Polska była mi pisana
rozmowa z Haliną Masiuk, śpiewaczkąHalina Masiuk, pochodząca z Białorusi mieszkanka Lublina, laureatka Grand Prix 3. Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Francuskiej o śpiewie i... kłopotach z tożsamością
Pani imię sugeruje polskie korzenie...
Mam takie po pradziadkach, jak wiele rodzin żyjących w Baranowiczach na zachodniej Białorusi, ale oczywiście formalnie jesteśmy Białorusinami...
A Pani kim się czuje?
Trudno mi powiedzieć. Wychowałam się w tamtej kulturze, ale po paru latach pobytu w Polsce zaczęłam mieć kłopot z samoidentyfikacją. Jechałam na Białoruś i mówiłam komuś, że będę tam trzy dni i wracam do domu... I to był sygnał, że mój dom jest już nie tylko w Brześciu, gdzie rodzice się przenieśli, gdy miałam siedem lat i gdzie mieszkają do dzisiaj.
Przyjechała Pani do Polski studiować filologię angielską...
Przed siedmiu laty. Teraz kończę jeszcze stosunki międzynarodowe i zastanawiam się nad romanistyką.
To oznacza, że nie wiąże Pani przyszłości ze śpiewem?
Przede wszystkim - ze śpiewem, ale mówię o tym ostrożnie, mając świadomość, że to ani łatwe, ani proste.
Jest Pani osobą związaną z muzyką od dziecka?
Tak, za sprawą mamy, która gra na skrzypcach i jest muzykiem. Mając 7 lat poszłam do szkoły muzycznej. A potem trafiłam do młodzieżowego studia estradowego...
Jaki rodzaj śpiewu Panią pociąga?
Estrada; staram się na bieżąco śledzić trendy, zjawiska, ale oczywiście nie wszystko mnie interesuje.
A piosenka francuska, za którą dostała Pani w Krakowie Grand Prix?
To jeden z tych światów, w którym dobrze się czuję; jestem fanką Celine Dion, nawet byłam przed trzema laty na jej krakowskim występie, i Lary Fabian, której piosenki wykonałam podczas festiwalu... Lubię piękną muzykę, lubię piosenki, w których słychać orkiestrę. Zdecydowałam się na udział w festiwalu między innymi dlatego, że wiedziałam, iż finalistom będzie towarzyszyć znakomita Orkiestra Obligato Jerzego Sobeńki.
Liczyła Pani na nagrodę?
Nie myślałam o tym, choć pewnie, jak każdy, miałam jakąś nadzieję.
W Polsce utrzymuje się Pani ze śpiewu...
Współpracuję z lubelską agencją koncertową Pro Music...
Skąd wybór Polski jako miejsca studiów?
Polska była mi pisana - z jednej strony dawne korzenie, z drugiej - pierwszym konkursem piosenkarskim, który wygrałam, była "Brzeska Jesień z Polską Piosenką", organizowany przez klub polski w Brześciu. Potem zaczęły się wyjazdy do Polski, kurs języka... I wreszcie - intensywne studia na anglistyce; nawet zrobiłam sobie kilka lat przerwy w śpiewaniu.
Wiem, że Pani także pisze piosenki...
Próbuję, ale bez instrumentu, mieszkam bowiem w akademiku, idzie mi to powoli. Chyba zrobię sobie wreszcie prezent kupując w sierpniu na 26. urodziny jakieś "klawisze".
Jest Pani laureatką trzech białoruskich telewizyjnych konkursów wokalnych, a w 2010 r. zajęła Pani II miejsce w międzynarodowym konkursie wokalnym na Ukrainie. Będzie Pani szukać szczęścia i na kolejnych festiwalach?
Tak. Konkursy sprzyjają rozwojowi, dając zarazem sposobność poznania nowych ludzi, nawiązania zawodowych kontaktów. Może przyjadę na któryś z festiwali do Krakowa...
Wraz z Grand Prix otrzymała Pani komplet srebrnej biżuterii z pracowni jubilerskiej Janusza Kowalskiego? Trafiła w Pani gust?
Wyjeżdżając do Krakowa zapomniałam o biżuterii. Odbierając w niedzielę nagrodę, pomyślałam, że to może był jakiś znak. Dobry znak.