Popęd życia, popęd śmierci

"Trzy Cztery" - reż. Marcin Herich - Teatr A Part w Katowicach

Spektakl "Trzy Cztery" w reż. Marcina Hericha jest napisany w języku wieloznacznym. Nie ma słów, ani scenografii (poza rekwizytami-obiektami i światłem), ani wyraźnych sugestii. Jest to spektakl wielce surowy – występujące materie to: nagie ciała, drabiny, folia. I niczego więcej.

Było tak: cztery nagie kobiece ciała, w dużej mierze w zrytmizowanych wzajemnie ruchach, wykonywały akt performatywny składający się z ruchów, gestów, figur (splatając się wzajemnie), przez krótki moment czegoś w rodzaju tańca. Przez większość aktu działały jakby wobec drabin (również było ich cztery) stalowych, ciężkich, i jakby też nagich.

W takim razie polem do interpretacji staje się w dużej mierze sama materia: ciała, metalu, folii, oraz to, co prezentowały za swoim pośrednictwem materie żywe i jak wobec siebie umiejscawiały te nieożywione. Trudno też byłoby nie czuć, że to masa cielesna mieszcząca w sobie cechy ludzkie i kobiece nie jest tym, co określa siebie i resztę. Cała atmosfera spektaklu, od uprzednio wymienionego przeze mnie aspektu zaczynając, przez pustkę, w której człowiek: kobieta x 4 się znajduje, po fakt, że drabiny, z którymi zmagąły się performerki były stalowe i realnie ciężkie (co sprawia, że jest to spektakl ciążący mocno w stronę sztuki performans) ma wydźwięk egzystencjalny. I stąd moje pierwsze skojarzenie: antagonizm biofilia-nekrofilia.

"Trzy Cztery" jest o antagonizmach, co zaczyna się od znaczenia samego tytułu, o którym można przeczytać na stronie A Partu (należy rozumieć je poprzez tradycję numerologiczną i symbolikę liczb), ale jest też bardzo widoczne w samym spektaklu. W nim, ciała performerek zdają się stwarzać jedną masę, często rozbitą przez metal drabin, albo w jakiś sposób z nimi antagonizujący właśnie. Ciała i drabiny tworzą różne konfiguracje i symetryczne układy, które, nawet widząc z boku, miałam odczucie, że od góry wyglądają pewnie jak zmieniające się obrazy w kalejdoskopie. To z kolei pogłębia odczucie zgrzytu między materiami, które nigdy się nie scalą, nawet biorąc udział w jednym wspólnym obrazie – nigdy się nie dopasują. Natomiast kalejdoskopowość obrazów jest dla mnie czymś świadczącym o upływie czasu, w którym układy sił i ich ciążenia się zmieniają.

Ale wracając do mojego skojarzenia: biofilia to popęd życia, nekrofilia zaś jest popędem śmierci. Terminy te zostały wprowadzone przez Ericha Fromma. Ciało w sposób naturalny reprezentuje pierwsze pojęcie – i przez większość spektaklu intensywnie kojarzyłabym je z tym popędem; drabina, jako drugi ważny gracz, reprezentuje nekrofilię. Pojęcia te są tak samo nagie i podstawowe jak ich symbole.

Z drugiej strony myślę też o ciele jako o czymś bardzo pierwotnym, w przeciwieństwie do drabiny, która mogłaby być wyrosłą z człowieka kulturą, symbolem tego, co potrafimy wytworzyć, a tym samym, skoro jest taka ważna i wręcz sfetyszyzowana – może reprezentować nekrofilię. Nekrofilia to ulubowanie w tym, co nie koniecznie musiało stać się martwe w procesie przemiany z żywego, ale także w tym, co nieożywione – za tym, co mówił Fromm.

Ponadto, trudno nie patrzeć poprzez płeć, gdyż na pewno nie bez znaczenia jest taki a nie inny dobór osób performujących, a są to cztery kobiety. I skoro myślenie skierowuję na tory tak surowych pojęć, egzystencjalnych, ale przy tym posiadających rozdźwięczoną poetykę, skłoniłabym się ku temu czym jest kobiecość w kulturze w uniwersalnym znaczeniu, nie tak bardzo osadzonym w konkretnych czasach. A kobiecość w kulturze zarówno europejskiej, jak i wschodniej, jest od dawna kojarzona z ciemną siłą, podświadomością (działaniami intuicyjnymi), biernością. Przeciwieństwem jest męskość – jasna, czynna, świadoma.

Poprzez takie konotacje odbieram "Trzy Cztery" jako spektakl o ciemnej, mistycznej, pierwotnej przestrzeni, która stara się opleść siłę mechaniczną, nowoczesną, martwą.. Emocje towarzyszące uwalnianiu, oplataniu, byciu, wcale nie wydają się być łatwe.

Doceniam pod kątem performansu Zuzannę Łapkę, która mnie osobiście, najbardziej przenosiła do tego świata i mamiła mnie, by w niego uwierzyć. Oczywiście, mówiąc mamiła mam na myśli pozytywną autentyczność. Przy czym słowa tego nie używam przypadkowo, gdyż w tym spektaklu trochę kobiety czarują.

"Trzy Cztery" jest dla mnie spektaklem ponad czasami – jakby się jedynie o czasy odbijał w pewnych momentach i lewitował dalej, scalając ze sobą je w jeden wielki czas. Dzięki temu poetyka rozbrzmiewa dalekim echem, za co należy go docenić. Aczkolwiek, jednocześnie spektakle i wydarzenia, które operują tak dużym poziomem ogólnikowości lubię w szczególności jako zdarzenia przeszłe – które już zobaczyłam i już się odbyły, ponieważ wtedy dają one duże pole do zabawy w znaczenia. Przeżywam je bardziej wstecznie, niż w czasie rzeczywistym, bo wtedy, w skupieniu na tym, co dzieje się tu i teraz, czegoś mi brakuje. Być może punktu zaczepienia, by swoją ekscytację płynącą ze spotkania jakim jest spektakl, nakarmić. Emocje są żywe i nieokiełznane i chyba potrzebują myśli, by móc oprzeć solidniej na nich swoje wrażenia, by za nimi podążać i rozplewiać się coraz bardziej.
__

Scenariusz, reżyseria, choreografia: Marcin Herich
Współpraca choreograficzna: zespół
Występują: Alina Bachara, Zuzanna Łapka, Karolina Wosz, Marta Zielonka
Muzyka: Barbara Strozzi, Fetisch Park, Gas, Kato Hideki, Mr Geoffrey & JD Franzke, Paul Schütze, Social Interiors
Czas trwania spektaklu: 45 minut

Klaudia Brzezińska
Dziennik Teatralny Śląsk
23 października 2023
Portrety
Marcin Herich

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia