Potęga szyi

"Koprofagi czyli znienawidzeni ale niezbędni" - reż. Jan Klata - Narodowy Teatr Stary

Ci, co twierdzili, że Jan Klata nie umie pracować z aktorami, że w kontaktach z nim nie tylko nie rozwijają się oni, lecz cofają, że usychają im nabyte w szkołach umiejętności i kurdupleją talenty wrodzone, grzęznąc w błazenadzie, wszyscy ci defetyści - są dziś w kłopocie

Nowa premiera w Starym Teatrze dowiodła, że Jacek Romanowski, Zbigniew W. Kaleta, Juliusz Chrząstowski i Wiktor Loga-Skarczewski umieją dziś więcej niż wczoraj, i więcej niż reszta polskich aktorów oraz polskie dziewczynki. Otóż, nikt tak jak oni w wyreżyserowanym przez Klatę seansie "Koprofagi, czyli znienawidzeni, ale niezbędni", nie potrafi kręcić na scenie żółtymi hula-hoop, bo tylko oni potrafią to czynić przy pomocy samych tylko szyj.

Ten godny foki numer byłby śmieszny, gdyby nie był... sensowny? Lepiej powiedzieć skuteczny. Sprawnie działa jako trybik całości - podobnie do zębatych kół w brzuchu monstrualnego zegarka, przez dwie i pół godziny wiszącego nad sceną. Monstrualność, właśnie. Bądź groteskowość. Realność zwyrodniała w burleskę, tingel-tangel, odpust pełen marionetkowych indywiduów w papuzich fatałaszkach, nieporadnie ożywionych jak manekiny w "Wiośnie" Brunona Schulza. Blisko tego tkwi zlepiony z opowieści Josepha Conrada ("Tajny agent", "W oczach zachodu") papuzi cyrk "Koprofagów...".

Kaleta więc, Romanowski, Loga-Skarczewski, Chrząstowski i reszta: Krzysztof Globisz, Jerzy Grałek, Mieczysław Grąbka, Małgorzata Gałkowska, Katarzyna Krzanowska, Anna Radwan-Gancarczyk, Ewa Kaim - wszyscy grają trybiki totalnej rewolucyjności, śrubki wszędobylskiego anarchizmu. W sumie obojętne, o co tu chodzi, nieważne, kto jest kim. Ktoś zabił osobistość polityczną, ktoś zdradził, ktoś jest z tajnych służb, ktoś konstruuje bomby, ktoś kieruje rewolucyjną siatką, ktoś mu podlega, ktoś gra na dwa fronty, ktoś jest prowokatorem, ktoś ma ideę zamachu bombowego na obserwatorium w Greenwich, są kobiety, co kochają i cierpią, są i lodowate, kogoś zabiją agenci, ktoś ginie tragicznie, a pod monstrualnym, obojętnym niebem, całym w żeliwnych kołach zębatych, zostanie ból, łza, samotność. I aż do ciemności Kaim kręcić się będzie bezradnie - figurka mrącej pozytywki. I tyle.

Tyle - czyli jak zwykle sprawy się mają ze światem i tymi, co chcą go zmieniać, ulepszać, recyklingować ku chwale ludu pracującego miast i wsi, wybuchowo międlić w imię dobra przeciętnych. Nihil novi sub sole. Klata zdaje się zgadzać z Eklezjastą (nawiasem - zdumiewa, że akurat w tej omszałej frazie nie chce dłubać odkrywczym swym kciukiem). Lecz za to temu, co od zawsze się powtarza - pląsowi świata z "wnuczętami Aurory" wszystkich epok - kazał w swym seansie przepoczwarzyć się w coś na podobieństwo ponurego teatrzyku taniej groteski. Dlaczego? Bo gdy realny ból i namacalne ciemności są czynione przez zabawnie nierealny, tingel-tanglowy karnawał - ból jest bardziej gorzki, a ciemność twardnieje potwornie? Czy tak?

Nie chce być inaczej. Stąd tragicy i tragiczki Starego Teatru, prawie cyrkowo odziani, skąpani są w odpustowej sztuczności gestów i recytacji, w nieudolnej gimnastyce jarmarcznych, na chwilę ożywionych pałub. Wciąż we władaniu tików najdziwaczniejszych, cudacznie chodzący, gadający katarynkowo, jacyś tacy wygięci, cieleśnie przetrąceni - ot, panopticum godne "Towarzystwa dziwnych kroków" Monty Pythona. Jakby jarmarcznym swym dygotem enty raz "klepali" niezniszczalny pacierz ludzkości, prawie usypiając przy tym. I w sumie dobrze, że "klepią" właśnie tak.

Rzeczony biedny dygot aktorski, do tego nieustające, na tylnej ścianie wyświetlane filmy o historii Ziemian, oraz tak samo nieusuwalna, podobnie wszechstronna - od piania kastratów, po rockowe hity - muzyka, plus hula- -hoop, a wszystko utrzymane w jednej inscenizacyjnej intonacji. Powtarzam: i dobrze. Problem jednak w tym, że myśl Klaty - gorzka marność bólu ech!, człowieczego, pod niebem całym w kołach zębatych rewolucyjności, ech!, bezdusznej - zbyt przedszkolna jest, by ją wlec przez aż tyle czasu. Kwadrans by wystarczył. I dokładnie tyle mija - a tingel-tanglowa estetyka Klaty nudzić zaczyna potwornie. Jak każda kabaretowa łatwizna.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
4 października 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...