Posłuchałem wewnętrznego głosu
Rozmowa z Tomaszem KukiemTannhäuser to oczywiście rola, do której trzeba mieć odpowiedni wiek. Nie może zaśpiewać tej partii żółtodziób, bo wymaga ona już dojrzałego głosu. Przygotowywałem się do niej przez całe życie w zasadzie, odkąd zacząłem się uczyć, poprzez role, które wyśpiewałem i spektakle, w których wystąpiłem.
Z Tomaszem Kukiem, solista Opery Krakowskiej, rozmawia Mateusz Borkowski z Dziennika Polskiego.
Mateusz Borkowski: To Pana pierwszy Tannhäuser w życiu?
Tomasz Kuk: - Nie tylko pierwszy Tannhäuser, ale i pierwsza przygoda z Richardem Wagnerem. Ta partia dla tenora jest bardzo wymagająca pod każdym względem - wokalnym i emocjonalnym.
Przygotowywał się Pan jakoś specjalnie do tej roli?
- Przygotowywałem się przez całe życie w zasadzie, odkąd zacząłem się uczyć, poprzez role, które wyśpiewałem, i spektakle, w których wystąpiłem. Nie wiem dokładnie, ile tych spektaldi było, może 1200. Są koledzy, którzy to liczą. Jak się śpiewa dwa-trzy razy w tygodniu, to nie licząc oczywiście okresów przestoju, wychodzą tysiące. Człowiek nabiera doświadczenia z każdym wyjściem na scenę. Tannhäuser to oczywiście rola, do której trzeba mieć odpowiedni wiek. Nie może zaśpiewać tej partii żółtodziób, bo wymaga ona już dojrzałego głosu.
Rycerza Tannhäusera poznajemy w momencie, kiedy usidliła go swą namiętną miłością zmysłowa bogini Wenus.
- Chce się wyrwać z jej groty, która kojarzy się z ziemskim rajem, seksem i doczesnymi uciechami Uświadamia sobie, że życie nie polega tylko na byciu z Wenus i nimfami i seksie, ale jest jeszcze jakaś inna ważniejsza sfera psychiczna. Dlatego chce odpolaitować zażyci czas wiódł, i wyrusza w drogę do Rzymu. Po drodze wspomina Elżbietę, która wciąż darzy go czystą miłością. To w zasadzie pielgrzym, który idzie się ukorzyć przed papieżem i chce przeprosić za swoje życie. Następuje w nim duchowa przemiana. Jednym słowem jest co grać.
Wagner zawiera w tej postaci ludzkie słabości.
- Pokazuje człowieka, jakim jest. Z tych słabości Tannhäuser postanawia się wyzwolić. Przeobraża się jako człowiek, mając na uwadze to, że po życiu ziemskim jest coś, nad czym wszyscy zastanawiamy się, w zależności od wiary i filozofii. Tannhäuser to symbol walki z samym sobą. Każdy z nas walczy ze sobą. Każdy ma jakieś słabości, czy to będzie hazard, alkohol czy innego rodzaju używki Każdy prędzej czy później, oczywiście o ile się ocknie, chce, żeby jego życie się zmieniło i postanawia zerwać z nałogiem i wejść na dobrą drogę. Dlatego to bardzo uniwersalna opera, której przekaz można odnieść do każdego z nas.
Ale chyba dzieło Wagnera nie pozostawia nadziei, skoro tytułowy bohater jednak umiera.
- Każdy z nas umrze. Zresztą umiera jego ciało, a co dzieje się z resztą, to już znak zapytania.
Wróćmy więc do początku. Pochodzi Pan z Gorlic. Dostał się Pan na Politechnikę Krakowską na budownictwo lądowe. Nie miał Pan żadnego wykształcenia muzycznego, a jednak coś pchnęło Pana w stronę śpiewu. Jak to było?
