Polska, której nie widać z okien Pendolino
"Siódemka" - reż. Remigiusz Brzyk - Teatr Zagłębia w Sosnowcu"A chuj, to jest właśnie Polska, ten bar Sarmacja, to jest cywilizacja, którą wytworzyliśmy, i chuj, i koniec, kropka, jeśli się jej wstydzimy, to mamy problem, to coś z nią, kurwa, zróbmy, ale nie udawajmy, że jej nie ma. To bar Sarmacja powinien być na znaczkach pocztowych, a nie, kurwa, Wilanów" - w ten syntetyczny sposób Paweł, główny bohater Siódemki Ziemowita Szczerka, podsumowuje swoje rozterki dotyczące esencji polskiej tożsamości.
W Święto Zmarłych Paweł wyrusza z Krakowa do Warszawy na Bardzo Ważne Spotkanie drogą ekspresową numer siedem, wzdłuż kręgosłupa Polski ciągnącego się od Zakopanego do Gdańska. Zwykła przejażdżka na kacu zamienia się w podróż do jądra ciemności, tragicznie zakończoną anty-odyseję.
Razem z głównym bohaterem odwiedzamy kolejne cuda na szlaku wzdłuż osi Polski "najpolstszej": betonową wiktorię wiedeńską, restaurację Rycerską w Książu Wielkim (kopię nieodległego zamku z gipsowym pocztem królów polskich w środku), widok na Miechów z góry w nocy (którego oszukańcze piękno kontrastuje z panującą w mieście slumsozą), rynek w Jędrzejowie (kawałek śmietniska udający plac), stację benzynową, na której dystrybutory mówią do tankującego ludzkim głosem oraz budynek złożony z Akropolu doklejonego do staropolskiego dworku mieszczący restaurację polsko-grecką. Powieść Szczerka to reportaż w stylu gonzo, wyjątkowy z tego względu, że został stworzony nie do końca według formuły "gorzała, szlugi, panienki i wulgaryzmy". Oczywiście dużo w niej dosadnego języka, zamiast procentów pojawiają się jednak magiczne eliksiry, przygody erotyczne zostały zaś w ogóle pominięte. Szczerek skupia się na problematyce historyczno-politycznej. Nie chodzi jednak o abstrakcyjne wywody, ale sposób, w jaki napięcia społeczne przekładają się na indywidualne frustracje.
Psychodelicznej podróży patronuje Hunter S. Thompson, choć podniesiona do ekstremum konwencja gonzo ociera się już o (auto)parodię. Być może jednak Siódemka jest próbą stworzenia polskiej wersji gatunku, w której rozważania nad Europą Środkową w stylu Andrzeja Stasiuka mieszają się z refleksją o polskości la Gombrowicz. Stosunek Szczerka do Polski jest ambiwalentny: pokazuje on brzydotę szyldów, bud z kebabami i gargameli, z drugiej strony ma świadomość, że proponowana przez niektórych sanacja pod hasłem dążenia do normalności, jest jedynie pułapką - ułudą jednego z krajów "nowej Europy" starającego doszlusować do "cywilizowanych" państw. Czułość w stosunku do estetycznego syfu stanowiącego podstawę jej krajobrazu łączy się u Szczerka z frustracją dotyczącą nie tyle samej brzydoty, co braku akceptacji dla tego prawdziwego oblicza Polski.
Siódemka mogłaby zostać z powodzeniem zekranizowana przez Wojciecha Smarzowskiego, naczelnego krytyka polskości, ale swój chrzest bojowy przeszła w teatrze. Zamiast surowego realizmu podszytego groteską znanego z filmów Smarzowskiego mamy do czynienia z żonglerką konwencjami: RPG miesza się tu z horrorem o zombie i obyczajowym portretem życia polskich "rednecków" (siódemka to nasz odpowiednik Route 66). Polskość jest przecież tylko ideą, którą można kształtować jak się chce, zgodnie z logiką myślenia mitycznego.
Przedstawienie Remigiusza Brzyka operuje skrótem - do wykreowania atmosfery szalonej podróży wystarczy odpowiednio dobrana ścieżka dźwiękowa i zgrany zespół aktorski. Skoro jest to jazda po bandzie, można pozwolić sobie na większą dawkę szaleństwa. Aktorzy czują groteskę prozy Szczerka i bez problemu odnajdują się w absurdalnych rolach polskich zombie, królów-upiorów czy dresów z baru z kebabem. Zapadają w pamięć postacie wiedźmina-korwinisty (Michał Bałaga), kuśtykającej zombie-kelnerki z baru Sarmacja (Małgorzata Sadowska), zakochanego w "staropolszczyźnie" lokalnego biznesmena Hieronima Łycora (Zbigniew Leraczyk) otoczonego przyboczną gwardią dresiarzy-zbójcerzy, choć mamy do czynienia tak naprawdę ze świetną kreacją zbiorową.
Patrząc na scenografię, można początkowo odnieść wrażenie, że będzie to mroczne misterium - zwężająca się, jak w perspektywie linearnej, wznosząca konstrukcja zwieńczona została postawionym na sztorc wrakiem opla vectry. Wędrówka do wnętrza polskiej duszy jest jednak egzorcyzmowana siarczystymi przekleństwami i ciętym humorem. Główna część akcji rozgrywa się na proscenium, które zamienia się dzięki paru rekwizytom w stację benzynową SuperCarPol, bar Sarmacja czy restaurację Rycerską. Aktorzy siadają na fotelach samochodowych ustawionych blisko widzów, by zabrać ich w narkotykowego tripa.
Cała wyprawa jest jedną wielką jazdą po wiedźmińskich eliksirach. Przebrany za Geralta autostopowicz wracający z konwentu fanów Sapkowskiego jest pierwszą napotkaną na trasie osobą. W przypływie paranoi wyskakuje on w pewnym momencie z samochodu, zostawia jednak całą skrzyneczkę rozszerzających świadomość specyfików, z których korzysta obficie główny bohater. W adaptacji powieści dokonanej przez Michała Kmiecika zostaje on pozbawiony autobiograficznych cech Szczerka, wycięte zostały też najbardziej psychodeliczne fragmenty książki, jak spotkanie z księciem Bajajem - polskim odpowiednikiem Wolanda zamieszkującym pałac we wnętrzu bloku, opowiadającym o wielkiej Polsce sprzed czasów chrztu - choć fantasmagoryczny charakter oryginału został zachowany. W przedstawieniu Brzyka została zmieniona także płeć głównego bohatera. Odpowiedzią na amerykańskiego easy ridera jest zadziorna, dwudziestokilkuletnia dziewczyna (Edyta Ostojak) - prawie równolatka III RP, symbolizująca jej nadzieje i frustracje.
Nie bez powodu podróż do Warszawy odbywa się 1 listopada. Patrząc z tej perspektywy, przedstawienie Brzyka wydaje się nową, psychodeliczną wersją "Dziadów" z domieszką Wyspiańskiego. Wszystkie postacie wydają się demonami albo zombie, których główna bohaterka, upiorna wiedźminka-guślarska ze szramą na twarzy, stara się pozbyć. Postacie nie schodzą tu z arrasów wawelskich, lecz powstają z betonowej wiktorii wiedeńskiej (Jan III Sobieski z zombie-husarią zagubiony w polskiej szyldozie) lub ożywają z gipsowych rzeźb (cały poczet królów polskich atakujący uzbrojoną w rewolwer bohaterkę). To są "Dziady" na miarę naszych możliwości.
Kulminacją spektaklu jest, ni mniej, ni więcej, tylko bombardowanie Radomia. Atak Rosjan na Polskę jest niespodziewany. Absurdalne doniesienia z frontu wzbudzają raczej śmiech niż grozę. Przedstawienie jest bowiem diagnozą polskich lęków - strachu przed kruchością zbudowanego przez ostatnie ćwierćwiecze ładu - a niekoniecznie przepowiednią. W kontekście amerykańskim gonzo było reakcją na konserwatywny kurs polityki, zwrot prawicowy w Polsce został poprzedzony prozą Szczerka opowiadającego o końcu epoki zadowolonych lemingów i bajek o "zielonej wyspie", zagłębiającego się w rzeczywistość tej część kraju, której nie da się zobaczyć z okien mknącego Pendolino.
Trip głównej bohaterki kończy się źle. Jedyną reakcją na absurd całej sytuacji jest samobójstwo - rozpędza się ona swoim samochodem nie po to, by dotrzeć do Warszawy, lecz z jak największą prędkością wbić się w tira. Zakończenie doprawione jest jednak ironią. Okazuje się, że śmierć była niepotrzebna - przed Rosjanami uratował kraj Wilq, bohater komiksu braci Minkiewiczów, a przez to nie zobaczyliśmy ostatniego cudu siódemki, czyli Hotelu Lordzisko w Warszawie. A było już tak blisko.
Można zastanawiać się, jaki charakter miały pokazane przygody: spotkanie z wiedźminem-korwinistą, Hieronimem Łycorem, ekipą "klinersów" - hipsterskimi bojówkarzami walczącymi z estetyczną mizerią polskiej przestrzeni publicznej. Czy na pewno znajdujemy się w odległej sferze wyobrażeń? A co jeśli wiedźmińskie eliksiry tak naprawdę nie działają, a opowieść o Polsce jest tylko lekko podkolorowana? Jeśli to nie jest wersja "surreal", ale "real"?
Szczerkowi udało się poprzez metaforę psychodelicznej jazdy przez polski interior stworzyć opowieść o paradoksach i frustracjach rządzących współczesną rzeczywistością, w której refleksja Springera z "Wanny z kolumnadą" miesza się z pochwałą wytworów kultury wernakularnej. Najlepiej rozważania Szczerka o rodzimej mentalności podsumowuje finałowa scena przedstawienia. Techniczni próbują sprzątać scenę zaśmieconą przez zgniecione puszki i torebki foliowe. Widzą jednak ogrom pracy i rezygnują, a na odchodne rzucają jedynie krótkie: "I chuj", zostawiając nas z polskim bałaganem.