Potrzeby chwili

34. Festiwal Szkół Teatralnych

"Co cię boli?". "Płatonow mnie boli". Taką puentą zamknął się ostatni spektakl 34. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi.

Jeśli o mnie chodzi, mogłabym chorować na Płatonowa jak na różyczkę lub ospę. Byle z łagodnym przebiegiem. Paweł Miśkiewicz reżyserując spektakl w krakowskiej PWST, wybrał wersję z powikłaniami i zamiast jednego Płatonowa mamy dwóch, na szczęście równie zdolnych (Oskar Winiarski i Patryk Kulik). Improwizują i smakują życie, ale rozstać się z nim ciężko i kończy się na deklaracjach.

Podczas zakończonego 15 maja Festiwalu Szkół Teatralnych spotkały się tradycyjnie cztery miasta: Łódź, Warszawa, Kraków i Wrocław. Skondensowana energia młodości - studenci wydziałów aktorskich państwowych wyższych uczelni zaprezentowali swoje spektakle dyplomowe. W zeszłym roku triumfowała Łódź: "Kamień" Mariusa von Mayenburga w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego przyniósł Barbarze Wypych Grand Prix i etat w warszawskim Teatrze Współczesnym. Wiśniewski to maszyna do szlifowania talentów. W tym roku spod jego ręki wyszedł kolejny dyplom, fenomenalna "Maria Stuart", czyli Maria Dębska [na zdjęciu]. Organiczna, zjawiskowa i dojrzała. Patrzy się na nią z przyjemnością trudną do opisania. Nic dziwnego, że to jej przypadło Grand Prix. Brawo dla jury! Jest też chwila wyklaskiwania dla jury, które "ubolewa, że dyplomy AT w Warszawie nie dały możliwości docenienia umiejętności i zdolności studentów". Z tym nie mogę się zgodzić. "Barbarzyńcy" w reżyserii Adama Sajnuka i "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" przygotowane przez Marcina Hycnara to świetne spektakle, które pięknie pokazały zdolności studentów Akademii Teatralnej. Brakowało w nich może tylko tego, co było dominantą tegorocznego festiwalu: wzmożonego poziomu sensualności i agresji. Na scenie podczas wyróżnionych realizacji niezmiennie pulsowała żądza dominacji albo seksualnego spełnienia. Uściski, nagie biusty, namiętne pocałunki, męskie bójki. Młodzi aktorzy wykonywali te zadania żarliwie, bez skrępowania bądź troski o siniaki, które znaczyły liczbę zagranych przedstawień.

Gdy zrobiłam szybki przegląd tytułów, które widziałam ostatnio, zauważyłam, że nikt się nie rozebrał (ani nie pobił) tylko w czasie "Nieznośnie długich objęć" w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Taki trening wydaje się zatem uprawniony, choć przecież abstrakcja, metafora i półton -obecne w stołecznych dyplomach - nie straciły na wartości. Chyba.

Kamila Łapicka
wSieci
27 maja 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...