telewizja publiczna - drugorzędne?

U Grabowskiego, metaforycznie rzecz ujmując, jeden Polak (zacofany - gorszy!) wybiera krakowiaka, a drugi (nowoczesny - lepszy!) tango tańczy. A może i krakowiaka i tango można? W takiej kolejności jako się komu żywnie podoba. Byle tylko pierwszorzędnie - tak jak to Magda Cielecka, Jan Peszek i Piotr Adamczyk pokazali. Drugorzędności - programowo zakładanej drugorzędności, byśmy chyba nie chcieli.

Jacek Cieslak
Rzeczpospolita
17 stycznia 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...