Powrót kultowego serialu
"Dynastia" - reż: Natalia Korczakowska"Dynastia" to kolejne wałbrzyskie przedstawienie w ramach projektu "Znamy, znamy". Dyrektor Teatru Szaniawskiego Sebatian Mąjewski założył, że chcąc dowiezieć się czegoś o sobie, musimy sięgnąć do tego, co wspólne. A czym jest dzisiaj to, co nas łączy? Seriale
Filmy z dzieciństwa, .ektury szkolne. Stąd na afiszu przeróbka Czterech pancernych", "Łysek z pokładu Idy", "Zemsta" i opowieść o Carringtonach. "Dynastia" była mitem przerobionymn la pop. Tragedią grecką przemienioną v tasiemcowy melodramat. W "Dynastii" zamiast antycznych bogów bogiem były pieniądz i Ameryka. Jako idea i realne miejsce zarazem. Konflikt ojciec-syn, spór pierwsza żona kontra druga, zderzenie lojalności z przebiegłością rozgrywały się w fasadowym świecie udającym USA, a raczej postulującym, czym USA za czasów Reagana być powinny. Carringtonowie kochali i cierpieli za nas. W połowie lat 80. dowiedzieliśmy się w tej biednej peerelowskiej Polsce, że bogactwo i władza nie chronią przed ludzkimi przywarami, rozpadem rodziny, chorobą. Ale puściliśmy tę prawdę mimo uszu, bo ważniejsze były romanse Alexis, pokazowa dobroć Krystle, walka homoseksualnego Stevena o akceptację ojca, prostolinijność Jeffa, autorytet Blake\'a. Natalia Korczakowska zaproponowała, żeby nie śmiać się dziś z głupot i sztuczności serialu, ale spojrzeć na niego jak na fenomen socjologiczny: szukać prawdy o społeczeństwie, o którym śniliśmy, że kiedyś będziemy jego częścią. A kiedy już się staliśmy, nie rozumiemy, kim jesteśmy. Idiotyzm soap opery ijawna sztuczność jej świata nie służą Korczakowskiej tylko do prostej demaskacji. Reżyserka przebija się na drugą stronę telewizyjnej rzeczywistości. W Wałbrzychu gra się "Dynastię" na poważnie, Korczakowska razem z Majewskim scenarzystą (ukrywającym się jako autor pod pseudonimem sclerosis multiplex), tworzy syntezę wszystkich jej wątków, nasyca skojarzeniami z "Czarodziejską górą" Manna i "Filoktetem" Sofoklesa. Wraca do początku. Zagęszcza to, co rozwodniono w serialu, przywraca rzeczywisty wymiar słowom. Z melodramatu wraca do tragedii. Pokazuje, co by było, gdyby "Dynastię" nakręcił von Trier albo Almodóvar. Z oryginalnej "Dynastii" ocalało parę migawek: bójki Krystle i Alexis, czasowa utrata wzroku przez Blake\'a, sportowy strój Jeffa. Najważniejszym bohaterem jest Steven (Krzysztof Zarzecki), serialowy gej, odrzucony przez Blake\'a syn, który miał uczyć telewizyjnych widzów tolerancji. Steven umiera na AIDS. Zarzecki ustawiony jest gdzieś z boku sceny, z dala od schodów, manekinów, piór i posągów zdobiących teatralną rezydencję. Wkłada kamerę do ust, jakby filmował własną chorobę, to, co zabija go od środka. Wokół niego krąży atrakcyjny pan Kaposi (Robert Mania) wizualizacja wirusa, Śmierć-kochanek Stevena, którego stworzył sobie po to, żeby oswoić własne umieranie.
Imperium Carringtonów jest u Korczakowskiej symbolem choroby, która zżera Amerykę, ślepota Blake\'ajest ślepotą elit amerykańskich, paroksyzm konsumpcyjnej i seksualnej orgii, który wybucha tuż przez finałem spektaklu, rozbija na chwilę złudę fałszywego świata, ale potem w monologu Alexis (Irena Wójcik) słuchamy o pacykowaniu kobiety-trupa, o liftingowaniu kobiety-Ameryki, wstrzykiwaniu w rzeczywistość mitycznego botoksu. Cenię przedstawienie Korczakowskiej za błyskotliwe dowiedzenie, że Ameryka z "Dynastii" to tak naprawdę zakłamane "Anioły w Ameryce". Gdyby opowiedzieć "Dynastię" głębiej, pójść za rzuconymi w niej tropami, wyjdzie nam jak w Wałbrzychu lustrzany brat dramatu Kushnera.