Powrót do przeszłości

"Bal manekinów" - reż: Ryszard Major - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Najnowsza premiera Teatru Wybrzeże zdaje się być wyjęta z poprzedniej epoki. "Bal manekinów" jest smutnym dowodem na to, jak szybko teatr się starzeje.

Spektakl wyreżyserowany przez Ryszarda Majora zaskakuje anachronizmem, naiwnymi rozwiązaniami scenicznymi, gigantyczną pustką interpretacyjną... i naprawdę dobrą grą aktorów, którzy - pomimo wielu inscenizacyjnych utrudnień - udowodniają, że stać ich na wiele. 

Tekst "Balu manekinów" Brunona Jasieńskiego pełen jest ironii i groteskowych zwrotów akcji. Główny bohater, Paul Ribandel, w pogoni za atrakcyjną kobietą, myli miejsce karnawałowego balu. Zamiast na bal paryskich elit, trafia na imprezę miejscowych manekinów, które raz do roku mają możliwość spotkać się i potańczyć do muzyki puszczanej na pobliskim, elitarnym balu. Za omyłkę Ribandel płaci głową... którą przywłaszcza sobie jeden z manekinów. Niestety, ten ciekawy, szydzący z polityki i świata wyższych sfer (ale też diagnozujący kondycję tego środowiska) tekst, okazuje się zaledwie fabularnym scenariuszem spektaklu, w którym rzetelne i wierne przedstawienie treści dramatu nie idzie w parze z pomysłem na jego inscenizację.

Trąci myszką cały kuriozalny pierwszy akt. Znajdziemy tu staroświeckie dekoracje (Jakub Krechowicz) - otwarte, drewniane szafy pełne rozmaitych fatałaszków, jakiś pretensjonalny kredens i poustawiane gdzieniegdzie korpusy manekinów krawieckich - całość wygląda na przestrzeń żywcem wyjętą z mieszczańskiego saloniku urządzonego w kiepskim guście albo pracownię krawiecką. Obraz dopełniają kostiumy manekinów, z których niektóre zamiast głowy mają dziwne "klosze" w kształcie ogryzka jabłka, z ogonkiem u góry.

Manekiny poruszają się jak roboty, a za plecami tych akurat uczestniczących w akcji, z jednego końca sceny na drugi maszerują grupkami inne manekiny, przynosząc części zdekompletowanych manekinów albo wędrując ot tak, z bliżej nieokreślonych przyczyn. Zdumienie budzi scena sądu - sędziowie przywołują zebranych do porządku i akcentują swoje postanowienia, śpiewając kilka dźwięków z gamy ("do-re-mi-so-la"), na co w podobnym stylu odpowiadają pozostałe manekiny.

Ożywienie wprowadza akt drugi, przeniesiony do przestronnego holu luksusowego pałacu (czy raczej hotelu), z dwoma barami, szerokim stołem i trzema parami obrotowych drzwi, przez które przewinie się kilkadziesiąt postaci. Panie mają efektowne, barwne kreacje (kostiumy Ewy Krechowicz), panowie garnitury lub smokingi w najlepszym gatunku. Najpierw panowie, jak w slapstickowej komedii, biegają od baru do baru po kieliszki wódki, potem zagrają w ping-ponga bez piłeczki, a gdy trzeba załatwić interesy, to z "misją" poślą kobiety. Eteryczna, intrygująca Angelica Arnaux (najlepsza dotychczas w Wybrzeżu rola Wandy Skorny) o względy manekina-Ribandela (Mirosław Baka) rywalizuje z panią Levasin (nijaka Joanna Kreft-Baka), która oprócz efektownej sukni posiada również pejcz i nie waha się go użyć. Nastrój wesołej komedii ulatnia się, gdy spokój posiadłości pana Arnaux zakłóci prawdziwy Ribandel. Gaśnie też humor sytuacyjny, w tekście wyrazisty do samego końca.

Spektakl od zupełnej klęski ratują aktorzy, zwłaszcza Mirosław Baka, dla którego kreacja Ribandela to pierwsza tak udana rola od czasu Ojca z "Gupy Laokoona" (reż. J. Tumidajski). Jego manekin w ludzkim świecie wygląda na zagubionego w czasie i przestrzeni, uroczego Don Kichota - to prawdziwie poczciwy niezdara, obdarzony olbrzymim wdziękiem. Wspaniale brzmi monolog głównego sędziego, wygłoszony w pasją przez Manekina Męskiego 50 (Ryszard Ronczewski). Wyróżnić należy również Annę Kociarz za odrębny styl poruszania się jej manekina i Krzysztofa Matuszewskiego, który jako Levasin dwoi się i troi, aby jakoś dookreślić swoją postać. Inni mieli mniej szczęścia i ich epizodyczne role nie dają większych szans na obronę postaci. 

Niestety spektakl Ryszarda Majora zanurzony jest w latach 70. minionego wieku, przez co większość środków formalnych wygląda dzisiaj rozbrajająco naiwnie. "Bal manekinów" może wprawdzie zainteresować wielbicieli dawnego kina lub osoby zmęczone usilnym uwspółcześnianiem sztuk teatralnych, jednak, poza godną uwagi grą aktorską, nie znajduję niczego, co mogłoby przekonać do tej propozycji pozostałych sympatyków teatru. I, jak na ironię (której tak brakuje w tym przedstawieniu), najciekawszym zabiegiem inscenizacyjnym całego spektaklu jest obecność gościnnie występujących czterech par tańca towarzyskiego i walce wiedeńskie w ich wykonaniu.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
22 lutego 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...