Polski Rudolf Valentino

Józef Węgrzyn -pasmo sukcesów przerwała śmierć ukochanego syna

Józef Węgrzyn urodził się z pełnym pakietem, który zrobił z niego wielkiego aktora. Miał wygląd, charyzmę, intuicję sceniczną i głos jak dzwon. Kobiety kochały go za role Don Juana i Casanovy, wpatrzeni w niego młodsi aktorzy nazywali mistrzem. Później przyszła wojna, która zabrała mu syna, a mistrz nawet na chwilę nie rozstawał się z piersiówką.

Mówili o nim "polski Rudolf Valentino". Niesamowite życie Józefa Węgrzyna

- Józef Węgrzyn już w dzieciństwie zakochał się w teatrze, którym "zaraził" go starszy brat Maksymilian
- Skończył szkoły teatralne i podbił polską scenę, później zachwycał też z kinowego ekranu
- Kiedy wychodził na deski teatru, to on najjaśniej błyszczał, ale kiedy z nich schodził jego oczy wypełniała pustka
- Sam został schwytany przez gestapowców, później podobny los spotkał jego ukochanego syna Mieczysława. Młody Węgrzyn nie miał tyle szczęścia, co ojciec i został rozstrzelany
- Leon Schiller wspominał, że te doświadczenia go zmieniły: "popadł w depresję, zaczął stronić od kolegów i przyjaciół, oddalając się jednocześnie od sztuki"

"Więcej niż średniego wzrostu, miał głowę greckiego boga" — tak napisał Stefan Jaracz po swoim pierwszym spotka­niu z Józefem Węgrzynem w Teatrze Ludowym w Krakowie. "Granatowa, ułożona w rzeźbiarskie pukle czupryna, prosty nos, wąskie brwi, oczyska jak dwie gwiazdy, matowa śliczna cera i niski, o cudownym, metalicznym brzmieniu głos, południowy temperament, to były dary, jakimi hojnie obdarzyła natura młodego Józefa Węgrzyna" — pisał Jaracz.

Za rolę trafił na Pawiak
Józef Węgrzyn urodził się w 1884 r. w Warszawie przy ul. Ratuszowej. Pochodził z licznej rodziny, miał czterech braci i siostrę. Najstarszy brat Maksymilian, mieszkający w Krakowie, był aktorem. Zaopiekował się Józefem, kiedy ten miał 10 lat. Właśnie wtedy mały Józef zaczął przesiąkać teatralną atmosferą.

Skończył szkołę realną w Krakowie, a później w 1903 r. szkołę dramatyczną Gabrieli Zapolskiej. Pierwsze kroki na scenie teatralnej stawiał we Lwowie, następnie w Krakowie, gdzie grał m.in. w sztukach Wyspiańskiego, wystawianych przez Ludwika Solskiego.

Przełom w karierze Węgrzyna nastąpił w 1912 r., gdy legendarny przedwojenny reżyser i dyrektor teatrów Arnold Szyfman zaangażował go do nowo powstałego Teatru Polskiego w Warszawie.

W chwili wybuchu I wojny światowej Węgrzyn był w Sopocie. Ponieważ do Warszawy nie mógł wrócić, przedostał się do Krakowa, gdzie występował do 1915 r. Później wrócił do Warszawy i Teatru Polskiego. Przez wiele lat grał też w Teatrze Rozmaitości i Teatrze Narodowym.

Czytaj także: "Przepraszał, przysięgał i zaczynał od nowa". Roman Wilhelmi w miłości był trudnym partnerem
Na ekranie zadebiutował w 1914 r. "Słodyczy grzechu" Edwarda Puchalskiego. Później partnerował w czterech filmach przyszłej gwieździe Hollywood Poli Negri. Chociaż na początku grał głównie w komediowych farsach, w latach 30. zaczął otrzymywać ambitniejsze role. Jedną z nich okazała się postać walczącego o niepodległość rewolucjonisty w "Dziesięciu z Pawiaka". Aktor sam po wybuchu wojny został osadzony na Pawiaku. Gestapo aresztowało go najprawdopodobniej za rolę Battlera w "Genewie" George'a Bernarda Shawa (1939), w której Węgrzyn parodiował Hitlera.

Po tym, jak Węgrzyn został zwolniony z więzienia, z lęku o życie swoje i ukochanego syna, zdecydował się na pracę w licencjonowanych przez Niemców jawnych teatrach. W ramach takiej współpracy można było zarobić nawet do 20 tys. zł miesięcznie, dlatego wielu aktorów w tym Adolf Dymsza, Mira Zimińska, Maria Malicka ją podejmowali.

"Najjaśniejsza gwiazda na firmamencie aktorskiej sztuki polskiej"

Intuicyjny, zdolny, przystojny, o głosie jak dzwon — Węgrzyn miał warsztat, charyzmę i sceniczną intuicję, które sprawiły, że został gwiazdą. "Oczy, myśli i dusze wszystkich rwą się ku zasłoniętej kurtyną scenie, na której Józef Węgrzyn, najjaśniejsza gwiazda na firmamencie aktorskiej sztuki polskiej, ma za chwilę roztoczyć przed widzami całą potęgę i cały czar swej nowej, wielkiej kreacji scenicznej, cały ogrom i moc swego nadzwyczajnego talentu" — zachwycał się Węgrzynem recenzent po przedpremierowym pokazie "Casanovy" w 1937 r.

"W dwóch pierwszych aktach genialny Węgrzyn przeradza się w płomień i szał ślepej na wszystko miłości ku pięknej kobiecie, wywołując na widowni entuzjazm i uwielbienie dla swojej niedościgłej kreacji postaci Casanowy" — pisał dalej recenzent o odtwórcy głównej roli. Wymieniał ognisty temperament aktora, który przyćmił wszystkich innych na scenie, nienaganną dykcję, świetnie wyważone gesty i ruchy: "Postać słynnego w dziejach europejskich awanturników Casanowy ożywił, opromienił blaskiem swego wielkiego talentu".

Węgrzyn zazwyczaj triumfował na scenie, ale zdarzały mu się potknięcia. Jednym z nich była tytułowa rola, Fausta w Teatrze Narodowym w 1927 r. Krytycy dość często zarzucali jednak Węgrzynowi przesadę w grze aktorskiej. Ta doskonale sprawdzała się w rolach postaci historycznych i romantycznych.

Węgrzyn nie zniechęcał się i nawet jeśli nie zaskarbiał sobie przychylności publiczności i recenzentów, do skutku szlifował swoje role. Tak było w przypadku roli Gustawa-Konrada. Węgrzyn grał ją w 1915, 1921, 1927 i 1934, w czterech różnych inscenizacjach. Pierwsza odsłona była porażką, druga i trzecia były równie nieudane. Jednak już czwarta inscenizacja Leona Schillera była powszechnie chwalona, a serca widzów skradła scena opętania.

Polski Rudolf Valentino
Aktor zabiegał o popularność, po spektaklach swoim wielbicielkom rozdawał kwiaty. Był duszą towarzystwa - wszędzie, gdzie był, rozbawiał do łez. Kobiety wzdychały do niego głównie ze względu na ożywiane przez niego postacie amantów, w tym tytułowej w "Don Juanie", którego w Teatrze Narodowym zagrał aż 161 razy. "Umiał zagrać podniecenie miłosne w sposób wstrząsający" – stwierdził kiedyś Jerzy Krecz­mar. Wkrótce Józef Węgrzyn był nazywany polskim Rudolfem Valentino.

Aktor wiedział, że jest obiektem westchnień, a młodsi aktorzy nazywający go mistrzem podbijali jego ego. O swojej znajomości z mistrzem w jednym z felietonów dla "Rzeczpospolitej" pisał Andrzej Łapicki: "Jeździłem z Węgrzynem, który grał mojego ojca w 'Ladacznicy'. W Radomiu przed przedstawieniem mnie poinstruował: 'Wiesz, mogą być jakieś brawka na moje wejście, ty masz wtedy monolog — to przerwij i odczekaj'. 'Oczywiście, mistrzu' – odpowiedziałem pokornie. Mówię monolog, słyszę skrzyp drzwi i... cisza. Żadnych braw. Ja nic nie mówię — pauza. Węgrzyn podchodzi i szczypie mnie boleśnie w ramię: 'No...' Wyładował całą złość za brak owacji. Po przedstawieniu mówi: 'Chodź na wódkę do Wierzbickiego'. Była to słynna knajpa, do której nawet Wieniawa dojeżdżał na kaczkę. Idziemy – teraz to 'Gospoda nr 7' — Węgrzyn zagląda i mówi: 'To już nie to — było, minęło'. Ostro się upiliśmy".

Węgrzyn rządził na scenie i poza nią. Nina Andrycz wspominała dla "Rzeczpospolitej": "Węgrzyn miał taki zwyczaj, że jeśli się mu partner nie podobał, po kilku próbach mówił bezceremonialnie: Proszę TO zabrać. I TO zabierano, bo on się w swych ocenach nie mylił. Mnie nie kazał zabrać" — aktorka wspominała z okazji 70-lecia swojej pracy.

Węgrzyn był gwiazdą. Jak czytamy w Encyklopedii Teatru Polskiego, jeździł dorożką Alejami Ujazdowskimi, na przedstawienia woził go szofer. Wstawał koło południa, po czym golił go fryzjer pan Apolinary z Pałacu Sztuki Fryzjerskiej. Wakacje mistrz spędzał w Willi Róż w Garbatce.

"Pijemy, żeby zapomnieć"
Aktor często pojawiał się w gazetach, fanów elektryzowało jego życie prywatne. A było o czym pisać. Przez wiele miesięcy podróżował między swoim domem a domem kochanki i pewnego dnia się wyprowadził. Aktor stracił głowę dla młodej aktorki Zofii Lindorfównej i dla niej zostawił żonę oraz dwójkę dzieci. Dla niej zmienił też wyznanie na prawosławne, by mogli wziąć ślub w cerkwi na warszawskiej Pradze. Niestety alkohol przyczynił się do rozpadu drugiego małżeństwa aktora.

Mimo ogromnego sukcesu Józef Węgrzyn był nieszczęśliwy. Zgubił go właśnie alkohol. "Dlaczego pijemy? Żeby zapomnieć" — powtarzał często tekst jednej ze swoich ról. Krążyły legendy o jego hulaszczym trybie życia, aktor miał pić już nawet z dorożkarzami. W Warszawie znany był wierszyk: "Piękne oczy, butna mina. Po koniak często sięga, zamiast czcić węgrzyna".

Czytaj także: Przed śmiercią był noszony na rękach. Nikt nie wie, gdzie spoczął. Mija 30 lat od śmierci Freddiego Mercury'ego
Łódzki aktor Henryk Szwajcer wspominał w swojej książce "Uśmiech zza kulis": "Węgrzyn zawsze nosił przy sobie piersiówkę z zakręconym kapselkiem, który jednocześnie był kieliszkiem. Tylko mistrz mógł w garderobie oficjalnie wypić kieliszek, bo nikt nie śmiałby zwrócić mu uwagi, a kiedy mistrz zauważył raz pijącą Gruszecką (aktorkę Helenę Gruszecką - przyp. red.), wytrącił jej z ręki szklaneczkę i skarcił dość ostro słowami: — Wódka? W teatrze? Alkoholiczka!". W pewnym momencie już sam Węgrzyn śmiał się, że w jego żyłach płynie już tylko wódka.

"Słuchaj Józek"
Największą dumą Józefa Węgrzyna był jego syn Mieczysław, który poszedł w ślady taty. "Ojciec i syn kochają się serdecznie, Mietek jeszcze jako kilkunastoletni chłopiec nie zwraca się do ojca inaczej niż, 'słuchaj Józek" — pisze w "Ostatniej cyganerii" przyjaciel rodziny Tadeusz Wittlin. Mieczysław grał na deskach lwowskich i łódzkich teatrów, ale w Warszawie grać nie chciał, bo tam najjaśniej błyszczała gwiazda jego ojca.

W kwietniu 1942 r. Mieczysława aresztowało Gestapo. Młody Węgrzyn trafił do Auschwitz, gdzie kilka tygodni później został rozstrzelany przed blokiem 11. Dla Józefa Węgrzyna skończył się świat, co pogłębiło jego chorobę alkoholową.

Czytaj także: Kilka miesięcy przed wojną oczy całego świata skierowane były na Polskę. "Piłsudski zrozumiał niebezpieczeństwo"
Gdy wojna dobiegła końca, Węgrzyn wyjechał do Łodzi, gdzie występował w Teatrze Wojska Polskiego, a później także w teatrze Osa. To tam ponownie wcielił się w znakomitą rolę komediową Leonarda Strzygi-Strzyckiego w "Porwaniu Sabinek". I właśnie ta rola z 1948 r. była ostatnią znaczącą w jego karierze.

Józef Węgrzyn powoli znikał — był wycieńczony, a choroba alkoholowa, którą pogłębiały przeżycia wojenne i strata syna, nie dawała za wygraną. Zdaniem Leona Schillera po wyjściu z więzie­nia i stracie syna, Węgrzyn "zapadł w depresję, począł stronić od kolegów i przyjaciół, oddalając się jednocześnie od sztuki".

Do alkoholizmu dołączyła schizofrenia i ostatnie lata życia Węgrzyn spędził w szpitalu psychiatrycznym w Kościanie. Zmarł w 1952 r.

(DSZ)
Onet.Kultura
1 grudnia 2021
Portrety
Józef Węgrzyn

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia