Powrót nieklasyczny
„Powrót Odysa" – aut. Stanisław Wyspiański – reż. Michał Telega – Teatr Nowy im. Izabeli Cywińskiej w Poznaniu„Klasyka na nowo" to hasło, które w repertuarze firmuje wystawiany w Teatrze Nowym w Poznaniu spektakl „Powrót Odysa" w reżyserii Michała Telegi. Przyznaję, że jest to jeden ze sprytnych sposobów, w jaki można mnie skutecznie zachęcić do oglądania klasyki. Dlaczego? Bo tylko wówczas istnieje szansa, że nieznośny ciężar patosu zostanie zdjęty, dzięki czemu rzecz prawdopodobnie przestanie być absurdalnie anachroniczna i nużąca. Ale czy to się rzeczywiście może udać? Oczywiście, że tak. A w omawianym tu przypadku jeszcze jak!
Już na wejście otrzymujemy fantastycznie współczesne otwarcie. Ponad okalającymi scenę z trzech stron szarymi ścianami domu (który do złudzenia przypomina typowe polskie blokowisko) jakby za balkonową balustradą (scenografia: Krystian Szymczak), gitarzysta (Przemysław „Śledziuha" Śledź) akompaniuje rockowymi riffami (muzyka: Piotr Korzeniak, Przemysław „Śledziuha" Śledź), a Telemach (Dariusz Pieróg) rapuje wstęp do przedstawienia. Patrząc na nich nie sposób nie zauważyć, że nad sceną wiszą rozmaite narzędzia – między innymi: siekiery, tasaki, maczety – niczym zwielokrotnione miecze Damoklesa.
Na pierwszym planie powyginana siatka z palikami owiniętymi biało-czerwoną taśmą do złudzenia przypomina tę, która znajduje się na granicy polsko-białoruskiej (trudno tu także nie mieć przed oczami ujęć z filmu „Zielona granica" z 2023 roku w reżyserii Agnieszki Holland). Pod nią, w prawym rogu, leży ubrany na biało (kostiumy: Krystian Szymczak) Człowiek (Sebastian Grek) – czyli, jak się później dowiemy - Odys. Po lewej widzimy Żołnierza (Adam Machalica) w charakterystycznym polskim mundurze polowym. Obraz już teraz jest do bólu wymowny, a tryśnie jeszcze większą dosłownością, gdy mundurowy zacznie okładać skulonego przybysza kijem. Powitanie na granicy chlebem i solą? Tą drugą, owszem. Ale obcemu w oczy. A to dopiero pierwsze kroki Odysa na ojczystej ziemi. Ta scena przywołuje także skojarzenie z powrotem Franciszka Kaliny (Ireneusz Czop) do rodzinnej wsi w „Pokłosiu" (reż. Władysław Pasikowski, 2012), kiedy zostaje on okradziony tuż po tym, jak wysiada z pekaesu. Nieznajomy - więc można było sobie na to pozwolić. Swojego/tutejszego nikt by przecież nie ruszył. Podwójne standardy wcale nie są w Polsce rzadkością. Tym wyraźniej widoczne, im mniejsza i bardziej hermetyczna społeczność. W przypadku Odysa dodatkowo, gdy następuje rozpoznanie – to on staje się agresorem i atakuje Żołnierza/Pastucha (Adam Machalica). Agresja rodzi agresję (przecież tytułowy bohater to także wojskowy!) – nakręcająca się spirala przemocy zdaje się więc początkowo być niebezpieczną dominantą spektaklu.
Doskonałym kontrastem jednak do tego brutalnie mocnego wejścia jest scena, w której Telemach stara się zapobiec bijatyce organizując klasyczną, polską biesiadę. Ta również wymknie się spod kontroli i niekoniecznie będzie od tej przemocy całkowicie wolna. Ale czy będzie się dzięki temu różnić od tego, co znamy z rodzimego podwórka? Czy nie jest tak, że gdy Polacy się bawią, zaczynają bić się pod byle pretekstem – oczywiście w miarę upływu alkoholu lub ognistych dyskusji? Jasne, że tak. Tutaj zobaczymy coś w rodzaju współczesnego chocholego tańca (choreografia: Dawid Tas), kiedy z przerażającą pieśnią na ustach wszyscy poruszają się jak zahipnotyzowani, ale także psychodeliczną estetykę rodem z filmów Tarantino, gdy od pierwszego wystrzału z karabinu maszynowego rozpoczyna się istna jatka. Co nie zmienia faktu, że postać Telemacha wychodzi poza schemat agresywnej męskości, próbując konflikt rozwiązać na drodze, którą prędzej zaproponowałaby kobieta. Skuteczność tego zabiegu jest już sprawą drugorzędną. Cudnie absurdalnym jawi się tu także przywołanie symbolu świąt Bożego Narodzenia, gdy Książę intonuje kolędę - tym bardziej, że przedstawiciel przybyszów to występująca w stroju katolickiego księdza (świetne zagranie tym, że dawniej chrześcijanie przybywali z krucjatami!), grana przez Andrzeja Niemyta postać, która od początku grozi, że jeśli chłopak z nimi nie wyjedzie, zaatakują jego dom. To także ten, który Księcia uwodzi. Telemach jest jednak w swojej delikatności doskonale asertywny – romans - owszem, ale ucieczka z kochankiem już nie wchodzi w grę.
Jaki jest zatem dwór, do którego wraca Odys? Czy ma coś wspólnego z tym, który pamiętał sprzed wyruszenia na wojnę? Niestety, niewiele. Patrząc na przebieg wydarzeń, mamy wrażenie, że wszystko uległo rozkładowi i otrzymało sznyt koszmaru. Nic nie jest takie, jak dawniej, każdy staje przeciwko przybyłemu Królowi. Zbyt długo go nie było, aby był nadal „swój". Nie potrafi odnaleźć się w tym, co zastał. Zdaje się nie rozumieć ani Żony - Penelopy (Dorota Abbe), ani Syna, który kieruje się zupełnie innymi priorytetami w życiu. Ale oni także nie rozumieją jego. To zderzenie ze światem znanym, lecz nagle okrutnie obcym przywołuje skojarzenia z powrotem Rosie, bohaterki spektaklu w koprodukcji Lubuskiego Teatru i Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze „To wiem na pewno" (reż. Robert Czechowski), która przyjeżdża do domu po ukojenie, aby niespodziewanie skonfrontować się z brutalną prawdą o swoich bliskich, co kompletnie zaciera obraz idyllicznej krainy dzieciństwa. Ona także burzy swój wizerunek w ich oczach – miała być tą, której się udało, a powróciła przedwcześnie z zagranicznego wyjazdu. Odys – choć wraca jako zwycięzca – po latach stał się zbędnym elementem we własnym królestwie, w którym nauczono się żyć bez niego.
Spektakl Telegi obfituje w mocne, współczesne akcenty. Wspomniana już granica jest także zaznaczona obecnymi cały czas za drzwiami postaciami uchodźców (pojawiającymi się później niż początkowa graniczna siatka). Ma to tak potężny wydźwięk, że ta pozostająca w cieniu instalacja (są to manekiny w strojach charakterystycznych dla uchodźców z krajów muzułmańskich), metaforycznie rozciąga ten cień na całość prezentowanych wydarzeń. Ta inscenizacja „Powrotu Odysa" to wybitnie dobrze skonstruowane, wielowymiarowe studium przypadku reakcji na „obcego".
Do niewątpliwych atutów spektaklu należą również świetnie uwspółcześnione kostiumy, które są jednocześnie odniesieniem do klasycznie pojmowanych ról poszczególnych bohaterów. Odys w charakterystycznym wojskowym płaszczu, czy Penelopa w szkarłatnej sukni wskazującej jej królewski status - to tylko dwa z przykładów. A przecież i pozostałe postacie, jak choćby już wspomniany Żołnierz/Pastuch, doskonale ilustrują aktualność opowiadanej historii.
Także fakt, że Odys trafia ostatecznie do zakładu zamkniętego prowadzi nas tropem ku dzisiejszym czasom. Czyż nie jest tak, że możemy zostać przytłoczeni przez to, co obecnie się dzieje? Przez dynamiczne zmienianie się ról społecznych kobiet i mężczyzn (wszak Penelopa zmuszona zarządzać królestwem pod nieobecność męża ostatecznie poradziła sobie z tym zadaniem całkiem sama!), czy rozkład relacji międzyludzkich powodujący dojmującą samotność, lub choćby stale niestabilną sytuację na świecie (kryzysy ekonomiczne, migracyjne etc.), która prowadzi do wzmożonego braku poczucia bezpieczeństwa – to są tylko niektóre z tych „mieczy Damoklesa", które zdają się nieustannie wisieć nad głowami współczesnych ludzi. Może więc w tym szaleństwie Odysa jest metoda i, jak śpiewa Edyta Bartosiewicz w popularnym utworze „Jenny", „Czasem lepiej odejść od zmysłów, by nie zwariować"? Świat z fantazji oszalałego króla Itaki jest piękny, bezpiecznie biały i niewinny – o tym jak dobrze tam być świadczy jego błogi uśmiech. Ta wizja zapewne niosła go nadzieją ku ojczyźnie. Nie dziwi więc, że ukrył się tam po zderzeniu z rzeczywistością.
„Powrót Odysa" w reżyserii Michała Telegi to nie tylko doskonale dopracowana wizualnie, ale także muzycznie realizacja. Ścieżka dźwiękowa zachwyca – raz klimatycznie oniryczna (idąca nieco w stronę brzmień kultowych Pink Floyd), raz agresywnie rockowa – doskonale ilustruje wydarzenia. Dodajmy do tego wybitną grę aktorską całej obsady (bez wyjątków!) i dzieło nieprzeciętne gotowe.
Zdecydowanie rzecz warta zobaczenia!