Powszechny zaczyna "Nożyczkami"

rozmowa z Ewą Pilawską

Teatr Powszechny kolejny sezon rozpoczyna nieśmiertelną farsą Paula Portnera. O planach na najbliższy rok opowiada z dyrektor Ewa Pilawska

Nowy sezon zaczynacie Państwo jak zwykle Szalonymi nożyczkami. Chcecie pobić jakiś rekord w długości grania spektaklu?

Ewa Pilawska: Będziemy grać tak długo, jak długo będzie zainteresowanie. To publiczność zdecyduje, ile razy go zagramy. Stało się to już tradycją – i chyba trochę przesądnie – zaczynamy i kończymy sezon tym spektaklem, na szczęście.

Ludzie chcą go oglądać, przychodzą po dwadzieścia razy. Więc to się nigdy nie skończy, ta moda będzie trwać. Aktorzy się zestarzeją, będą występować z długimi brodami (to by było nawet śmieszne w kontekście tytułu) czy będą nowe obsady?

To musi następować bardzo harmonijnie. W Stanach Nożyczki są już grane chyba trzydzieści lat. Pojawiają się nowe osoby i jest to bardzo świadomy zabieg, żeby spektakl się nie zestarzał. My również bardzo świadomie dokonujemy zmian, np. zapraszając nowe aktorki do roli Markowskiej. Takie pojawienie się nowej aktorki, nowej koleżanki uruchomia zespół. Aktorzy mogą się bardzo starać, ale rutyna przy pięćsetnym czy sześćsetnym przedstawieniu zaczyna dominować. Tutaj jesteśmy o tyle bezpieczni, że publiczność bierze czynny udział w akcji, niemniej jednak staramy się, aby pojawiały się nowe postaci. Ja osobiście nie widzę przeciwwskazań, żeby właściciel salonu fryzjerskiego miał siedemdziesiąt lat. Niech Jacek Łuczak gra tę rolę nawet w takim wieku. To zależy tylko od niego i od tego, w jakiej będzie kondycji. Wierzę, że będzie w bardzo dobrej i tego mu życzę. Natomiast my, jako teatr, bardzo dbamy o to żeby spektakl się nie zestarzał. Inwestujemy w scenografię, staramy się podążać za trendami. Rok temu salon Wziętego przeszedł gruntowany remont. Podobnie z obsadą, jak mówiłam, pojawiają się nowe osoby, ale też należy pamiętać, że w Nożyczkach są dwie panie Dąbek, co też jest dużą wartością. Basia Lauks i Mariola Krysińska grają tę rolę wymiennie i każda z nich nadaje jej osobisty rys.

A propos nowych twarzy – czy ktoś pojawi się w tym sezonie w zespole?

Do realizacji kolejnych projektów zapraszam nowych twórców i podobnie staram się robić z zespołem aktorskim. To pozwala wpuścić świeżość i nowy punkt widzenia. Obecnie w próbach jest Arek Wójcik, absolwent wrocławskiej szkoły teatralnej. Na pewno pojawią się też inne nowe osoby. Ale to nie będą nowe etaty, tylko umowy zawierane na potrzeby konkretnej roli.

Ale trzeba będzie tym aktorom zapłacić. Poradzicie sobie Państwo finansowo? Pytam także w kontekście uruchomienia Małej Sceny?

Wie Pan, przeszliśmy przez takie boje z utrzymaniem naszego teatru (finansowo i w ogóle), że i teraz sobie poradzimy. W 1990 roku, kiedy jeszcze tu nie pracowałam, ówczesna minister kultury Izabela Cywińska sklasyfikowała teatry w Polsce. W Łodzi były wówczas cztery teatry dramatyczne: Teatr Jaracza, Teatr Powszechny, Teatr Nowy i Teatr Studyjny. Jaracz, Nowy i Studyjny dostały kategorię B, a Powszechny kategorię C. Tę kategorię otrzymywały teatry przeznaczone do likwidacji (na przykład Gniezno, gdzie teatr zlikwidowano). Wiele lat walczyliśmy o odklejenie tej gęby, mówiąc po gombrowiczowsku. Bardzo trudno było wrócić w przestrzenie wyraźnego oblicza artystycznego, tym bardziej, że za tamtą decyzją poszły decyzje finansowe. Do Powszechnego zawsze szła najniższa dotacja (mamy 70 procent wpływów własnych w stosunku do dotacji - to mówi o wszystkim)!!! Oczywiście bardzo liczymy na wsparcie ze strony miasta.

Ja bym podszedł do sprawy odwrotnie niż Izabela Cywińska. Najsłabsze teatry powinny chyba dostać więcej, żeby się podciągnąć.

Nie do końca rozumiem. Jeśli ma Pan na myśli teatry, które z niebytu zbudowały się i narodziły na nowo artystycznie, to tak jest na całym świecie. Teatry, które mają tak wiele projektów merytorycznych, które mają swoją publiczność, są wspierane. U nas nie szanuje się teatrów komediowych i nieustająco obraża się publiczność, pisząc, że jest głupia, nie wykształcona, etc. Unieważnia się tych, którzy zarobione przez siebie pieniądze wydają na kulturę , kupując bilet. Dla mnie to są prawdziwi bohaterowie. Odklejając się od kanap, jadą w drugi koniec miasta do galerii, kina, muzeum, teatru. Niestety, u nas panuje dualizm – część struktur jest jeszcze w komunizmie, a wyniku ekonomicznego oczekujemy jak w kapitalizmie. Ja tego nie rozumiem.

Gdy już będą dwie sceny, to wystarczy repertuaru, aktorów, miejsc parkingowych etc?

Wystarczy, do zespołu będą przybywać nowi koledzy. Nie możemy udawać, że koleżance nie przybywa lat, muszą się pojawiać nowi, młodzi. Warunki artystyczne muszą być spełnione. Zmienił się w Polsce rynek pracy, większość aktorów jest wolna, mało osób związuje się z teatrem etatowo. W związku z tym będziemy starali się optymalnie budować obsady, żeby były one jak najpełniejsze artystycznie.

Jakieś ciekawe premiery w tym roku?

Wierzę, że wszystkie będą ciekawe. Pierwszą będzie Życie Jarosława Jakubowskiego w reżyserii Pawła Aignera. Za chwilę będzie ono miało swoją premierę również w Zabrzu, a wiem też, że jeszcze jakiś teatr planuje jego realizację. Potem będzie prapremiera Marszpolonia JerzegoPilcha w reżyserii Jacka Głomba – to będzie początek stycznia. W marcu Marcin Sławiński, mistrz farsy, przygotuje Mayday 2. Powiedział mi, że chętnie wróci do Cooneya dlatego wierzę, że będzie to ciekawa propozycja. W maju Don Kichota pokażą Jarosław Staniek i Jerzy Jan Połoński, którzy znani są z niekonwencjonalnego podejścia do tekstów. W ramach edukacji teatralnej, która cieszy się ogromnym zainteresowaniem.Piotr Lauks przygotowuje spektakl Molier w pudełku wg scenariusza Oli Więcki. W czerwcu będziemy inaugurować Małą Scenę, ale mam nadzieję, że o tym porozmawiamy osobno. Na pewno grupa kolegów, niezależnie od premiery otwierającej Małą Scenę, przygotuje też monodramy. Na przykład Masza Bogucka zdecydowała się na prapremierową realizację Amatorki Amandy Whittington, a Jakub Firewicz, przygotuje prapremierę Stopklatki młodej, polskiej dramatopisarki Maliny Prześlugi.

Te monodramy z myślą o Małej Scenie? Ile będzie miała miejsc?

Dwieście.

To nie taka mała. Z którym z tych spektakli wiąże Pani największe nadzieje?

Z każdym. Zawsze przy tym stole odbywają się fascynujące rozmowy z realizatorami. Podchodzimy do każdego przedsięwzięcia z dużą wiarą i determinacją. Ale sukcesu nie da się zaplanować. To tworzywo artystyczne. Teatr musi mieć prawo do ryzyka artystycznego, do pomyłki. Przypominam sobie taki rok, w którym równolegle przygotowaliśmy premierę Nożyczek i Skąpca. Skąpca reżyserował Artur Tyszkiewicz – dziś dyrektor teatru w Lublinie, bardzo głośny reżyser młodego pokolenia, który debiutował u nas. Molier i Szalone nożyczki Paula Pörtnera –wszyscy mówili, żebym się stuknęła w głowę, bo to nie ma szans, że to będzie jedna wielka klapa, łącznie z Marcinem Sławińskim, który mówił: "Słuchaj, ja Ci zrobię każdego Cooneya, każdego Hawdona, tylko to (przyp. Szalone nożyczki) jest nie na to miasto, nie na tę depresję i nie na ten moment. Kto Ci się z widowni w ogóle odezwie, kto będzie aktywny?" Teraz już się takie scenariusze pojawiają, ale kilkanaście lat temu to była sensacja i duża wątpliwość. Nie ukrywam, że wszyscy liczyli, że Skąpca zagramy sto, sto pięćdziesiąt razy – gdy zapotrzebowanie widowni dorosłej będzie nasycone, to przecież młodzież będzie przychodziła. Zagraliśmy może dwadzieścia pięć razy (a Nożyczki ponad 600). Pewniak bywa czasami kulawym koniem (śmiech).

Będzie kolejna edycja Komediopisania?

Do grudnia trwa czwarta edycja konkursu, potem z laureatami będą przeprowadzone warsztaty. Poprowadzi je, w trochę zmienionej formie, Michał Walczak.

…ten od Piaskownicy?

Dokładnie tak. Chciałam, żeby poprowadził warsztaty dramaturgiczne z laureatami, żebyśmy jeszcze raz zagłębili się w konstrukcję, żebyśmy uzyskali pewność, że nie ma co poprawiać. I dopiero wtedy teksty „pójdą” na scenę. Jest wobec nich wiele oczekiwań, nikt nie ma cierpliwości, ludzie żądają tekstów na miarę Moliera czy Fredry. Rozmawiam, wsłuchuję się w uwagi, żebyśmy nie padli ofiarami Komediopisania…

Może padacie ofiarą dlatego, że wystawiacie wszystkie teksty, które są nagradzane?

Nie, zupełnie inne życie tekst ma na scenie niż w czytaniu. Ja myślę, że to są dwa różne światy, które należy skonfrontować.

Dla mnie na przykład Letnisko to była całkowita porażka…

Ma Pan takie zdanie? Mnie się ten tekst podobał. Mam pewne niedosyty odnośnie realizacji, ale uważam, że to szalenie aktualny tekst, ukazujący współczesną pustkę. Takich bohaterów spotykamy na co dzień, wielu świetnych aktorów gra dziś w reklamach, a z drugiej strony przygotowuje wielką rolę w teatrze współczesnym. Ten tekst mówi boleśnie o miejscu, w jakim jest sztuka. Odkrywa smutne mechanizmy.

Tylko czy Letnisko mówi o tej sprawie coś ciekawego? To kwestia indywidualnej oceny. Wróćmy do konkursu – może się tak zdarzyć, że trzecią nagrodę dostaje coś, na co potem żaden reżyser nie ma pomysłu.

Nie ma nic na siłę. Nie realizujemy, jeżeli nie ma chętnych reżyserów.

Mogą być chętni dla pieniędzy…

Zależy mi, żeby mój zespół pracował z dobrymi reżyserami. Nie mam poczucia, żeby Maciej Wojtyszko wziął Roszadę dla pieniędzy czy żeby Bartosz Zaczykiewicz, mając na koncie tyle udanych spektakli, wziął Letnisko z tego powodu. Poza tym ja zawsze daję trzy nagrodzone teksty do czytania. Jest pełna dowolność. Justyna Celeda wybrała Next-ex i podobnie Paweł Aigner wybrał Życie. Nie ma żadnej presji.

Bo ogólnie rzec biorąc idea jest świetna…


W Polsce mówią o niej rewelacyjna. Miałam przyjemność odbyć wiele rozmów na temat konkursu, na przykład w programie 1. Polskiego Radia. Wszyscy mówią, że to jest rewelacyjny pomysł na teatr, tylko że potrzebujemy cierpliwości. Ja myślę, że po prostu te ostre łódzkie oceny są strasznie trudne. Nie widzimy, że dziecko jest na etapie raczkowania, oczekujemy, że od razu będzie grało w piłkę i jeszcze świetnie jeździło na nartach. Wprowadzając te tytuły na scenę, zachowujemy bardzo dużą delikatność, a jednocześnie konfrontujemy je z „klasycznymi” tekstami np. Camolettiego czy Vebera.

Oczywiście to nie jest Pani wina, że nikt w Polsce nie potrafi napisać czegoś lepszego. Powiedzmy, że niektóre z nagrodzonych tekstów są słabe, bo po prostu tak jest.

Gdyby były słabe, to Tadeusz Nyczek, który jest wybitnym krytykiem literackim i teatralnym, czy pani Krystyna Meissner, czy pan Łukasz Drewniak, czy pan Pawłowski – oni by tych sztuk nie wybrali. Ja mam w obradach jury jeden głos.

Może chodzi o to, że nie ma z czego wybrać…

Z dwustu prac? Nie ma szans. Oczywiście nie mówię, że nie mamy zastrzeżeń. Zdajemy sobie sprawę, że w tej dziedzinie jest dużo do zrobienia, zresztą po to powołaliśmy do życia Polskie Centrum Komedii. W pierwszej edycji konkursu daliśmy tego wyraz, nie przyznając Grand Prix. Była pierwsza, druga, trzecia nagroda. Analizy są naprawdę wnikliwe, a jury doświadczone. Pani profesor Dobrochna Ratajczak, która jest chyba największym specjalistą od komedii w Polsce, a może w Europie, potrafi to ocenić. Gdyby wszystkie nadesłane prace były naprawdę słabe, to byśmy nie dali nagród…

To trochę jest z polską piłką nożną. Po prostu są tacy piłkarze, jacy są. Można wybierać lepszych, gorszych, ale raczej nigdy nie będziemy mistrzami świata. Ale samo wybieranie, sam konkurs wpływa na podniesienie poziomu. Ludzie się starają coś napisać, walczą, rośnie konkurencja. To jest rewelacyjny pomysł.

Cieszę się. Muszę przyznać, że pomiędzy pierwszą a trzecią edycją poziom bardzo poszedł w górę. Pierwsze prace były takie bardzo sitcomowe. Teraz będzie czwarta edycja….

A co z festiwalem? Staje się on coraz mniej przyjemny, a bardziej nieprzyjemny… Akcent się przesuwa cały czas.

Rzeczywiście na początku to był inny festiwal. Pierwsze trzy edycje to były spektakle przede wszystkim ze znanymi aktorami. To był czas, kiedy Powszechny był w szczególnym momencie. Walczył o życie.

A teraz jest trochę tak, że cały rok gramy komedie, więc na festiwal zaprosimy dla równowagi coś poważnego.

Nie, kompletnie nie. Gdyby były wybitne komedie w polskim repertuarze, to byśmy je zaprosili.

Czyli zapraszacie najlepszych?

Nawet nie najlepszych. Myślę, że chodzi o coś innego… Fascynujące jest zagadnienie estetyki współczesnego teatru. Na początku szukałam tematów, które łączyłyby pokazywane spektakle. Dziś interesuje mnie rzeczywistość, różnorodność współczesnego teatru. Zderzenie Jarockiego z Tomaszukiem, albo innego klasyka z Kleczewską. Z mojego punktu widzenia to jest fascynujące. Jak na naszych oczach rozpada się to, do czego byliśmy przyzwyczajeni jako odbiorcy, jak się zmienia sposób myślenia o przestrzeni spektaklu czy tekście dramaturgicznym. W miniony weekend byłam w Teatrze Narodowym, gdzie zobaczyłam Sprawę Jerzego Jarockiego, a dzień wcześniej uczestniczyłam w próbie generalnej w TR spektaklu w reżyserii Pollescha. Zderzenie szokujące, z jednej strony spektakl intelektualny, z drugiej – teatralna zabawa, żart, prowokacja. Moim zdaniem Teatr to przede wszystkim rozmowa.

A teatr czytany będzie? Kolejna ciekawa idea, ale jakoś tak ukrywana, realizowana jakoś tak nieśmiało, w środku dnia… Można by z tych przedstawień robić słuchowiska, nagrywać…

Opowiem Panu o genezie. Poszłam do pani Teresy Wrzesińskiej, dyrektorki Związku Niewidomych przy Więckowskiego 13. Zapytałam, co myśli o stworzeniu teatru dla osób niewidomych, tylko bez tego zadęcia, że pomagamy niepełnosprawnym, bez tej akcyjności. Spróbowałyśmy. Najpierw uczyłyśmy się siebie nawzajem, dużo dała nam rozmowa. Pierwsze dwa, trzy spektakle odbyły się tam, w świetlicy na Więckowskiego. Powiedziałam moim kolegom w promocji, że słowa mediom nie mogą powiedzieć, dopóki nie otrzymamy potwierdzenia, że to ma rację bytu. To jest absolutnie społeczna akcja. Po roku oni przyszli do nas. Najpierw musieli mieć czas, żeby się nauczyć drogi do teatru, żeby tu w ogóle dotrzeć. I zapytani o dogodny dla nich termin, podali środę, godzinę 13.00. To jest godzina, o której się dobrze czują, i dzień tygodnia, który jest dla nich dobry.

To, o czym Pan mówi, czyli słuchowisko, jest czymś zupełnie innym, to dwa różne światy. Inaczej jeżeli podczas parzenia kawy jej zapach roznosi się wokół. Albo kroki. Inny jest puls, inna jest energia, ale przede wszystkim inna energia jest w ludziach, którzy przychodzą do teatru.

A ile razy grany jest każdy spektakl?

Raz lub dwa. Mógłby być grany częściej, może jak będzie Mała Scena, to rozwiąże się problem ciasnoty i będziemy grali regularnie. Mamy także zaproszenia z Polski, ale nie mamy autokaru ani żadnego transportu, żeby z naszymi spektaklami jeździć.

A Pani coś będzie reżyserować coś oprócz teatru czytanego?

Bardzo lubię spektakle Teatru dla niewidomych. Robię to dla przyjemności. Aktorzy dostają honoraria, ja robię to z przyjemności. Wystarczy mi ta forma, którą też komuś z czasem oddam.

Skromność…


Nie - świadomość. Nie jestem reżyserem, nie czuję takiej potrzeby. To nie moja przestrzeń.

Po tej odpowiedzi, żeby na temat Teatru Czytanego nie przekazywać nic dziennikarzom, widać, że nie za bardzo lubi Pani media.

To nie to, że nie lubię. Projekt teatru czytanego rodził się od podstaw, miałam go w głowie, ale nie wiedziałam, z jakim odbiorem się spotkam. Potrzebowałam czasu na uzyskanie wewnętrznej odpowiedzi, że to jest to. Bałam się, że za szybko powstanie „etykieta”, a byliśmy w początkowej fazie twórczej. Wie Pan, czego się bałam? Bałam się, że po tym jednym spektaklu na Więckowskiego powiedzą mi: "Co pani sobie wymyśliła, to jest chore". Bałam się, że przez pochopną ocenę ten projekt będzie skazany. A ci niewidomi po prostu byli zachwyceni. To była euforia. Dziś mamy za sobą prawie trzydzieści premier. Po jakimś czasie zaproponowałam trudniejszy repertuar, sztukę Mameta, bardziej wymagającą . Potem pani dyrektor Wrzesińska zadzwoniła do mnie z prośbą o teksty jasne i optymistyczne, bo oni mają zbyt skomplikowane życie i od teatru oczekują czegoś innego. Oderwania się od codzienności, sztuk z jasnym przesłaniem, z dużą ilością śmiechu. Dlatego budując repertuar Teatru Czytanego, wsłuchuję się w ich potrzeby. A przeciwko mediom nic nie mam, zawsze chętnie umówię się na rozmowę.

Dziękuję.

Piotr Grobliński
reymont.pl
27 września 2011
Portrety
Ewa Pilawska

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...