Poszukiwanie zaginionej aluzji

"Królestwo" - reż. Remigiusz Brzyk - Narodowy Stary Teatr w Krakowie

Na „Królestwo", najnowszą premierę Starego Teatru wyreżyserowane przez Remigiusza Brzyka wybrałam się z neutralnym nastawieniem. Po prostu, żeby zobaczyć, co nowego i ciekawego ma do zaproponowania widzom jeden z najbardziej, jakby na to nie patrzyć, znanych krakowskich teatrów. Niemniej jednak, na kolana mnie ta realizacja nie rzuciła, a szkoda, bo zrobiona jest świetnie.

Przed premierowe zapowiedzi teatru sugerowały wyraźnie, że widowisko oparte na fabule serialu realizowanego według scenariusza Larsa von Triera i Nielsa Vørsela, w gruncie rzeczy dotyczy niedawnych wydarzeń, których Stary Teatr był głównym bohaterem. Powiem wprost, sprawę teatru z grubsza znam, serialu ni w ząb, więc na przedstawienie wybrałam się bez obciążeń. W związku z tak, a nie inaczej zakreślonym horyzontem znaczeń, jakie wyznaczył teatr, interesowało mnie, jaką konwencję przyjął Remigiusz Brzyk, by pokazać zjawiska dziejące się właściwie przed chwilą i w dodatku budzące emocje nie tylko wśród najbardziej zainteresowanych, czyli zespołu samego Starego Teatru, ale też sporej rzeszy publiczności w teatrach bywającej i zainteresowanej tym, jak kształtują się bieżące koleje losu tych instytucji kultury.

No i cóż, jeśli konwencją było pokrewieństwo z serialem von Triera, to informacja, że nie chodzi o adaptację oryginału, a jego odpowiednie wykorzystanie, a w dodatku wpisanie w jego przekaz całkowicie odmiennych treści zupełnie reżyserowi nie wyszło. Spektakl rzeczywiście wyraźnie nawiązuje do treści serialu, jego bohaterów i geograficznej lokalizacji. Przez niemal trzy godziny publiczność ma okazję obserwować losy dziwnego szpitala zlokalizowanego na terenie dawnych mokradeł i śledzić perypetie indywidualne i zbiorowe jego personelu. I jest to zrobione sprawnie, można by nawet rzec interesująco, gdyby nie ta ilość czasu, jaką ta historia przeniesiona z ekranu na deski sceny, zabiera, a przy tym ciągle i nieodparcie nasuwające się pytanie: 'po co'?

A gdzie w tym Stary Teatr? No właśnie. Przede wszystkim w scenerii. Aktorzy grają na scenie, ale poruszają się też na balkonach teatru, a pomieszczenia niedostępne na ogół dla publiczności pojawiają się na multimedialnych projekcjach rozszerzając przestrzeń o realne labirynty teatralnej przestrzeni. I ta część jest świetna. Połączenie aktorskiej gry na kilku, często przenikających się planach sceny ze stonowanym kolorystycznie przekazem multimedialnym i rozszerzeniem sceny na inne pomieszczenia dostępne spojrzeniu widza na ekranie, są bardzo dobrym i sprawnie przeprowadzonym pomysłem. Przy tym, co ważne, wykorzystane w tym połączeniu jakości wzajemnie się uzupełniają i równoważą. W żadnym momencie nie odniosłam wrażenia, że czegoś jest nadmiar, że któryś z elementów dominuje przysłaniając pozostałe. Równie ciekawa i wciągająca widza jest aktorska gra. Mimo licznej aktorskiej obsady widowiska na scenie jednocześnie znajduje się maksymalnie kilka postaci, sceny zbiorowe są nieliczne. Dzięki temu można zauważyć jak aktorzy grają swoje postacie i jakiej jakości kreację prezentują. Jedynym stałym elementem, właściwie nie znikającym ze sceny, jest dwoje obserwatorów przemykających po szpitalnych korytarzach jakby z boku, patrzących i komentujących, ale nie angażujących się w rozgrywające się na scenie sytuacje, perypetie postaci, sposób funkcjonowania instytucji.

Królestwo to nie jest zwykły szpital, którego codzienne życie, jego radości i troski zostały przedstawione pierwotnie w serialu, teraz zaś na deskach teatralnej sceny. To bardzo charakterystyczny mikroświat, w którym reżyserzy (obaj: von Trier i Brzyk) wyraźnie wskazali mechanizmy władzy, hipokryzji, potrzeb pracowników i pacjentów, ich lęki, obawy, frustracje. To uniwersum pokazuje jak działa każde społeczeństwo, pozwala tym samym na odniesienie go do każdej społeczności funkcjonującej, przynajmniej w pewnym aspekcie, jako zamknięty świat, w którym obowiązują określone relacje międzyludzkie, hierarchie, wartości, zasady postępowania i normy etyczne ze wszystkimi ich konsekwencjami.

W sumie tak jak napisałam, przedstawienie pomyślane i warsztatowo zrobione jest świetnie. Dobra jest także gra aktorów. Pomysł, by na scenie pojawiały się grupy kilkuosobowe jest przemyślany. Widać kto, co i jak gra, a dzięki mikroportom, które znalazły się w posiadaniu aktorów krakowskich teatrów, w tym i Starego brak umiejętności prawidłowej emisji głosu przestał być dla widzów uciążliwy. Aż żal, że nie mają one wpływu na jakość dykcji niektórych z nich.

Zwraca uwagę świetna gra Elżbiety Karkoszki w roli jednej z ciągle pojawiających się pacjentek szpitala, młodego lekarza na stażu koniecznie pragnącego zdobyć względy starszej koleżanki z pracy. Jego gra jest dynamiczna, pełna zapału i ekspresji, dobrze nakreślająca postać energicznego i mocno zdeterminowanego na osiągnięcie celu młodzieńca. Mój osobisty zachwyt wzbudziła gra Krzysztofa Globisza. W duecie z Anną Dymną aktor obserwuje i komentuje życie Królestwa snując przy tym własne refleksje z nim związane. Niesamowita jest siła oddziaływania aktora, który po przejściu kila lat temu udaru, wrócił do zawodu. Sposób panowania nad własnymi słabościami, współgra z ekspresją jego wypowiedzi, a spokój i opanowanie dodatkowo podkreślają siłę, jaka z niego na scenie emanuje, co świadczy nie tylko o walce o siebie, ale i klasie i jakości aktorstwa, które słabość zmieniają w silny, oddziałujący na widza atut. Natomiast zupełnie nie został wykorzystany aktorski potencjał jego partnerki. A szkoda.

Podsumowując, po raz kolejny stwierdzam, że od strony warsztatu technicznego zespół Starego stanął na wysokości zadania wykorzystując najnowszą technikę do wzmocnienia i uzupełnienia gry aktorów, a nie do jej zastąpienia, co ostatnio, niestety, często w realizacjach krakowskich teatrów się zdarza.

Niemniej jednak teza, że ta opowieść, rozumiana dosłownie czy metaforycznie, jest opowieścią o aktualnych wydarzeniach w Starym Teatrze jakoś do mnie nie przemawia. Nic na to nie wskazuje, a samo włączenie teatralnej przestrzeni do scenicznej realizacji spektaklu i myślenie życzeniowe reżysera to jednak trochę za mało, by aluzja tej rangi mogła zaistnieć. Dodatkowo grzechem głównym widowiska jest jego długość. Trzy godziny to czas na prezentację monumentalnego dzieła, ale w przypadku adaptacji treści obcego serialu to jednak znaczna przesada, bo ostatecznie nie serial miał tu być treścią zasadniczą, a jak wesołe bywa funkcjonowanie mikroświata lekarzy i szpitali (innych mikroświatów również) to i bez teatru w Polsce większość ludzi niestety wie.

Nie od dziś wiadomo też, że sztuka (nie tylko teatralna) tworzona jako odpowiedź na aktualne bolączki, jest wprawdzie wybitnie aktualna i popularna, ale też, jeśli jest celna, obie te jakości towarzyszą jej, z grubsza rzecz biorąc, jakieś 5 minut. Potem staje się zupełnie przebrzmiałym echem, do którego w zasadzie się nie wraca, bo nie bardzo jest po co. Powroty znamienne są raczej dla dzieł bardziej uniwersalnych, poruszających problemy czy jakości istotne dla człowieka i społeczności, w której żyje niezależnie od bieżących wydarzeń. Biorąc pod uwagę jakiego tekstu do przekazania własnej myśli użył reżyser, pokuszę się o wniosek, że chciał dokonać niemożliwego, bo po prostu nie da się z sensem i przekonująco mówić o bieżących wydarzeniach, w których bierze się udział za pomocą uniwersaliów. I też chyba nie o to chodzi.

Mam nieodparte przekonanie, że do realizacji tego pomysłu znaczenie lepiej niż serial wyreżyserowany przez Larsa von Triera nadawałby się tekst oryginalny, inspirowany konkretną potrzebą, zdecydowanie co najmniej o połowę krótszy i jeszcze dla okrasy doprawiony jakąś odmianą krzywego uśmiechu, ale niestety, o tym się już nie przekonamy.

Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
12 marca 2019
Portrety
Remigiusz Brzyk

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia