Polityczny backstage

"Thermidor" - reż. Paweł Wodziński - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

Rewolucja dzisiaj odbyłaby się bez widowni. Fotele przed sceną były puste, słychać było jedynie echa przemówień Robespierre'a i Saint-Justa. Ich wzajemne repliki nie miały odbiorcy. Taki widok przygotował Paweł Wodziński w swojej pierwszej premierze w roli dyrektora bydgoskiego Teatru Polskiego.

Rewolucja francuska była obsesją Stanisławy Przybyszewskiej. To jej poświęcona jest Sprawa Dantona, którą kilka sezonów temu przygotował w Bydgoszczy Paweł Łysak. Nieukończony Thermidor prawdopodobnie miałby stworzyć z nią sceniczną dylogię. Do tego jednak nie doszło, gdyż sama dramatopisarka porzuciła pracę nad tekstem przed ukończeniem II aktu, pozostawiając dzieło bez finału. O czym jednak traktuje zachowany tekst? To fikcyjna wersja upadku człowieka, który był ucieleśnieniem Rewolucji Francuskiej - Maksymiliana Robespierre'a. Siódmego dnia termidora Członkowie Komitetu Ocalenia Publicznego zebrali się, aby w wieczornej dyskusji zawiązać spisek przeciwko Nieskazitelnemu. Przybyszewska, wobec braku ostatecznych ustaleń badaczy, pozwoliła sobie na zepchnięcie na dalszy plan detalicznej zgodności historycznej. Dzięki temu powstał dramat, będący studium sparaliżowanej ze strachu władzy. Uginający się na początku drogi pod ciężarem ogromnej odpowiedzialności mężczyźni, jawią się jako desperaci wobec nieuniknionej klęski. W takim nastroju toczy się dysputa na temat serii rozczarowań i zaprzepaszczonych szans oraz skądinąd haniebnego czynu, jakim ma być zdrada swojego politycznego przywódcy.

Teatr Polski według nowej dyrekcji ma stać się miejscem debaty publicznej. Trafnym tym samym wydaje się wybór dramatu, który jest debatą sam w sobie. Winston Churchill w roku 1947 powiedział: "Stwierdzono, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu." Jej współczesną formę odziedziczyliśmy właśnie po francuskich rewolucjonistach, jednak okazuje się, że szlachetne idee wolności, braterstwa, a przede wszystkim podkreślanej w programie równości były, są i zapewne będą jedynie mglistą nadzieją. Mentor Robespierre'a, Jan Jakub Rousseau, uważał, że "() równość nie polega na zrównaniu bogatego bourgeois z bogatym aristocrate, lecz na równych prawach wszystkich członków zbiorowości". Gonitwa za tą niemożliwą do ziszczenia myślą doprowadziła wówczas do terroru, który przy pomocy brzytwy Francji - gilotyny - pozbawił życia tysięcy obywateli, w tym jej inicjatorów. Dziś - nawet w Europie - nadal istnieją państwa, dla których (mimo swoich niedoskonałości) demokracja i niepodległość jest dopiero celem. Wystarczy spojrzeć na Wschód, żeby przekonać się, że dążenie do niej niezmiennie musi być okupywane rozlewem krwi.

Jak prezentowali się rewolucjoniści w oczach Wodzińskiego? Byli odizolowani od podmiotu, który przecież odpowiada za legitymizację ich władzy, czyli ludu. Albo władza nie dba, czy jest w ogóle przez kogokolwiek słuchana albo to właśnie ów lud, czyli społeczeństwo, straciło nią zainteresowanie, nawet biorąc pod uwagę okoliczność, że jest to jej wydanie ekstremalne - rewolucyjne. Opatuleni w ciepłe kurtki grali przed sobą nawzajem w polityczne gierki. To pozbawieni wewnętrznego ognia, zblazowani pozerzy, którzy w wielu momentach szczególną uwagę przywiązywali przede wszystkim do swojej prezencji w oku kamery. Byli wśród nich sprzedajny dziennikarzyna Vilate, z początku pełen witalności kowboj Barre, bawiący się iPhonem Fouché (warto wspomnieć świetnie wymyśloną scenę z jego udziałem z rozrysowywaniem zamachu na planie bydgoskiego teatru) komicznie schorowany, wylegujący się pod kołdrą Collot, bezwzględnie rzeczowy Tallien i miotający krzesłami, wybuchowy Billaud.

Można sądzić, że dynamika spektaklu będzie się jeszcze zmieniać wraz z jego rozwojem, akcenty będą się pewnie niejednokrotnie przesuwać. Jednak ich słowne potyczki, mimo retorycznej sprawności bijącej z tekstu Przybyszewskiej i wykorzystanych fragmentów historycznych przemówień, były w gruncie rzeczy ekspozycją dla oczekiwanej debaty jedynych prawdziwie równoprawnych oponentów, czyli Robespierre'a i Saint-Justa, których skrajnie różnie wykreowali zaproszeni do spektaklu aktorzy - Grzegorz Artman i Piotr Wawer jr. Pierwszy stworzył postać bazującą na najbardziej prymitywnych instynktach. Został ze wszystkich stron osaczony, stąd też bardziej niż szalony, wydawał się raczej dziki i zwierzęcy. Tylko raz zbliżył się do przypominającej radiową kabiny z mikrofonem, by w ekstatycznym, nagrodzonym oklaskami monologu niejako wyrzucić z siebie ciążące mu już wzniosłe ideały. Natomiast przedstawiany w źródłach historycznych jako wybuchowy i drażliwy Saint-Just tym razem miał kamienną twarz. Spokojnie, niezwykle precyzyjnie najpierw odpierał zarzuty niedawnych sojuszników, później nie pozwolił się także wyprowadzić z równowagi wizją klęski przedstawioną mu przez (jeszcze) przywódcę jakobinów.

Konstrukcja przestrzeni uświadamiała, że właściwa polityka dzieje się w kuluarach, być może przy podobnym stole, jak ten na bydgoskiej scenie. To, co dociera w potocznym przekazie, to tylko pewna kartonowa fasada, na której może być wypisane nawet takie hasło, jak Liberté, Égalité, Fraternité ou la Mort. Cel - utrzymanie władzy za wszelką cenę - uświęca środki. Na co dzień udaje się tam zajrzeć tylko przy okazji kolejnych afer opartych na nagraniach (stąd istotna rola kamery i stałej projekcji wideo na dwóch ekranach, dublującej wydarzenia sceniczne z różnych perspektyw), teatr potrafił to zmienić.

Podjęta w Thermidorze tematyka zalicza się do tych najbardziej istotnych społecznie, co w pełni oddaje reakcyjny charakter sztuki teatru. Nie podsuwa odpowiedzi, a stawia pytania i zachęca do refleksji. Spektakl Wodzińskiego opiera się na dialogu. Dialogu z widzem, który może poczuć się zaproszony do dyskusji - to jest dopiero jej początek.

Jan Karow
Teatrakcje
13 grudnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia