Porządek w strefie ekscesu

"Madame de Sade" - reż. Maciej Prus - Teatr Narodowy w Warszawie

Z "Madame de Sade" zetknąłem się po raz pierwszy w Bydgoszczy. W 1988 roku Jarosław Kuszewski przygotował inscenizację w nieistniejącym już dzisiaj Teatrze Kameralnym. Pamiętam z jakim mozołem aktorki wtedy próbowały przedzierać się przez tekst, który został zagrany niemal bez skrótów. Zupełnie inaczej postąpił Maciej Prus w swoim najnowszym przedstawieniu, kondensując akcję sceniczną do półtoragodzinnego widowiska.

Maciej Prus w Teatrze Narodowym powrócił do tekstu Yukio Mishimy z 1965 roku, sztuki napisanej na sześć kobiet, której akcja dzieje się we Francji końca osiemnastego wieku w burżuazyjnym salonie Madame de Montreuil, matki żony Markiza de Sade'a. I choć słynny autor "Justyny" nie pojawia się na scenie, to wszystkie myśli i emocje wyrażane przez bohaterki w rozmowach dotyczą jego osoby. Japoński dramaturg, często inspirujący się w swej twórczości kulturą europejską, postanowił sięgnąć do autentycznej biografii najbardziej kontrowersyjnej postaci czasów monarchii i rewolucji francuskiej. Bardziej jednak od próby zinterpretowania niecnych występków de Sade'a - wielu uważało go wszak za opętańca, dewianta i mordercę - Mishimę interesuje to, jaki wpływ wywarła jego osobowość i libertyńskie poglądy - zarówno na tych mu współczesnych, jak i dzisiejszych odbiorców jego filozofii i twórczości. Na tym też skupia się w swoim spektaklu Maciej Prus, próbując podjąć dyskusję na temat natury ludzkich charakterów oraz zależności między kobietą i mężczyzną.

Bohaterki Mishimy, próbujące dokonywać swego rodzaju oceny i analizy erotycznych "wybryków" markiza, poddają jednocześnie osądowi jego żonę Renée (Dominika Kluźniak), która pomimo złej reputacji męża pozostała mu zaufaną i pełną oddania przyjaciółką przez wiele lat, kiedy ten odsiadywał w więzieniach kolejne wyroki. Zagadkę jej postępowania próbuje rozwikłać Mishima odwołując się również do wspomnień na temat jej udziału w libertyńskich orgiach w zamku La Coste. Pod koniec jednak życia, po wielu staraniach, by de Sade'a wydostać z więzienia, Renée-Pélagie de Montreuil postanawia zamknąć się w klasztorze. Motywacje tego gestu każą zastanowić się jak dalece, w swoim przywiązaniu do męża, świat jego idei uznała za rzeczywistość.

Postępowanie autora "120 dni Sodomy", który wywierał ogromy wpływ na wybory swojej żony, budziło wyjątkowe obiekcje Madame de Monreuil (Ewa Wiśniewska), stojącej na straży prawa i moralności, a także Baronowej de Simiane (Aleksandra Justa), zagorzałej katoliczki i świętoszkowatej bigotki. Dużo więcej zrozumienia dla poczynań de Sade'a miały hrabina de Saint-Fond (Beata Ścibakówna), pozbawiona zupełnie pruderii, i siostra Renée (Milena Suszyńska), Anna, wciąż pełna dla niego uczuć i fascynatka jego osobowości. Wszystkie kobiety, dziwnie powiązane z markizem, stają się tak naprawdę nie tylko jego zakładniczkami, ale również jakby pozazmysłowymi akcjonariuszkami jego dzieła.

Pomimo, że inscenizacja Prusa nie ucieka od nawiązań do stylistyki teatru japońskiego, zarówno w wyrafinowanym sposobie bycia aktorek na scenie, również znacząco widocznej w kostiumie, mamy tutaj do czynienia z dyskursywnym rozrachunkiem dotykającym ludzkiej natury i kondycji człowieka w obliczu konserwatywnych zasad, poglądów, wartości i przekonań, określających to co właściwe, a co nie. Ascetyczność tego swoistego seansu, jego przestrzenny ład, sterylność i harmonia, regularność linii i niemalże geometrycznej precyzji, daje możliwość skupienia się przede wszystkim na konkretnym słowie i problemach jakie te słowa niosą. Każe zastanowić się nad tolerancją dla indywidualności człowieka, będącego w niezgodzie wobec zachowawczości innych i skonwencjonalizowanego porządku obyczajowo-społecznego. Pokazuje jak historia może obchodzić się z jednostkami buntującymi się przeciwko zastanej rzeczywistości, z odszczepieńcami cierpiącymi z powodu wyobcowania i braku zrozumienia.

Prus chcąc uniknąć banalności sytuacji wręcz z matematyczną wnikliwością wprowadza bohaterki na scenę, w ten sposób poprzez czystość i estetyczność pozwala wybrzmieć każdemu najbardziej intymnemu słowu, ucieka od krzykliwej emocjonalności na rzecz sugestywnego wniknięcia w dusze protagonistek. Nie ukrywana przez reżysera teatralność tego spektaklu, pozbawionego jakby faktury i pęknięć, paradoksalnie nie zabija dramatu kobiet poszukujących swoich racji dla istnienia i jego doznawania, dramatu, w który chce się wierzyć. Szczególnie wtedy, kiedy w pojedynku na argumenty na teatralnym ringu stają Ewa Wiśniewska, Beata Ścibakówna i Dominika Kluźniak - ich sceny, nawet wtedy kiedy grane oszczędnie i z wyczuwalnym chłodem, posiadają napięcia zbudowane treścią słów. Słów dotykających natury dobra i zła, moralnych granic, obłudy, wyzwolenia z religii, obyczajowego konwenansu i oportunizmu.

Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
23 maja 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...