- Każdy z nas nosi gdzieś w sobie to coś, co od czasu do czasu się odzywa. Możemy to nazwać ukrytą pasją albo głosem wewnętrznym, który nie daje nam spokoju. Na politechnikę poszedłem z pobudek czysto pragmatycznych. Trzeba w życiu coś robić, a że przedmioty ścisłe dobrze mi w szkole leżały, to postanowiłem pójść w kierunku inżynierskim. Na studiach okazało się, że nie jest to moją pasją. To był początek lat 90., nie było komputerów, projekty rysowało się pisakami, pamiętam kolorowe tusze i kalki zajmujące całe stoły. Myślę, że gdybym nie odkrył w sobie możliwości wokalnych, to brnąłbym w to dalej. W okresie szkolnym zajmowałem się nie muzyką a sportem. W siatkówkę gram zresztą do dziś. Lubiłem słuchać muzyki, nawet podgrywałem sobie ze słuchu na harmonijce. Traktowałem to jednak jako zabawę. W trakcie studiów, podczas różnych studenckich imprez, każdy próbował śpiewać piosenki, najczęściej takie biwakowe. Koledzy zauważyli, że dobrze mi to wychodzi i podsunęli mi pomysł, żebym spróbował zrobić coś w tym kierunku. Postanowiłem dać się przesłuchać i umówiłem się na spotkanie z prof. Wojciechem Janem Śmietaną, moim przyszłym pedagogiem. Profesor miał ze mną problem, bo nie miałem wykształcenia muzycznego. Ale zauważył, że materiał jest. Trochę się wahał, więc wziął mnie na dwa lata na okres próbny do średniej szkoły muzcznej na ul. Basztowej. Kiedy sam zauważyłem, że robię postępy, postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę.
I rzucił Pan politechnikę.
- Zrezygnowałem w ostatnim momencie. Miałem przed sobą jeszcze tylko dwa egzaminy, magisterski i inżynierski, ale podszedłem tylko do jednego. Wybrałem Akademię Muzyczną w Krakowie
Jak zareagowali Pańscy rodzice?
- Byli temu przeciwni. Ich zdaniem był to w tamtym czasie niepewny wybór, który nie gwarantował pracy. Po latach dali się przekonać.
Czy doświadczenie inżynierskie przydaje się na scenie?
- Uważam, że wszystko, czego człowiek się nauczy, można wykorzystać Zapis nutowy to zapis matematyczny. Myślenie ścisłe niezwykle się przydaje. Pomogło mi to w zachowaniu się na scenie, uczeniu się partii. To kwestia wyćwiczenia naszego mózgu.
Na jakie role czeka Pan dzisiaj?
- To, co śpiewałem do tej pory, to są role z pierwszej półki moich marzeń - Cavaradossi z "Toski", Rudolf z "Cyganerii", Enrico z "Trubadura", Stefan ze "Strasznego dworu" czy Jontek z "Halki". Jako tenor śpiewam wszystkie najbardziej wymagające partie. Trudno znaleźć w Polsce śpiewaka do roli Króla do "Balu maskowego", podobnie z Kalafem w "Turandot". Jestem jedynym tenorem, który śpiewa tę partię w Polsce. Obracam się głównie w świecie włoskiej opery, trochę rosyjskiej i czeskiej. Świat muzyki niemieckiej jest więc przede mną. Teraz po raz pierwszy będę śpiewać Wagnera. Jest kilka fantastycznych ról Wagnerowskich. Lohengrin, Parsifal i Tristan - to są role, o których mówi się czasami, że to "wykańczalnia" dla głosów. Są jednak śpiewacy, którzy doskonale radzą sobie z tym repertuarem i głosów wcale nie tracą. Wszystko zależy od techniki i podejścia. Jeśli śpiewak zabiera się za jakąś partię, to musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to jest jego czy nie. Zobaczymy, jak wyjdzie mi "Tannhauser", ale myślę z zainteresowaniem o Wagnerowskich rolach.
Wzrost do Wagnera ma Pan idealny.
- Rzeczywiście jak na tenora wzrost mam pokaźny. Nie schodzę również poniżej 100 kg. Koledzy, którzy poruszają się w świecie Wagnerowskim, mówią mi "słuchaj, przy śpiewakach, którzy mają ponad dwa metry i mają 150-160 kg wagi, wyglądałbyś jak karzeł, oni nie mieszczą się do futryn". Oczywiście trochę przesadzają, ale rzeczywiście śpiewacy Wagnerowscy mają w większości potężne gabaryty. Głos kryje się bardzo często za masą ciała, chociaż nie jest to regułą. Tę stylistykę trzeba polubić. Jeśli ktoś podchodzi do tego ze znakiem zapytania, może mu się nie udać.