Pomiędzy

Pod wiatr

Niedawno po spotkaniu z dziatwą szkolną, dopijając już herbatę w pokoju nauczycielskim, usłyszałem pytanie przesympatycznej pani od polskiego – „ Co było/jest dla pana najtrudniejsze w teatrze?". Odpowiedziałem coś zgrabnie i uprzejmie zawile chroniąc jak należy tajemnic zakonu. Ale później już, idąc w mroźnym wietrze przez Katowice, to pytanie wróciło, dotkliwe jak przenikający mnie ziąb.

Co to mogło być/jest takiego? Może klęska spektaklu. Krzywe uśmiechy i czyjeś okropne – „Dziękuję." w kulisach po premierze, wymijające spojrzenia aktorów, profesjonalny uśmiech dyrektora i szlaban na następną robotę. Albo co gorsza histeryczna radość i wyściskiwanie się mimo oczywistego poczucia klęski i ta równie okropna świadomość, że wszystkiemu winien jestem tylko ja. Ale też, w tych kulisach, robię i mówię wszystko wbrew temu poczuciu, a przecież wszyscy bardzo dobrze wiedza, czy się udało czy nie. Może to wspomnienie tak jadowitych recenzji , że nogi miękły w kolanach i ciemno się robiło przed oczami.

Każdy tego doświadczał, a kto nie, nawet najbardziej chroniony pieszczoszek – ten powinien. Żeby wiedzieć jak to jest i jak trudno się z tego zbiera mimo perfekcyjnie opanowanego po latach pracy wypierania, nie słuchania, nie brania pod uwagę, „robienia swojego", sojuszu z tymi, którzy wiedzą lepiej. A może to co trudne, to poczucie pomijania, utylizowania, pomniejszania, nie brania pod uwagę, odstawiania w kat, bagatelizowania, odsyłania na pustynię. Może to wygasła już potrzeba bycia w samym środku teatralnych swarów, plotek, złośliwości, awanturek, gildii, anegdotek, zachwytów nad byle czym i kawiarnianych kaźni tych, którzy podnoszą dufnie głowy. Może trzeba było być we wspólnocie bliskich sobie w teatralnym szaleństwie, a nie tak jak ja – eremita.

Choć wciąż wśród teatralnych zdarzeń od rana po wieczór, ale na swojej wyspie; do tego zaminowanej, otoczonej zasiekami. Coś za coś. A może to poczucie, że kompatybilność ze środowiskiem i jego spotworniałymi przynależnościami jest jednak ważniejsza? No, nie wiem. Może to świadomość, że tak naprawdę nie ma do kogo otworzyć gęby i pogadać. No, no - bez przesady. Może to udział w jury, sesjach, panelach tak dotkliwych w swym braku istoty sedna czegokolwiek, że aż strach. Już bliżej, ale to jeszcze nie to. Więc co to takiego? Tak, tak.

Można pleść wyliczankę co uwierało w teatralnym kapciu, tylko co z tego? I tak moje myśli – te złe, wredne, ale i te dobre, głupkowate, szalone, brawurowe i jakie tam jeszcze – wciąż krążą wokół teatru. Takie czy inne. Czy się tego chce czy nie. No, to może dobra okazja żeby przyznać się wreszcie przed sobą, że najtrudniejsze, najbardziej dotkliwe było/jest to pomiędzy czyli - czekanie. Czekanie na następną robotę; kolejny spektakl, wyczekiwanie pomysłu na jednoaktówkę, scenariusz, międlenie w głowie zaczynu z którego lepić się zacznie pierwsze koślawe kwestie czegoś tam co, być może, ale nigdy nie ma najmniejszej pewności, rozwinie się, albo i nie, w jakąś sceniczną opowieść, która zaciekawi widzów, bądź nie.

Najtrudniejsze było i jest czekanie. Na decyzję, spotkanie z aktorami, zatracanie się w próbach, rozmowach, kłótniach, wiara w cud, w niemożliwe spełnienie. Zachłyśnięcie się teatrem tak bez reszty. Odlecieć. Być na tym wyczekiwanym haju do premiery, a potem skręcać się na przymusowym odwyku.

Do następnego razu.

Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
24 marca 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...