Powstała "społeczność malarniana"

rozmowa z Grzegorzem Kempinskym

Rozmowa z Grzegorzem Kempinskym, pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym projektu "Lato w Malarni" realizowanego w okresie wakacji w Teatrze Śląskim w Katowicach

Tomasz Klauza: Kiedy pojawił się pomysł, by stworzyć „Lato w Malarni”?

Grzegorz Kempinsky:
Pomysł był odpowiedzią na zapotrzebowanie widzów, którzy już od dłuższego czasu pytali nas, dlaczego w Teatrze nic się nie dzieje w czasie wakacji. Naszej pani dyrektor udało się pozyskać fundusze na „Lato w Malarni” na tyle wcześnie, że miałem czas, by przyjrzeć się „podaży teatralnej”, istniejącej w województwie śląskim na scenach nierepertuarowych. Śmiało można stwierdzić, że „Lato w Malarni” swój sukces zawdzięcza przede wszystkim doborowi zespołów i tytułów, a co za tym idzie - również poziomowi artystycznemu (w repertuarze znalazły się m.in. teksty dwóch noblistów – Dario Fo i Harolda Pintera). Poczta pantoflowa działa bardzo sprawnie, a publiczność jest naszym najlepszym recenzentem. Gdyby to nie były dobre i inteligentne przedstawienia, ludzie by nie chcieli ich oglądać. Udało się stworzyć „teatr środka”, który jest gorąco przyjmowany przez widzów. Najlepiej o tym świadczy fakt, że w lipcu i sierpniu przez naszą widownię przewinęło się prawie trzy tysiące osób. To również pokazuje, jak ogromna potrzeba kultury istnieje w województwie śląskim. 

Niezwykłe jest to, jak zróżnicowana wiekowo jest publiczność „Lata w Malarni”…

To fantastyczne, że na widowni siedzieli zarówno wnukowie, jak i ich dziadkowie. Graliśmy spektakle o 19.00, a widzowie w kolejce ustawiali się już około 16.00. Fenomenalne jest to, że w dobie merkantylizmu, gdy odbiorcy niczym tucznej gęsi wpycha się w gardło wątpliwej jakości produkt, ludzie chcieli czekać kilka godzin, by zdobyć bilety np. na spektakl teatru tańca, czyli „Projekt 3 siostry”. Przedstawienie prezentuje światowy poziom, było nagradzane na tczewskich „Zdarzeniach” i Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Niezależnych w Ostrowie Wielkopolskim, po czym dostało zaproszenie do Rzymu, skąd wróciło z pierwszą nagrodą. Frekwencja, o której już wcześniej wspominałem, jest najlepszą odpowiedzią dla tych, którzy wciąż ironicznie piszą o „Lecie w Malarni” lub twierdzą, że to „teatr dla tramwajarzy”.

Warto zaznaczyć, że prezentowane spektakle dalekie są od schlebiania niskim gustom i wywoływania rechotu. Oglądaliśmy m.in. dwa tytuły, dotykające problemu emigracji („Przebiegum Życiae”, „Zima pod stołem”) i przedstawienia, w których królował żywioł metateatralny („Oskar i Ruth”, „Związek otwarty”)… 

To jest undergroundowe miejsce, bliskie ludziom: tu można się napić kawy, uczestniczyć w dyskusji po spektaklu, a w kolejce zawiązują się różnego rodzaju znajomości. W ciągu jednego sezonu Malarnia stała się kultowa, a na spektakle ludzie przyjeżdżają specjalnie z Krakowa, Wrocławia, Bielska-Białej i Opola. Promujemy tych, którzy robią świetny teatr, nie mając środków, a jeśli coś robione jest uczciwie i publiczność to widzi, odwdzięcza się, chętnie przychodząc.

Warto wspomnieć, że rozmowę w ramach Dyskusyjnego Klubu Teatralnego moderował nie teatrolog, a licealista – Filip Pawlak…  

Zauważyliśmy wzrost frekwencji na „Dykcie” od momentu, gdy powiedziałem ze sceny, że nie trzeba brać aktywnego udziału w dykusji – można przyjść, posiedzieć i posłuchać, co mówią inni. Jednak z czasem ludzie sami zaczęli się ośmielać i zadawać pytania twórcom. Jeśli więc można mówić o misyjności, to Malarnia spełniła po wielokroć swoją misję aktywacji społecznej. Bywały spektakle, w trakcie których panował 40-stopniowy upał, klimatyzacja nie pomagała, a widzowie wychodzili ze spektakli spoceni, ale szczęśliwi. 

Ważne jest również to, że udało się zerwać z ludycznym, piwno-krupniokowym stereotypem Śląska…

Niewątpliwie powstała pewna subkultura. Na Malarni przestaje mieć znaczenie, czy ktoś jest ze Śląska, Zagłębia, Dolnego Śląska czy Małopolski – istnieje jedynie „społeczność malarniana”. Bardzo wyraźnie to odczuwałem, prowadząc również profil „Lata w Malarni” na Facebooku. To jest fenomen na skalę ogólnopolską, niektóre teatry w kraju mogą tylko marzyć, by mieć tak oddaną publiczność, jak nasza. I mam nadzieję, że jesienią będzie podobnie.

Czy wiadomo już coś na temat „Jesieni w Malarni”?

Złożyliśmy wniosek, ale na razie niczego konkretnego nie wiemy. Pamiętajmy, że lato jest dość specyficzną porą roku. Gdyby udało się zachować tę dobrą energię, byłoby cudownie. Sądzę, że skoro widzowie w czasie największych upałów przyjeżdżali do Katowic z innych miast województwa, to będą się pojawiać również w czasie jesiennych miesięcy. Jeśli tylko otrzymamy środki od marszałka, podejmiemy wyzwanie.

Tomasz Klauza
Dziennk Teatralny Katowice
27 sierpnia 2012

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...