Poprawianie arcydzieła

"Tango" - reż: Jerzy Jarocki - Teatr Narodowy w Warszawie

Jerzemu Jarockiemu zależało na pokazaniu "Tanga" tak, jak nie pokazał go przed nim do tej pory nikt. Jak się okazało - słuszne były powody, by tego nie czynić

Jerzy Jarocki postąpił w Narodowym z "Tangiem" jak ktoś pragnący ulepszyć funkcjonalny stół. Chciał usprawnić, ozdobić. Piłował - aż przepiłował. Zamiast stołu ma teraz dwie części. Tylko że razem już nie stoją, a osobno jakoś też nie. 

To przedstawienie jest faktem kłopotliwym. Jako dzieło sztuki teatru w kategoriach czysto wizualnych ma plastyczny urok. Zdemontowana widownia Sceny przy Wierzbowej stająca się miejscem gry, otoczonym fotelami, krzesełkami i kanapami, celowo kłócącymi się ze sobą, oddaje tramie chaos w domu Stomilów, choć w domu tym wcale nie panuje bałagan, do którego przyzwyczaiły nas dotychczasowe inscenizacje. Tak może być, to logiczne: bałagan w głowach ludzi naszej epoki często otacza się sterylną czystością urządzanych przez te głowy wnętrz. Zrozumiały jest pomysł z przeniesieniem drugiej części przedstawienia w przestrzeń tradycyjnego teatru - łącznie z zapomnianą niemal kurtyną kończącą przedstawienie - przywracamy ład i wzgardzone konwencje. Piękna jest asce-za kolorystyczna tego przedstawienia: doprowadzenie wszystkiego do gry czerni i szarości, z których wybija się tylko czerwona bluzka Eleonory. To ładne przedstawienia Tylko że jest to wyjątkowo autonomiczne dzieło sztuki teatru. Tak autonomiczne wobec przesłania "Tanga", że gdyby pod obrazek z pierwszej części podłożyć jakiegoś Ibsena albo innego Strindberga można by było grać je bez szkody. Reżyserskie notatki pomieszczone w programie mają dowodzić, że Mrożek napisał prawie arcydzieło i trzeba mu pomóc. Wyrzucić co zabawniejsze kwestie, choć tekst "Tanga" nie jest skeczem, a żarty Mrożka to nie błazeństwo, lecz sarkazm człowieka zrozpaczonego światem. Zamiast sarkazmu mamy więc głębokie "pierieżywanije" Stomila, który w interpretacji Jana Frycza staje się nagle natchnionym artystą 

- głęboko w dodatku przeżywającym bycie zdradzanym mężem. Dużo pisało się o "Raju utraconym" Miltona, który miał zastąpić eksperymentalną sztuczkę Stomila o Adamie i Ewie. Niestety, Frycz mówi ten "Raj utracony" asemantycznie, metafizyczna poezja staje się logoreą. Znamy - dziś zwłaszcza - liczne wcale przypadki, gdy ważne teksty na scenie czytane przez durniów brzmią jak bełkot. Była więc szansa na zdemaskowanie tych natchnionych apostołów nowoczesności - gdyby scena była drapieżnie śmieszna. A nie jest. Gdyby tonacja serio dominowała tylko w drugiej części, śmiech ustępował narastającej grozie - efekt byłby zupełnie inny. Ton wielkiego serio, o którym mówił reżyser, zabrzmiałby czysto. Tak jak brzmi w drugiej, lepszej, lżejszej, bardziej zwartej części. Brzmi tak - ponieważ tam Jarocki zawierzył Mrożkowi. Szkoda więc, że uznał, iż pierwsze dwa akty są dobre, ale nie za bardzo. Ma to przedstawienie dwie świetne role. Wspaniały Edek Grzegorza Małeckiego, mówiący celowo spłaszczoną intonacją, którą słychać dziś na wielu polskich podwórkach. Ten Edek do końca nie uświadamia sobie swojej siły. Popatrzmy, jak stoi z boku z kijem gotowym, by puścić go w ruch, ale minę ma jeszcze niepewną. Wszystko jeszcze przed nim. I niestety przed nami - bośmy wszyscy jego potencjalne ofiary. I druga rola - wuj Eugeniusz stworzony przez Jana Englerta w rekordowym ponoć czasie. Eugeniusz jeszcze przecież niestary, ale śmiertelnie zmęczony, stłamszony, w napięciu i nadzieją w oczach patrzący na miotanie się Artura, czekający na ratunek. Kogo zaś gra w "Tangu" obecna na scenie ciałem, wykonująca ewolucje niczym z tai-chi Grażyna Szapołowska - to tajemnica aktorki. Rozczarował mnie Marcin Hycnar - wpadający na scenę tak zdenerwowany, że następnym krokiem w rozwoju tej roli byłoby wyciągnięcie kogoś z kanapki i fizyczne znieważenie. Ta histeria zmienia się w prawdziwą. Szlachetna rozpacz w drugiej części to już inna rola, ale to dlatego, że "Tango" jest tu "Tangiem", a nie summa reżyserskich przemyśleń na temat niedoskonałości arcydzieła Mrożka. Szkoda. Szedłem na to "Tango" z wielką nadzieją. Byłem na zwyczajnym przedstawieniu przyjętym owacją na stojąco. Pozwalam sobie nie podzielać tego entuzjazmu. Do wstawania po Jarockim mieliśmy w Narodowym "Miłość na Krymie", a wcześniej "Kosmos".

Tomasz Mościcki
Dziennik Gazeta Prawna
7 listopada 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia