Polsko, ojczyzno moja
"Ruscy" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w GdańskuCo to znaczy być Polakiem? Czy musimy znać daty wybuchu Powstania Styczniowego, dopływy Odry lub nazwisko pierwszego Króla Elekta, by nazywać siebie Polakami? Z pewnością powinniśmy taką wiedzę posiadać, jednak czy to definiuje naszą narodowość?
Te pytania nieustannie zadaje sobie główna bohaterka spektaklu "Ruscy" Teatru Wybrzeże w reżyserii Adama Orzechowskiego. Wiera (Magdalena Gorzelańczyk) urodziła się w Kazachstanie w rodzinie polskich przesiedleńców, wychowana w wierze oraz tradycji katolickiej. Marzy, aby poznać swoją wyidealizowaną ojczyznę - Polskę... Obserwujemy jej zmagania z absurdalnym systemem przyznawania obywatelstwa, przygotowania do wyjazdu, podróż tym samym torem, który osiem dekad temu przebyli jej pradziadkowie, Polacy. Czy jednak ta droga prowadzi do szczęśliwszego życia?
Zanim się tego dowiemy, aktorzy zabiorą nas w świat kompletnie nie przypominający naszego, w najmroczniejszy okres dwudziestego wieku. Moment w historii, o którym wielu pragnęłoby zapomnieć. W odległe miejsce, gdzie lato jest upalne, a zima przerażająco mroźna. Syberia. Opowieść snuje tym razem dziadek Wiery (Krzysztof Matuszewski), który mówi o tym co przeżyli jego rodzice podczas przesiedleń. Czego doświadczył on sam, urodzony w rodzinie polskich przesiedleńców ze wschodu. Historie te, przesączone są śmiercią, strachem, głodem. Jedna z najbardziej uderzających scen, przedstawiająca grupę Polaków podczas Bożego Narodzenia, które spędzali umierając z głodu. Aby "nakarmić chociaż myśli", kobiety opowiadały o swoich ulubionych przepisach, na wigilijne potrawy. Wszystko to w poczuciu grozy, na klęczkach, po cichu. Najbardziej jednak z tej całej sceny zostają w głowie słowa dziadka, skierowanie do Wiery „Ten głód pamiętam lepiej, niż dzisiejsze śniadanie". Mimo iż większość wspomnień z czasów panowania ZSRR, to przywołania tragicznych momentów, okresu zastraszenia i niewolnictwa, to pojawiają się również pozytywne wątki. Miłość miedzy dziadkiem Wiery a Barbarą (Katarzyna Dałek), choć nieszczęśliwa, to jednak pamięć po tym uczuciu nie wygasała, a jedyna po nim pamiątka, to grzebień do usuwania wszy.
Nie mogło zabraknąć ukazania życia współczesnych repatriantów. Czy różni się od tego co było 80 lat temu? Żyją w wolnym Kazachstanie, jednak wciąż czują się obcy. Mimo biedy starają się żyć normalnie, jednak marzą o wyjeździe do tej cudownej krainy, mlekiem i miodem płynącej - Polski. Polacy odbierają ich jako coś egzotycznego, antropolodzy, którzy przyjechali na badania, tak naprawdę nie chcą poznać tych ludzi, tylko zbadać ich wzajemne relacje oraz to, czy zachowali polską tożsamość pomimo alienacji od rodzimego kraju. Nikt inny z ojczyzny o nich nie pamięta.
Wiera z bagażem wspomnień, opowieści i weków jedzie do kraju jej przodków, jednak „Piękna Pani Polska", nie powitała jej z otwartymi ramionami. Jak się okazuje, nasz kraj, a raczej krajanie nie są pozytywnie nastawieni na repatriantów. Oczywiście, nic do nich nie mają, ale dlaczego niby mieliby oni mieszkać w ich gminie?! Do tego są to jeszcze jacyś Ruscy, a tacy to mogą znaleźć pracę tylko w fabryce lub „Sex telefonie". Nie bez przyczyny reżyser postanowił, że polska urzędniczka (Katarzyna Z. Michalska), czy kreujący rolę Polaka - Piotr Chys, stali na schodach, wśród publiczności, wyżej niż ta „Ruska". Te sceny ukazują, że problem siedzi w nas, Polakach. Czujemy się lepsi niż „oni" repatrianci. Dodatkowo nakręca nas łamana polszczyzna i akcent rosyjski. Jednak brak nam wiedzy na temat deportowanych. Zapominamy, że przed wojną granice Polski sięgały daleko na wschód, że Kazachstan do rozpadu ZSRR był częścią Rosji. Osądzamy bez poznania historii człowieka. Dlatego spektakl ten możemy określić jako ukazanie losów polskich przesiedleńców ze wschodu, ale również jako spojrzenie na stosunek Polaków wobec „obcych". Do tego nawiązuje również tytuł sztuki, który nasuwa nam myśl, że spektakl będzie opowieścią właśnie o „Ruskich", nie mamy pojęcia, że ci rzekomo „obcy", mają takie same korzenie jak my, Polacy.
Aktorzy sprostali zadaniu, jakim było ukazanie różnych narracji czasowych, oraz wcielenie się w wiele skrajnie różniących się postaci. Szczególnie ważna jest gra Roberta Ninkiewicza, Piotra Chysa oraz Marka Tynda, którzy z bezwzględnych rosyjskich strażników przeobrażają się w polskich antropologów lub, jak w przypadku Roberta Ninkiewicza, w potomka dawnej miłości dziadka Wiery, Barbary. Te transformacje można interpretować na różne sposoby, albo jako uwydatnienie, że oprawcą mógł być każdy z nas, bez względu na narodowość. Albo, że tak jak dla przesiedleńców ciemiężycielami byli Rosjanie, tak dla repatriantów są to Polacy. Dodatkowo Magdalena Gorzelańczyk, Agata Woźnica, Sylwia Góra-Weber, Krzysztof Matuszewski, Piotr Biedroń, Katarzyna Dałek, Katarzyna Z. Michalska. Wszyscy ci aktorzy nie tylko potrafili wywołać silne emocje ale również przeprowadzić widza, przez kawał brutalnej historii, za co dostali niewątpliwie zasłużone owacje na stojąco.
Niebagatelny element całej inscenizacji to scenografia, z której aż przesączają się symbole. Kamienie zamiast ziemi, przepołowiony wagon i pręty układające się w krzyż. Klimat całej historii potęgowany jest przez oświetlenie. Za oba te elementy odpowiada Magdalena Gajewska, która świetnie wpisała scenografię w kameralny charakter Starej Apteki, jednej ze scen Teatru Wybrzeże.
Obok spektaklu nie można przejść obojętnie. Ukazuje on nie tylko problem wojennych przesiedleńców, ale głównie trud repatriantów, którzy pragną powrócić do ojczyzny. Świetna gra aktorów oraz niepowtarzalna scenografia to ogromne atuty tej inscenizacji.
Ze spektaklu możemy wyjść bogatsi nie tylko o kawałek historii i doświadczenia kulturalnego, ale również wzbogaceni o zrozumienie w stosunku do odmienności, innego społeczeństwa, a w szczególności do obcego człowieka.