Polityka powinna zostać poza sceną

Rozmowa z Filipem Gieldonem.

Nie dotykamy w spektaklu niczego poza tym, co jest już w samym tekście. Uważam, że polityka powinna zostać poza sceną. Polityka postaci, jej poglądy i owszem powinny być prezentowane, ale nie mogą to być moje poglądy.

Z Filipem Gieldonem, reżyserem spektaklu „Antygona w Nowym Jorku" realizowanym w Teatrze Śląskim w Katowicach rozmawia Agnieszka Kiełbowicz z Dziennika Teatralnego.

Agnieszka Kiełbowicz: Reżyseruje pan chyba jakąś 25. „Antygonę w Nowym Jorku". Niezwykła popularność tego dramatu bierze się chyba z jej uniwersalności i podatności na aktualność. Prapremiera odbyła się też już ponad 23 lata temu. Wystawiła ją większość znaczących teatrów. Teatr w Solskiego w Tarnowie dwa razy. Co nowego i interesującego chce pan wnieść do tego tekstu, że dyrektor Robert Talarczyk postanowił panu powierzyć reżyserię w Teatrze Śląskim?

Filip Gieldon: Tym, co ciekawi w tym tekście jest fakt, że zdaje nam się on ulokowany w konkretnym czasie i miejscu. Patrząc na niego z dzisiejszego punktu widzenia zauważamy, że to niezwykle uniwersalny dramat, mówiący jednak o wiele więcej niż nam się wydaje. Ten malutki park w Nowym Jorku jest tak naprawdę wszędzie wraz z wpisanym w tekst american dream, który dziś co innego dla nas oznacza. W moim spektaklu zupełnie inaczej patrzę na bezdomnych bohaterów. Nie są oni potargani, odrzuceni. To zwyczajni ludzie. Coraz więcej jest "bezdomnych", odrzuconych, samotnych, z problemami finansowymi, czy problemem znalezienia samego siebie, podążających za wartościami które nie są wartościami prawdziwymi. Nie chcemy by widz, oglądając nasz spektakl mówił "tamci ludzie", "ci biedni ludzie", tylko tacy sami jak ja, albo tacy sami jakich spotykam na ulicy. Chcemy też trafić do młodzieży, która w dzisiejszym świecie jest zagubiona. Chcemy tych bohaterów traktować jako naszych.

Ten sezon w Wyspiańskim to powrót do klasyki. W pana wykonaniu dosyć nietypowy, bo dramat Janusza Głowackiego jednak należy do tekstów współczesnych. Czy może dla ludzi młodych takich jak pan jest to już może klasyk?

Wydaje mi się, że to już współczesny klasyk. Kiedy studiowałem w łódzkiej filmówce ten tytuł nieustannie przewijał się w rozmowach. Nie znam chyba żadnego aktora, który by nie przygotowywał chociaż jednego monologu z tego tekstu.

Gdzie i w jakim czasie usytuował pan nowojorską akcję?

Czas jest nieokreślony jeden do jednego, ale postawiliśmy na współczesność. Idziemy tak jak wspominałem tam, gdzie najbliżej, czyli na scenie nie będzie zwykłej drewnianej ławki, a ławka z Mariackiej. To nie będzie daleki Nowy Jork, bo wystarczy wyjść na miasto i widzi się te historie. Naszą akcję chcieliśmy ulokować jak najbliżej, by było to dla widza nieprzyjemne, by nie wydawało mu się, że ten świat go nie dotyczy, bo akcja dzieje się  w Nowym Jorku.

Ze zdjęć jakie mieliśmy do dyspozycji wynika, że będzie to Antygona potraktowana nieco lżej niż te, które widzieliśmy do tej pory?

Nie będzie tak. Może w wyglądzie się taka wydawać, ale to będzie oddziaływało jeszcze mocniej. Mamy Saszę w garniturze, Pchełkę który może i jest potargany, ale wygląda jak rasowy hipster, mamy Anitę która ma ładną suknię i buty na wysokim obcasie. Zauważamy, że nie ma tej różnicy między widzem, a tym jak wyglądają bohaterowie.

Antygona dotyka w dużej mierze emigrantów. Czy w narracji, którą pan zaproponował brał pan też pod uwagę obecne wydarzenia?

Oczywiście pojawiały się rozmowy w trakcie pierwszych czytań, dotyczące tej sytuacji. Nie dało się tego uniknąć. Nie dotykamy w spektaklu niczego poza tym, co jest już w samym tekście. Uważam, że polityka powinna zostać poza sceną, polityka postaci, jej poglądy i owszem powinny być prezentowane, ale nie mogą to być moje poglądy.

Obok wątku emigracyjnego w Antygonie pojawia się wątek bezdomności. Który z tych problemów przeważa w pańskiej narracji?

Wydaje mi się, że oba są bardzo ze sobą związane i potraktowane na równi. To co jest pewne u naszej głównej trójki to fakt, że są emigrantami z różnych miejsc z Puerto Rico, z Polski i z Rosji, ale wszyscy są też bezdomni.

Jest pan także autorem muzyki.. Jaką rolę daje pan w swoim przedstawieniu – muzyce?

Tak naprawdę wybrałem kilka utworów. Poprzez muzykę chcieliśmy dotknąć mitu american dream i wybraliśmy cover Franka Sinatry w wykonaniu Polly Scattergood.

Jaka jest pańska droga teatralna i co się wydarzyło od debiutu sprzed trzech lat w teatrze WARSawy, gdzie wyreżyserował pan „Gruzy" Dennisa Kelly'ego?

Wtedy byłem jeszcze studentem w szkole filmowej w Łodzi. Drugi mój spektakl miał premierę kilka dni przed egzaminem dyplomowym. Było to muzyczno-dramatyczne przedstawienie pt. "Oś" z rockowymi piosenkami Agnieszki Osieckiej w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Od tego czasu byłem jeszcze asystentem Pawła Łysaka przy spektaklu "Krzyczcie, Chiny!" w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Teraz przede mną katowicka premiera.

Bliżej panu do teatru czy do filmu?

Do jednego i drugiego, na zmianę. Po pracy nad spektaklem będę robił "trzydziestkę" dla Studia Munka, piszę scenariusz. Moje filmy dyplomowe jeżdżą jeszcze po festiwalach. To jest dobra odmiana. Czasem dobrze usiąść za kamerą, czasami jest też bardzo dobrze popracować tylko z aktorami.

Który z reżyserów jest dla pana kimś, z kogo chciałby pan brać przykład, podglądać jego metody pracy, czy na przykład przyjąć sposób myślenia o teatralnym przedstawieniu?

Zawsze pierwszy będzie Zbigniew Brzoza, który zaprosił mnie do asystowania przy dyplomie aktorskim zatytułowanym "Z Różewicza dyplom". Byłem prawie przez rok jego asystentem i w tym czasie zdecydowanie częściej bywałem w teatrze. W tym okresie przyglądałem się jego pracy z aktorem, zupełnie innej od tej, której uczą nas w szkole filmowej. Na pewno mnie jako reżyserowi trudno odciąć się od oglądanego filmu czy spektaklu. Ale na przedstawieniach Krzysztofa Warlikowskiego udaje mi się zapomnieć, że jestem także twórcą. Właśnie jego spektakle w ten sposób na mnie oddziałują.

A w filmie?

Zawsze był to Oliver Stone. Teraz niestety robi coraz mniej dobrych filmów, ale miał okres kiedy robił filmy doskonałe, prowokacyjne, które w pozytywnym sensie na mnie działały. Jest także kilku mistrzów, na których powrót czekam. Poza tym ciekawą postacią jest też Denis Villeneuve.

Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesu panu i spektaklowi.

__

Filip Gieldon - reżyser. Urodzony w 1983 r. w Sztokholmie. Ukończył studia na Wydziale Reżyserii w PWSFTViT w Łodzi. Łączy zamiłowanie do teatru z pasją do tworzenia filmów. W swoim portfolio ma dwa średnio metrażowe filmy i film dokumentalny oraz przedstawienie muzyczne.

Agnieszka Kiełbowicz
Dziennik Teatralny Katowice
18 marca 2016
Portrety
Filip Gieldon

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia