Powiało nudą
"Cosi fan tutte" - reż: Robert Drobniuch - Teatr PWST w KrakowieNoc teatrów w Teatrze PWST została zdominowana przez dwuipółgodzinny spektakl operowy w wykonaniu studentów krakowskiej Akademii Muzycznej. Mozartowskie "Cosi fan tutte" (Tak czynią wszystkie, czyli szkoła kochanków) niestety sprawia wrażenie jakby tytułowi kochankowie poszli na wagary
Na początek trochę o fabule. Dwaj zakochani młodzieńcy zostają sprowokowani przez Don Alfonso do podjęcia proponowanego przez niego zakładu. Ten polega na sprawdzeniu wierności narzeczonych za pomocą prostej maskarady – młodzieńcy znikają z życia swoich wybranek, by zaraz do niego powrócić pod postacią Araba i mężczyzny z afro na głowie, co zapewne miało symbolizować absztyfikanta rodem z Afryki. Kobiety oczywiście szybko i bezmyślnie ulegają nowym adoratorom, ale ostatecznie ich chwilowa niewierność zostaje wybaczona. Po raz kolejny triumfuje obraz kobietki słabej i targanej namiętnościami, których nie potrafi opanować – zostaje tylko zacytować za klasykiem „kobieto! puchu marny!”.
Tę bardzo prostą i naiwną historię przeniesiono w czasy współczesne, co pewnie byłoby całkiem rozsądnym pomysłem, gdyby zostało sprawnie zrealizowane. Na początku akcja rozgrywa się na lotnisku, gdzie nie brakuje odwołań do aktualnych problemów podróżnych dosłownie ze wszystkim, a następnie przenosi się do mieszkania, w którym stoi wymowna czerwona kanapa w kształcie ust. Na tej kanapie rozgrywa się większość miłosnych intryg i co rusz lądują niej obściskujące się pary. Jednak wprowadzenie elementów współczesnych jest jedynie zabiegiem technicznym, bo w tekście libretta nie wprowadzono żadnych zmian. Zaloty są delikatne, nie ma ani grama ekscesów, które prezentował w swojej wersji opery Grzegorz Jarzyna kilka lat temu. Dlatego też próba uwspółcześnienia historii się nie udała – słodko-gorzka opowieść o młodzieńczej niepewności mogłaby być wykorzystana do pokazania dzisiejszych problemów związanych z łatwością i umownością, które towarzyszą podejmowaniu nowych związków intymnych. Zamiast tego zdecydowano po prostu „stare” wrzucić do „nowej” scenografii, a rezultatem jest brak spójności.
Jeśli pod względem wokalnym wychowankom Akademii Muzycznej ciężko jest coś zarzucić to już pod względem aktorskim owszem. Przede wszystkim razi groteskowa mimika, zupełnie niepotrzebna, bo „Cosi fan tutte”, niezależnie w jakiej konwencji prezentowane, kabaretem nie jest. Dodatkowo bardzo ekspresyjne gesty i „zamieranie” aktorów w pozach wydaje się być przerysowane do granic możliwości. Momentami odnosi się wrażenie, że w spektaklu skupiono się na dobrym wykonaniu partii wokalnych, a na dopracowanie gry aktorskiej zabrakło czasu. Dlatego też niektóre sceny po prostu, niezamierzenie, śmieszą. Fakt, że opera trwa tak długo nie pomaga – kilka osób wyszło z widowni w trakcie spektaklu, a kolejna grupa nie wróciła po przerwie. Ponadto wszystkie partie były śpiewane w oryginale, spektakl byłby przystępniejszy gdyby można było śledzić tekst z tłumaczeniem.
Wszystko to sprawia, że z historii, która miała być „gorzką refleksją na temat konfliktu uczuć i rozumu, konwenansów i hipokryzji, wreszcie prawa do szczęścia” niewiele da się wynieść, a co najgorsze - ciężko wysiedzieć.