Porozmawiajmy o nas

"Wszystko o mojej matce" - reż. Michał Borczuch - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

W swoim najnowszym spektaklu Michał Borczuch wychodząc od doświadczeń prywatnych, bardzo intymnych, skupia się na przeszłości oraz na możliwościach odtworzenia emocji. Przedstawienie historii zwykłych kobiet-matek służy do wyrażenia pewnego protestu. W rozmowie dla "Dwutygodnika" Borczuch przyznaje: "Pomysł narodził się również ze zmęczenia teatrem, jaki wokół siebie widzę. Teatrem, który za wszelką cenę trzeba wpisać w bieżący nurt czy to estetyczny, czy polityczno-społeczny".

Michał Borczuch i Krzysztof Zarzecki chcieli stworzyć spektakl o swoich matkach. Obie umarły na raka, jedna w 1986, druga w 1998; zarówno jeden, jak i drugi przeżywali wówczas okres młodości. Chyba już w trakcie przygotowań zauważyli, że zbudowanie sceny wyłącznie na doświadczeniu prywatnym jest niemożliwe. Co się stało, że spektakl nie spełnia funkcji oczyszczającej, nie stanowi jedynie wyrazu osobistych przeżyć, a doprowadza do pytań o pamięć, nadawanie sensu czy wreszcie o sztukę aktorską? I to ostatnie wydaje się kluczowe, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, ile aktorek potrzebowali twórcy, aby przedstawić matki - a okazuje się, że kilka.

Wydawać by się mogło, że na deskach teatru przedstawić można wszystko, zwłaszcza jeśli w obsadzie ma się tak wybitne aktorki jak Halina Rasiakówna. Nic bardziej mylnego. Podczas przedstawienia one same zdają się nie wiedzieć, co robić i po co, ale bynajmniej nie jest to zabieg nieświadomy. To tylko gest w stronę nieopowiedzianych emocji, których wyrazić się może nie da. Spektakl sprowokował w końcu do postawienia diagnozy. Mogłaby ona brzmieć mniej więcej tak: teatr, nawet najlepszy, nie odzwierciedli życia i historii intymnych. Ale też Zarzecki (będący w obsadzie) nie ułatwia tego zadania. Posługuje się swoim wewnętrznym językiem, którego nikt nie rozumie, a aktorki odgrywające jego matkę już na pewno. Diagnoza nie jest więc tak oczywista, bez ustalonego scenariusza trudno bowiem stworzyć cokolwiek. I w tym momencie pojawia się pytanie o ekspresję syna, który stracił przedwcześnie matkę. Nie potrafi przywołać wielu wspomnień, nie chce dobrze opisać relacji z matką, bazuje na emocjach, które są powierzchowne, nie dotykają głębiej. Nic dziwnego, że aktorki próbują jednak nadać jakiś sens, chcą zacząć współodczuwać, dokonują psychoanalizy. Ale nic z tego, wszystkie gesty pozostają bez znaczenia, nie będzie "drugiego dna".

Borczuch i Zarzecki mówią wyraźnie: chcemy porozmawiać o nas samych, o naszych przeżyciach, uczuciach, które były i może dalej są. Nie mieszajmy do tego polityki i całego społeczeństwa. Pada nawet zdanie, że robimy ten spektakl za publiczne pieniądze, bo możemy, bo powinniśmy. Teatr przecież służy także przedstawianiu pojedynczych znaczeń, historii, jest obrazem indywidualnych spojrzeń na rzeczywistość, które składają się na pewną całość. Nie liczy się to, co jest zapisem doświadczenia zbiorowego, ponieważ wówczas jednostka traci na znaczeniu. Wtedy okazuje się, że matki tak ważne dla reżysera i aktora są zwykłymi osobami, kobietami, które nie były w żaden sposób wyjątkowe. Ale czy to ma oznaczać, że nie warto się nimi zająć? Wydaje się, że odpowiedź jest oczywista i brzmi nie, a dowodem jest spektakl oparty jednak na prywatnym doświadczeniu reżyserów. To bardzo intymny obraz relacji, niemocy wobec ukazania własnych odczuć, ale też refleksja nad możliwościami teatru i aktorów.

Alicja Wielgus
teatrdlawas.pl
29 kwietnia 2016

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia