Portorykańska Julia a prewencja bójek ulicznych
"West side story" - reż: Laco Adamik - Teatr Rozrywki w ChorzowieWariacji na temat historii Romea i Julii było już mnóstwo. Tragedia Szekspira doczekała się tylu różnych adaptacji, że nie sposób zliczyć wszystkie pomysły na uwspółcześnienie tekstu. Jedną z nich jest "West Side Story", musical, który po błyskawicznej karierze w Stanach Zjednoczonych doczekał się wielu przedstawień również w Polsce. I choć chorzowski spektakl bazuje na tradycji teatru elżbietańskiego, to nie sposób nie odnieść wrażenia, że patronuje mu nie tyle duch Szekspira, ile twórców brazylijskich telenowel.
Zacznijmy jednak od dobrych stron musicalu, rozpoczynającego nowy sezon w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Niewątpliwym jego plusem są sceny zbiorowe. Przeniesienie „Romea i Julii” w świat, w którym rzeczywistość to nieustanne wojny gangów oraz konflikty między rdzennymi mieszkańcami USA a imigrantami, stało się okazją do ukazania nie tylko romantycznej historii, a również współczesnych realiów. To praktyczna realizacja postulatu, by teatr wychodził naprzeciw oczekiwaniom widzów, szczególnie młodych. Na ile się udała jest kwestią dyskusyjną. Ważne jest jednak to, że pomysł ten umożliwił rozwinięcie skrzydeł choreografom i osobom odpowiedzialnym za scenografię musicalu. Ta ostania, choć ascetyczna, pozwoliła na prosty, ale nienachalny, podział aktorów na dwie grupy. Dwa zupełnie odmienne zespoły nieustannie przenikają się w tańcu, dzięki czemu spektakl staje się dynamiczny i pełen energii. To taniec organizuje przestrzeń widowiska, pokazuje emocje bohaterów, ich charaktery i temperamenty. Chciałoby się rzec: jak to w musicalu. Ale nie zawsze odczuwa się aż taką dominację ruchu jako środka wyrazu.
Za żywiołowość przedstawienia odpowiada również w dużej mierze muzyka Leonarda Bernsteina. Była już ona wielokrotnie chwalona jako zjawisko, które miało odmienić oblicze Broadwayu. W wykonaniu chorzowskich muzyków jest pełna życia i energii. Idealnie komentuje wydarzenia dziejące się na scenie i stanowi chyba największą zaletę spektaklu.
Spośród aktorów koniecznie trzeba wyróżnić Izabellę Malik, której udało się stworzyć prawdziwą postać z krwi i kości. Jej kreacja rozbija nieco atmosferę przedstawienia – pełną tkliwości i nadmiernego sentymentalizmu. Bo to, co pozwoliły stworzyć pełne dynamiki sceny zbiorowe, niweczone jest poprzez sposób realizacji głównego wątku – romansu pomiędzy przedstawicielami dwóch antagonistycznych grup. W konwencję musicalu jako gatunku wpisuje się pewna bezpośredniość w okazywaniu uczuć. Łatwo jednak przekroczyć cienką granicę i stworzyć spektakl przeładowany słodyczą niewinnej miłości dwojga młodych ludzi, rzuconych w nieprzyjazne środowisko czy też wir historii. Chorzowski Teatr Rozrywki z pewnością tę granicę przekroczył. Liryczne, pełne patosu wyznania kochanków w pewnym momencie zaczynają układać się w trudny do zniesienia ciąg łzawych piosenek.
W takiej atmosferze rozgrywają się dramatyczne losy portorykańskich uchodźców, którzy próbują zaadaptować się w przestrzeni amerykańskich przedmieść. Wszystko to zarysowane jest przy pomocy tak grubej kreski, że nie sposób uniknąć skojarzeń z brazylijskimi telenowelami. Sztuce nie pomagają również niepotrzebne anachronizmy. Na domiar złego, przesłanie spektaklu jest do tego stopnia czytelne i oczywiste, że brak miejsca na jakiekolwiek domysły. Dydaktyzm odbierany jest jako tak nachalny, iż trudno stwierdzić, czy owo „zbliżenie teatru z młodzieżą” rzeczywiście może mieć miejsce. Zwłaszcza że 185 minut przedstawienia to w tych warunkach zdecydowanie zbyt wiele.
„West Side Story” to jednak musical, który na stałe wpisał się w krajobraz śląskiego teatru. Od lat cieszy się zainteresowaniem publiczności. I, choć spektakl rozpoczynającego sezon 2010/2011, trudno zaliczyć do udanych, z pewnością widzów w teatrze nie zabraknie. Tak samo jak widzów polskich tasiemcowych seriali czy brazylijskich telenowel.