Pomiędzy Interpretacjami...

rozmowa z Kazimierzem Kutzem

Inga Niedzielska/Forum Młodych Krytyków/Dziennik Teatralny: Z pewnością już nieraz zadawano Panu to pytanie, ale... jak to się stało, że absolwent mysłowickiego gimnazjum, syn śląskiej działaczki kulturalnej i kolejarza postanowił zostać reżyserem?

Kazimierz Kutz: To nie jest tak łatwo odpowiedzieć... To się zaczęło już wcześniej. Moja babka bardzo wierzyła w uczenie się. Starała się zapewnić swoim dzieciom jakąś szkołę, jakiś zawód. I tak jedna ciotka została posłana do szkoły pedagogicznej pod Bytomiem, moja mama poszła pracować do sklepu, to wtedy oznaczało dużo więcej, nie to, co dziś. U nas w domu zawsze były książki. Mickiewicz, Kraszewski, coś, co się łatwo czyta, ale budzi tęsknotę za Polską. Bo my (Ślązacy przyp. moje) Polskę dopiero w \'22 roku sobie wywalczyć musieliśmy. Gdy przyszła II wojna światowa, ja i koledzy postanowiliśmy, że my dla Polski będziemy się uczyć. Mieliśmy taki namiętny stosunek do nauki. Ja byłem "napompowany" literaturą, zaczęli mnie fascynować autorzy, dlaczego, skąd taki wielki człowiek się wziął? Z tych rozmów, rozmyślań, czytania powstała we mnie taka myśl, żeby być artystą. Gdy wojna się skończyła, wszyscy poszliśmy na studia. Tylko, że ja do osiemnastego roku życia mówiłem tylko gwarą. I choć naturalnym moim wyborem powinna być polonistyka, z tego strachu przed mówieniem, poszedłem do szkoły filmowej, żeby mówić obrazami. I.N: Został Pan również reżyserem teatralnym i przez długi czas wędrował między teatrami -Wrocław, Warszawa, Kraków, Poznań, Gdańsk... K.K: Ale to wyniknęło z czegoś innego. Ja się bardzo szybko w życiu usamodzielniłem. W \'49 roku dostałem się do szkoły filmowej, a w latach pięćdziesiątych już filmy kręciłem. I gdy zrobiłem swój pierwszy film, odkryłem, że najsłabiej mi idzie w pracy z aktorem, bo tego nie uczą w szkole. W mojej trzeciej noweli grał dyrektor Teatru Współczesnego, Adam Chronicki, i ja się z nim dogadałem, i dosłownie natychmiast po zakończeniu zdjęć poszedłem do teatru. To były warunki idealne, laboratoryjne. Wkroczyłem w teatr, który był dla mnie rodzajem dodatkowego zajęcia. W międzyczasie pojawił się Hübner, który kruszył zmurszałość teatru socjalistycznego, jego akademickość oraz Polska Szkoła Filmowa, którą Hübner wciągał w teatr. Też jakoś tak to wyszło, że miałem umowę z Teatrem Wybrzeże, że tam przynajmniej jedną rzecz na rok zrobię, potem doszedł na tej zasadzie Teatr Stary. Ale zaczęła się dziać jeszcze jedna rzecz. Ja byłem ciekawy i poszedłem do telewizji... I.N: Do Teatru Telewizji...? K.K: Tak. Patrząc na to, co się dzieje w Teatrze Telewizji uznałem, że to wszystko jest źle zrobione, bo reżyserzy teatralni nie mają pojęcia o języku filmowym. I.N: Tak jak - na odwrót - u początku filmu, gdy aktorzy teatralni, np. Sarah Bernardt nie potrafili się odnaleźć w filmie. K.K: Dokładnie. Gdy ja się patrzę na te pierwsze spektakle okresu Hanuszkiewicza, to to jest kompletne zaprzeczenie rzemiosła. Ja jakoś tak potrafiłem wykorzystać swoją wiedzę do poruszania się w tej materii. I.N: Mam pytanie o dzisiejszy teatr, tutaj na Śląsku. Ostatnio odżywają również dyskusje na temat "śląskości", m.in. dzięki "Cholonkowi" Teatru Korez, "Mleczarni" i "Polterabendzie" w Teatrze Śląskim. Czy nie kusi Pana oddanie swojego głosu w tej sprawie, nie tylko jako osoby medialnej, nie tylko polityka, ale właśnie reżysera? K.K: Ja zrobiłem sześć filmów właśnie o Śląsku. Ja to wszystko opisałem filmowo. I teraz, gdy już skończę książkę o Śląsku (wyda ją krakowski "Znak" przyp. moje), zrobię "Cholonka" dla kina. Widzę, że coraz większą wartością kina współczesnego, jest kino, które jest głęboko wtopione w fenomeny lokalne. I.N: Spotkaliśmy się tu przy okazji "Interpretacji", nad którymi "Dziennik Teatralny" objął patronat. W wywiadach przed "Interpretacjami" mówił Pan m.in. o zmianie formuły "Interpretacji". Już kiedyś boleśnie odczuliśmy brak pokazów teatrów telewizji, festiwal wydaje się być coraz bardziej okrojony, ale są plany optymistyczne, dopuszczanie wszystkich teatrów polskich do konkursu. Co się dzieje z "Interpretacjami"? K.K: Jeśli chodzi o dopuszczenie innych niż repertuarowe instytucje, teatrów, to to może się dopiero stać. Trzeba zmienić regulamin, to będzie mój wniosek. Przez te dziesięć lat widzę, jak trudno jest znaleźć spektakle wybitne. Nie chcę pokazywać nieciekawych rzeczy. A w tym roku mieliśmy już ogromne problemy, żeby coś wybrać. Teatr polski potrzebuje odnowy. Będę proponował zmianę, ale jest jeden mankament: miasto (Urząd Miasta w Katowicach, który jest współorganizatorem przyp. moje) właściwie się nie angażuje w to przedsięwzięcie. I.N: Wśród spektakli znowu nie ma spektakli reżyserowanych w śląskich teatrach, triumfują sceny warszawskie i krakowskie... Czy trudno jest, będąc całym sercem za Śląskiem, nie mieć w konkursie śląskiej premiery? K.K: Bierzemy to, co jest dobre. Nie może być żadnego "śląskiego protekcjonizmu", bo to jest morderstwo na festiwalu. I.N: Nie mówię tu o "protekcjonizmie", bardziej chodzi mi o ten żal... K.K: Niestety, są kryteria, które należy spełnić, by dostać się do konkursu. I.N: Dziękuję za rozmowę.

Inga Niedzielska
Dziennik Teatralny Katowice
11 marca 2008
Portrety
Kazimierz Kutz

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...