Polska aktorka zagrała Czechowa w teatrze w Sankt Petersburgu!

Marta Jasińska o sobie

Chce pani zagrać? - wodzi na pokuszenie głos w słuchawce. - Tak - odpowiadam bez wahania. To bezlitosne, zaczynać rozmowę od pytania, na które ktoś czekał kilka lat.

- To pani grała Duniaszę w "Wiśniowym sadzie"? To proszę się uczyć roli. Jedzie pani do Rosji. Nie jest to jeszcze pewne, ale jeśli się uda, to będzie to wydarzenie historyczne: polska aktorka grająca Czechowa w moskiewskim teatrze! Szczegóły podadzą pani organizatorzy festiwalu. Skontaktują się z panią. Na razie tyle. Pozdrawiam. 

Nawet nie wiem, czy zdążyłam powiedzieć "dziękuję". Marek Waszkiel, dyrektor Białostockiego Teatru Lalek, ma niezwykłą umiejętność budowania napięcia. Oszołomienie nie mija przez dłuższą chwilę. Wydarzenie historyczne. Ja w Rosji. Na scenie. Po trzech latach aktorskiej abstynencji. I natychmiast myśl: Eee, to się nie uda. 

Lubiłam to grać 

Festiwal Kukart rozpocznie się za półtora tygodnia. Miałabym zagrać z moskiewskim Teatrem Ognivo. Ich Duniasza pewnie nie będzie mogła zagrać, bo zaraz ma rodzić. A białostocka Duniasza pracuje w redakcji "Porannego" i pisze o spektaklach, zamiast w nich grać. Ot, taka przewrotność. Ale mówią, że z niespełnionych artystów mogą wyrosnąć najlepsi krytycy. Cha, cha! 

Staram się nie myśleć za dużo, bo wszystko to palcem na wodzie pisane. Po cichu wysyłam prośby do nienarodzonego rosyjskiego maleństwa. I zaraz potem: Eee, to się nie może zdarzyć. Bo jak to, ktoś ni stąd ni zowąd proponuje: Ściągnijmy Duniaszę z Białegostoku? Niech zagra po polsku? 

Ale na festiwalach takie eksperymenty są mile widziane. 

Jest e-mail z informacją, że idzie zaproszenie, które potrzebne będzie w konsulacie. Papier przychodzi tydzień przed wyjazdem. Wizę dostaję dosłownie w ostatniej chwili. Marek Waszkiel uspokaja, że to normalny sposób załatwiania spraw przez Rosjan. 

Przygotowuję się do roli. 

- Duniaszka, córka Fiodora Kozojedowa. Pan Jasza nie pamięta? - Kokietuję niewidzialnego partnera, mówię kwestię do czajnika. 

"Wiśniowy sad" to komedia z goryczką, z całą gamą skomplikowanych czechowskich postaci. Moja Duniasza to frywolna pokojówka flirtująca z Jaszą. 

Ten dramat wystawiano setki, może tysiące razy. My pracowaliśmy nad nim na studiach. To mój spektakl dyplomowy. Na białostockiej uczelni zrobił go reżyser z Białorusi - Oleg Żiugżda. 

Lubiłam to grać, choć okazji nie było wiele. Wystawiliśmy go zaledwie kilka razy. Dlatego Żiugżda postanowił wykupić spektakl i zrobić go w teatrze Ognivo. Dekoracje zostały przewiezione do Rosji. Po trzech latach sztuka ma być pokazana na festiwalu w Rosji. 

W mieście Dostojewskiego 

Litwa, Łotwa, nocleg w postkomunistycznym hotelu, celnicy, Rosja, jesteśmy na miejscu. Północ, a w Petersburgu jasno. Białe noce. 

Wszystko toczy się tak szybko. Przypominam sobie telefon sprzed dwóch tygodni i pytanie. Mały trybik uruchomił maszynę. Jestem w mieście Puszkina i Dostojewskiego. 

Spaceruję po Newskim Prospekcie, mijam tłumy różnych ludzi: pędzących mieszkańców, turystów z aparatami, inwalidów wojennych - mają medale, nie mają nóg. Zewsząd atakują mnie matrioszki różnej maści i wielkości. Wszystko to pięknie. Ale ja chcę mieć pewność, że gram. To jest najważniejsze. 

Wpadamy na organizatorów. Witają nas i informują w biegu: - Zagra pani, Duniasza już w szpitalu. 

Uśmiech od ucha do ucha, a w środku kołatające serce. Uda się? Z moim Jaszą i resztą kompanii spotykam się w Muzeum Dostojewskiego. Gram na parterze kamiennicy. Na piętrze stoi biurko pisarza. Tu chodził od ściany do ściany w artystycznym amoku. 

Aktorzy obserwują mnie, ja ich. Wszyscy jesteśmy przejęci. Nie wiemy, czego się spodziewać. Inicjujemy krótki dialog. 

- Ani poznać pana, panie Jaszo... Zrobił się pan za granicą taki inny. 

- A wy kto? 

- Duniaszka, córka Fiodora Kozojedowa, pan Jasza nie pamięta? 

- A krasawica! - klepie mnie po pupie. 

Brzmi świetnie. Oddychamy z ulgą. 

Najtrudniej jest, wbrew pozorom, poza sceną. Tam próbujemy dogadać się trochę na migi, trochę po polsku i rosyjsku. Ustalamy, kiedy mam wejścia, jakie wnoszę rekwizyty, kiedy schodzę ze sceny. Szaleństwo. Po próbie dyrektor teatru mówi, że wszystko będzie dobrze, i rozlewa przywitalny samogon, zagryzam małosolnym ogórkiem. 

Kolejna próba przed spektaklem. Idzie lepiej. Ale trema już jest. Chodzę z kąta w kąt. - Nie gulajcie się - mówią wszyscy. Słucham i staram się uspokoić. 

Ach, Duniasza! 

- Duniaszo, coś ty taka? trzeba pamiętać, kim się jest, uczesanie masz nie takie i... mówisz też jakoś nie po naszemu - mówi mój partner, dodając coś nie z Czechowa, a sala wybucha śmiechem. 

Dostajemy gorące owacje. Obiecują mi, że, jeśli przyjadą ze sztuką do Polski, to Duniaszę grać będę już ja. Wygląda na to, że będę aktorką grającą przez resztę życia jedną rolę. 

A Duniasza urodziła córeczkę.

Marta Jasińska
Kurier Poranny
7 lipca 2009
Portrety
Marta Jasińska

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...