Polaków portret własny?

"Uwiedzeni" - reż. Jarosław Tumidajski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Najnowsza premiera Teatru Wybrzeże zbudowana jest na zasadzie kontrastu, który w "Uwiedzionych" ma wymiar karykaturalny. Przedstawienie złożone z dwóch dramatów sprzed przeszło dwóch wieków jest dość udaną i zabawną próbą skonfrontowania skrajnych postaw wobec tego, co zagraniczne i tego, co polskie. Choć obie części budowane są na stereotypach, zdecydowanie ostrzejszej krytyce poddano wizerunek Polaka-ksenofoba.

Reżyser Jarosław Tumidajski zachował charakter i język obu dramatów, które złożył w przedstawienie "Uwiedzeni" - zarówno otwierającą spektakl "Cudzoziemczyzna" Aleksandra Fredry, jak i "Małżeństwo z kalendarza" Franciszka Bohomolca sformatowano do wymiarów około 50-minutowych przedstawień, okrojonych z szeregu wątków pobocznych. W obu skupiono się na przedstawieniu postaw ojca wobec kandydatów do ręki córki, przy okazji jej wydania za mąż. Ponieważ dramaty Fredry i Bohomolca mają niemal bliźniaczą strukturę (o rękę córki majętnego szlachcica starają się dwaj kandydaci, reprezentujący skrajnie różne postawy) przedstawienie powstało na zasadzie awersu i rewersu tego samego tematu: stosunku do cudzoziemców i związanych z tym mód i obyczajów.

"Cudzoziemczyzna" jest ujętą w silne kleszcze satyry pochwałą wszystkiego co zagraniczne. Radost zachwyca się obcobrzmiącymi słówkami, podziwia "światowych" ludzi i na różne sposoby manifestuje swoją otwartość wobec cudzoziemców, choć ta fascynacja okazuje się wyjątkowo powierzchowna. Nietrudno więc wpaść na to, że faworytem do ręki Zofii będzie Astolf, młodzieniec modny, światowy i nowoczesny, zaś zwolennik polszczyzny, rozmiłowany w statecznym życiu na wsi Zdzisław wydaje mu się nie najlepszą partią dla jego córki, bez względu na zdanie samej zainteresowanej.

Z kolei Staruszkiewicz (główny bohater "Małżeństwa z kalendarza") słowo "cudzoziemiec" traktuje jak chorobę, skazę czy ujmę na honorze. W tej sytuacji szanse Niemca Ernesta stoją dość nisko w konfrontacji z polskim szlachcicem, majętnym i ustosunkowanym Marnotrawskim. I stanowisko Elizy, jednoznacznie skłaniającej się ku Ernestowi, nie ma tu większego znaczenia. Choć córka była przez ciotkę chowana w "światowej" Warszawie i została zdeprawowana przez nią cudzoziemszczyzną, Staruszkiewicz chce jej dać porządnego męża, a więc polskiego szlachcica. Bo jaki tam szlachcic może być z Niemca? I jaki katolik?

Szczególne znaczenie w spektaklu Tumidajskiego ma scenografia i kostiumy, przygotowane przez od lat współpracującego z tym reżyserem Mirka Kaczmarka. "Cudzoziemczyzna" odbywa się na umownie nakreślonych zielonych błoniach, na których podziwiamy dwa pasące się konie. Wszyscy noszą się tu po szlachecku, a kobiety ciągną za sobą ograniczające ich ruchy treny sukni. Przestrzeń zaś ograniczona jest z każdej strony barierkami, imitującymi jednocześnie pomalowane na biało-czerwono szlabany i przeszkody na parkurze.

Zaś w "Małżeństwie z kalendarza" wystrój zmienia się diametralnie. Najpierw na scenę wchodzą zamaskowani dresiarze-kibole, którzy w kilka minut zmieniają scenę w obraz "Polski B", gdzie walają się skrzynki po piwie w miejscu przypominającym zaniedbane podwórko jakiegoś blokowiska. Bohaterowie przez cały spektakl przygotowują sobie tutaj grilla, zapijając go oczywiście złocistym trunkiem. Przez cały czas ich działaniom na scenie przygląda się (dzięki projekcji wideo umieszczonej za ich plecami, naprzeciwko widzów) banda zamaskowanych dresiarzy.

Dookoła bohaterów jest pełno gruzu, zaś konie z części pierwszej leżą na scenie pod kroplówką i mają się raczej kiepsko, sądząc po funkcji, jaką przyszło spełniać jednemu z nich. Z kolei sami bohaterowie wyglądają jak uczestnicy konkursu na najbardziej kiczowaty strój blokowiska, z wariacjami na temat dresów, które zdecydowanie dominują tu nad inną formą ubrania. Są to dresy krótkie, jak u służącego Ernesta - Niemca Johana (który pewnie z sobie tylko znanych przyczyn nosi sportową koszulkę z biało-czerwonym orzełkiem na piersi) czy Elizy i jej ciotki Bywalskiej oraz upozowanej na typową królową kiczu Agatę. Jedynie Staruszkiewicz nosi się wytwornie, w garniturze, z ulizanymi żelem włosami, przypominając kurczowo trzymającego się "narodowych" wartości polityka lub domorosłego biznesmena.

"Uwiedzeni" są dobrą materią dla aktorów, by zabłysnąć na tle klasycznych już, napisanych piękną literacką polszczyzną tekstów. Świetnie wykorzystuję tę okazję Marcin Miodek w roli Astolfa w pierwszej części przedstawienia. W drugiej części bardzo przekonująca jest Agata Bykowska w roli Agaty. Jednak to Grzegorz Gzyl, mający główne role w obu częściach, jest mistrzem ceremonii. Jako Radost wypada poprawnie, jednak w roli Staruszkiewicza odnajduje się brawurowo, bez najmniejszej przesady odmalowując cały wachlarz wad i przywar polskich ksenofobów, nie tracąc przy tym dystansu do roli i tworząc ujmujący portret człowieka, którego nie sposób nie lubić, bez względu na jego (i swoje) przekonania. Do tej trójki dostrajają się pozostali, choć szczególnie w przypadku Marnotrawskiego w wykonaniu Michała Kowalskiego mówić można o sporym niedosycie. Jego bohater wydaje się zadziwiająco nieobecny, choć Kowalski nie raz w Wybrzeżu udowadniał już, że ekspresja ulicznego dresiarza nie jest mu obca.

Spektakl Jarosława Tumidajskiego powstał na zasadzie uczciwego kontrastu. Dokładnie i mimo wszystko bardzo klasycznie przedstawione teksty Fredry i Bohomolca przekazane są bez modnych obecnie dramaturgicznych ingerencji, dzięki czemu pozwalają wybrzmieć frazom języka używanego trzy wieki temu w takim kontekście, w jakim ich pierwotnie użyto. Znacznie gorzej niż adaptacja i reżyseria, wypada wprawdzie przygotowana przez Tumidajskiego warstwa brzmieniowa, niepotrzebnie (podobnie jak niekiedy scenografia), tautologiczna wobec postaw bohaterów (np. wejściom Staruszkiewicza na scenie towarzyszą przesterowane dźwięki hymnu polskiego). Decyzją reżysera usunięto też niemal cały, nieczytelny dziś wątek szlacheckiego kalendarza, dzięki czemu tytuł sztuki Bohomolca w spektaklu Teatru Wybrzeże pozostaje zagadką.

Jednak "Uwiedzeni", choć momentami teksty Fredry i Bohomolca wydają się w przedstawieniu Wybrzeża jałowe, udowadniają, że można mówić o dzisiejszej Polsce za pomocą sztuk sprzed stuleci, nie "przepisując" ich na nowo. Można też wystawić komedię, która, wzorem spektakli z czasów autorów dramatów, spełniać będzie podobną rolę jak wtedy: poruszać ważne tematy w sposób szczery i żartobliwy jednocześnie, a przy tym bez zacietrzewienia. Choć obraz Polaków, wyłaniający się z obu części jest bardzo stereotypowy i niczym nie powinien nas zaskoczyć, zwolennicy klasycznego teatru i wartości jakie niesie, nie będą nim rozczarowani.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
9 sierpnia 2016

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia