Poza słowami

Rozmowa z Kingą Preis

Pierwsze 20 lat życia trwało długo. Drugie mignęło o tak, pstryk! Kinga Preis przyznaje: przez to, że tak szybko to idzie, boi się, czy ze wszystkim zdąży. Czy spełnia marzenia? I czyje w ogóle ma? Ta rozmowa zaczęła się niewinnie! - Prosiliśmy o ulubione cytaty z jej filmów, spektakli, piosenek. Takie, co siedzą w głowie i może są drogowskazem. A wyszedł spis jej emocji. Mało lukru, duża huśtawka. - Oczekuje się, że aktor będzie na scenie wspinał się na wyżyny nadwrażliwości, a na życie będzie odtąd dotąd - mówi. A tak się nie da.

Kinga Preis gra gościnnie w spektaklu "Jak zostałam wiedźmą". Do występu jeszcze kilka godzin. Bierzemy do picia słynne ziołowe napary z tutejszego bufetu i sekretnymi labiryntami - po drodze parę razy trzeba wystukać kody przy drzwiach - docieramy do garderoby. Na stoliku czarna peruka Wiedźmy - Kingi. Na podłodze jej sceniczne trzewiki - dziwaczne, powyginane. Ale już obok prozaiczna deska do prasowania. Siadamy gdzie się da. Da się tylko przed lustrem.

Twój Styl: Jeszcze tylko włączę dyktafon.

Kinga Preis: Ajfon nieodłączny najnowszy.

TS:Oj tam, stary model.

KP: To cytat. W spektaklu, który dziś gram, mówimy, że dzieci mają zawsze pod ręką "ajfon nieodłączny najnowszy". Ta fraza za mną chodzi. Wie pani, ja jestem bardzo nieelektroniczna, nie-fejsbukowa. Nie mam nawyku sprawdzania maili. Trzeba się z nimi specjalnie zapowiedzieć. Nawet przez telefon najchętniej kontaktowałabym się tylko z najbliższymi. Wolę rozmowę bezpośrednią. Dlatego życie z iPhone'em w ręku, zwłaszcza życie dziecka, to jest dla mnie coś abstrakcyjnego.

TS: A on faktycznie dla wielu musi być "najnowszy, nieodłączny".

KP: No właśnie. Co z tego, że odpalimy najfajniejszą grę i nasze dziecko będzie tam zajadać kurczaki lub sadzić marchewki? Kiedy mój Antek był mały, godzinami bawiliśmy się na podłodze samochodzikami. Myślałam wtedy, że to koniec mojego życia, ale on był naprawdę szczęśliwy. Cieszę się, że nie mieliśmy wtedy tych elektronicznych pokus. Ale o czym ja mówiłam? Ostrzegam, że odpowiadam na pytania -jak mówi mój mąż - tarasowo. Przeskakuję z tematu na temat. (uśmiech)

TS: "Drzazga mojej wyobraźni czasem zapala się od słowa", to z Poświatowskiej. Chciałam, żeby to było hasło naszej rozmowy. Osobisty słownik Kingi Preis. Ulubione zdania, cytaty, które rozpalają wyobraźnię. No i niechcący zaczęło się według planu. Rzuciła pani frazą z "Wiedźmy".

KP: Tam jest mnóstwo świetnych tekstów! Dorota Masłowska napisała to fenomenalnie. Ona jest obserwatorem naszego życia, codzienności, wad, zwłaszcza tych, na które nie zwracamy uwagi. A mój ulubiony tekst to ten o ciszy - takiej, w której "słychać, jak kiszki marsza grają, jak się hot dogi obracają na statoilach". I jeszcze jeden o rodzicach, którzy byli "od rana do nocy zajęci, pracowali w firmie Więcej, Więcej, Więcej and Więcej Spółka z o.o.".

TS: Też go zapamiętałam. A gdyby tak wybrać jedno najważniejsze życiowo zdanie ze wszystkich sztuk, w których pani wystąpiła?

KP: Kiedy miałam koło trzydziestki, grałam w Przypadku Klary. Drugi akt zaczynał się od monologu Klary: "Ja... Ja... Ja... Mnie... Moje... Mój...". Słowo "ja" grzęzło jej w gardle. Dalej szło tak: "Nie wiem, kim jestem, gdzie jestem, co robić". I wie pani, słowa Klary wracają w moich myślach co jakiś czas.

TS: Odpowiedzi są zawsze takie same czy z wiekiem inne?

KP: Za każdym razem mam podobną pustkę w głowie. Przerażenie: czy żyję tak, jak chcę? Czy realizuję swoje marzenia? Czy je w ogóle mam? Klara była na rozdrożu, nie czuła sensu życia, chciała się wiązać z różnymi ludźmi, żeby umocnić swoje ja. Pamiętam sceny, kiedy szła do lekarza. Chciała poświęcić życie dla dobra nauki, ludzkości. Oddać krew, nerkę, cokolwiek. We własnym pojęciu znaczyła tak niewiele.

TS: Kinga ma coś z Klary?

KP: Myślę, że ja akurat mam dość silne to "ja, mnie, mój", ale nie w znaczeniu "kocham siebie z wzajemnością, samolubnie". Staram się jednak żyć tak, żeby nikt nie narzucał mi, jak mam postępować. Ale - tak jak Klara i jak każdy pewnie poddaję się lękom, że moje życie nie ma sensu. Wie pani, nie lubię cezur typu kolejne urodziny, jubileusze, nowy rok. Do 20. roku życia wszystko trwało bardzo długo. A następna dwudziestka, pstryk, mignęła jak jeden dzień. Przez to, że to tak szybko idzie, boję się, że z czymś nie zdążę. Że może w czymś za bardzo ustępuję, że odpuszczam. Że na przykład kiedyś więcej podróżowałam, a teraz więcej pracuję. Że mój syn jest już prawie dorosły i za chwilę wyfrunie.

TS: A chce wyfrunąć?

KP: Pierwsze dwa lata z dzieckiem były dla mnie gehenną. Miałam poczucie, że moje życie już zawsze będzie wyglądało tak (Kinga pochyla się i wykonuje etiudę chodzenia krok w krok za malcem). A tu nagle Antek ma 18 lat i mówi: "Mamo, za rok matura, wyjeżdżam i nie wrócę. Stany albo Australia". Odpowiadam: "dobrze", bo jestem nowoczesną mamą i nie mogę pokazać, że będę tęsknić. Ale w nocy łapie mnie zwierzęcy strach, że już nic mam dziecka. Na szczęście Antek po kursie językowym w Australii uświadomił sobie, że to jednak drugi koniec świata i że nie ma szans, aby mama i tato odwiedzali go co tydzień.

TS: A nie chce być aktorem?

KP: Mówię mu, żeby wybrał zawód związany z filmem. Nie dla pieniędzy, ale dla energii, którą się dostaje od ludzi. Co chwilę spotykam nowe, fascynujące, utalentowane osoby. Między innymi dlatego tak kocham tę pracę. Wielka wartość. Chciałabym, żeby moje dziecko mnie posłuchało, bo mu to przyniesie szczęście. Rozmawiałam o tym ostatnio na planie z młodymi operatorami i oni spytali: ale twój syn w ogóle chce to robić? "Nie wiem", odpowiedziałam. Ale tak zrobię, żeby zechciał, (śmiech)

TS: A propos planu. Chciałam zapytać o ulubione zdanie z filmu, w którym pani grała.

KP: Przychodzi mi na myśl coś, czego na pewno nic uda się pani zapisać. Z filmu "Statyści", gdzie grałam tłumaczkę z chińskiego. To leciało mniej więcej tak: tasz ło dżia de kym czi ham nem... (Kinga mówi jeszcze przez chwilę, faktycznie nie do odtworzenia). To znaczyło mniej więcej tyle, że żaden stary facet nie będzie mówił młodej atrakcyjnej kobiecie, jak powinny wyglądać relacje między nimi. Miałam do tej roli nauczyciela chińskiego. Ale i tak aktorzy chińscy na planie pękali ze śmiechu.

TS: A coś po polsku?

KP: W "Czterech nocach z Anną" większość czasu spałam i chrapałam, więc bardziej byt to język ciała. (śmiech) Ale już na planie "W ciemności" słowo było bardzo ważne. Mówiliśmy tam bałakiem, czyli gwarą lwowską. Z tego filmu zapamiętałam wyrażenie "poszkrabaj mnie".

TS: Że co?

KP: Posmyraj, podrap. Mówiłam tak do męża, który przychodził nocą i zaczynał się do mnie dobierać, (uśmiech) Lubię mowę kresową, mam do niej ucho, bo moja rodzina pochodzi ze Lwowa. Ten język dużo mówi o "wschodniakach", ich cieple, życzliwości, energii. Ale a propos cytatów z filmów - ważna jest dla mnie lista zwierzeń z "Pod Mocnym Aniołem".

TS: "Piję, bo wszyscy piją"?

KP: "Piję, odkąd pamiętam. Piję, bo lubię. Piję, bo jestem nieśmiała. Bo się boję". Oglądałam ten film we Wrocławiu. Bileter, powiedział mi: "Wie pani, że po każdym seansie znajdujemy pod fotelami kilkadziesiąt butelek wódki?". Ostatnią rzeczą, o której myślę, oglądając ten film, jest, żeby się napić.

TS: Między filmami "Smarzola" a serialową gosposią księdza jest u pani cała działka - moim zdaniem - wciąż za mało znana publiczności. Piosenka aktorska. Jest jakiś refren, który wszedł do głowy i nie chce wyjść?

KP: Wychowałam się na piosenkach Magdy Umer i Ewy Demarczyk. Na pierwszym miejscu jest u mnie "Tomaszów": "A może byśmy tak, najmilszy...". Po Opolu (w 2011 - red.) pisali, że Preis popłakała się na scenie. Ta piosenka niesie ogromny ładunek cierpienia, miłości, tęsknoty, samotności. Przy niej niemal "samo się płacze".

TS: Łatwo u pani o łzy na scenie?

KP: Kiedy słyszę, że aktor ma płakać i mówi sobie wtedy: śmierć, dół, dół, wszyscy nie żyją, to mam ochotę śmiać się do łez. Ja wzruszam się najczęściej przy muzyce. Słuchając, wyświetlam sobie filmy tak piękne i wzruszające, jakie mogłyby się nie pojawić w głowach nawet największych reżyserów. Ale koledzy muzycy sprowadzają mnie na ziemię: "Daj spokój, to jest po prostu napisane w tonacji moll i zawsze tu będziesz płakać...".

TS: Ja mam w głowie duet z Wiktorem Zborowskim i wasze słynne "Chodzi o to, żeby nie być i-dy-jotą". Pamiętam też koncert z piosenkami Grzegorza Ciechowskiego z 2001. Kinga Preis z łysą głową, z dziwnymi soczewkami, w garniturze.

KP: "Psy Pawłowa" - ta piosenka została we mnie, zwłaszcza że graliśmy koncert zaledwie miesiąc po śmierci Ciechowskiego. "Reaguję na kolory. Znak. Reaguję na impulsy. Znak". Dla mnie odkrycie, jak nowocześnie i bezkompromisowo ten artysta myślał. Muzycznie i tekstowo. Wiem, że te piosenki mają kontekst polityczny, ale ja ich w ogóle nie odczytuję w ten sposób. Dla mnie ten utwór mówi, że jesteśmy jak małe zaszczute stworzenia, które przez całe życie zachowują się tak, jak żąda od nich otoczenie. Dziś ta piosenka mogłaby mówić o tym, że rośnie pokolenie ludzi, do których mają docierać najprostsze komendy: chleba i igrzysk. Muszę pani powiedzieć a propos śpiewania, że nigdy nic śpiewałam w filmie, a teraz gram w aż dwóch musicalach! Szalona przygoda!

TS: Słyszałam o "Córkach dancingu".

KP: Agnieszki Smoczyńskiej. Dużo piosenek, od "I feel love" Donny Summer przez "Byłaś serca biciem" po współczesne utwory sióstr Wrońskich (zespół Ballady i Romanse - red.), bo to ich życiem inspirowany jest scenariusz. W pracy towarzyszyła nam tak niesamowita energia, że wieczorami marzyłam, żeby noc się szybciej skończyła, bo chciałam wrócić na plan i robić, robić! A za miesiąc zaczynam zdjęcia do musicalu w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Będzie dużo piosenek z lat 70. i 80. Cieszę się bardzo, bo czasem jestem już zmęczona robieniem bardzo ciężkiego kina. Tu, mam nadzieję, nikt mnie nic zgwałci i nie rzuci w błoto, (uśmiech) Mam pytanie: czy możemy z tymi "ajfonami najnowszymi nieodłącznymi" przejść do palarni na jednego? (Na jednym się nie skończy, z palarni nie wyjdziemy już do końca wywiadu).

TS: Wracając do "Słownika Kingi Preis". Jakim słowem można panią zdobyć, ująć?

KP: Jeszcze przed włączeniem dyktafonu mówiła pani, że czytelniczki mnie lubią. I ja często łapię się na tym, że... chciałabym słyszeć, że jestem lubiana. Jedno dość powierzchowne słowo, ale daje komfort. Że się jest akceptowanym, że nic złego człowieka nie spotka. Często słyszę, że jestem fajna, bo "taka normalna i uśmiechnięta". To mnie cieszy, ale zaraz sobie myślę: co ty, człowieku, o mnie wiesz? (śmiech) Bo kiedy mówię, że od 19 lat jestem z jednym partnerem i że się kochamy, to ludzie mają obraz: dobre, zgodne, szczęśliwe życie - oto osoba, której można zaufać. Śmieję się, że mogłabym startować w wyborach prezydenckich. W oczach przeciętnego widza jestem spokojną i zrównoważoną panią. A co się za tym kryje, wiem tylko ja i najbliżsi. Bo przecież miewam te same nastroje, co każdy. I często jest mi źle, załamuję się i nie wierzę w siebie. A czasem ego mi puchnie z powodu jednego słowa, na przykład kiedy ktoś powie, że ogląda spektakl ze względu na mnie.

TS: Cieszą panią komplementy dotyczące fizyczności?

KP: Taki najczęstszy to: "Pani dużo lepiej wygląda na żywo". Mam świadomość, że moja uroda nie jest łatwa. Można mnie lubić za oczy, za piegi. Ale nie jest tak, że staję na scenie i widzowi zapiera dech w piersiach. Mój mąż wszedł kiedyś na portal, gdzie ludzie wypowiadali się o moim aktorstwie. Było tam wiele ciepłych słów. Ale ktoś napisał: "Fajna, ale, ku..., bardzo niewyględna. No nie fotografuje się", (śmiech)

TS: Złe słowo potrafi panią zranić?

KP: Tak. Mam wrażenie, że jako aktorka wręcz się takich słów chwytam. Na przykład jest próba generalna, przychodzą znajomi i po spektaklu mówią mi dziesięć rzeczy dobrych i jedną zlą. I coś takiego we mnie siedzi, że nie myślę o tych pozytywnych, tylko o tej jednej jedynej negatywnej. To mnie potrafi wytrącić z równowagi.

TS: Ma pani jakiś mechanizm, żeby się wtedy bronić? Można sobie zawsze powiedzieć: "E, on się nie zna".

KP: Sensownych, konkretnych uwag słucham, nawet jeśli są bolesne. Ale nie można dać się zwieść myśli, że inni mają zawsze rację, a gdy zrobię po swojemu, to będzie źle. Mnie na początku w ogóle było trudno przyjąć krytykę, dopóki nie zdałam sobie sprawy z tego, że osoby ją piszące to najczęściej potworni dyletanci w sprawach sztuki w ogóle, a nie tylko mojej osoby. Ta świadomość studzi emocje. Z czasem nauczyłam się też, że nie można spełnić marzeń wszystkich. Kiedyś ktoś ze szkoły aktorskiej zapytał, co trzeba robić, żeby być dobrym aktorem. Odpowiedziałam: walczyć o swoje, nic słuchać wszystkich i nie chcieć być podziwianym i szanowanym przez wszystkich.

TS: To trudne?

KP: Trzeba mieć zaufanie do siebie. Chcieć zrobić wszystkim dobrze to w zawodzie artystycznym najgorsza rzecz. Ja ciężko pracuję, ten zawód wiele ode mnie wymaga, są efekty, ale też pewnie przez to nie mam do końca takiego życia osobistego, jakiego bym chciała.

TS: Im więcej biografii czytam, tym więcej mam dowodów na to, że nie da się być świetną matką i żoną, a przy tym wybitną artystką.

KP: Życie pokazuje, że energii i zaangażowania starcza nam zawsze bardziej na coś, a mniej na inne sprawy. Może to taka nasza cecha. Oczekuje się, że aktor będzie na scenie wspina! się na wyżyny wrażliwości, a właściwie nadwrażliwości, a na życie będzie odtąd dotąd. A tak się nie da. Bardzo się staram wiele czasu poświęcić rodzinie i o nią dbać. Ale gdy jestem w pracy -co się często wiąże z wyjazdami - to mnie po prostu nie ma. W dodatku tak się wtedy angażuję, jakbym nic miała żadnego innego życia poza teatralno-filmowym. Nie potrafię się rozdwoić. Kiedy jestem z rodziną, nie odbieram telefonów i aż się boję, żeby ktoś ode mnie czegoś zawodowo nie chciał. Ale gdy jestem na planie, myślę: po co ten mój mąż dzwoni, czego ode mnie chce?

TS: Zdarza się pani nie przebierać w słowach?

KP: Często klnę. Polskie przekleństwa są takie soczyste... Ale nie traktuję wulgaryzmów jak przecinka, bo to jest prostackie i nic nie wnosi. Za to w emocjach, owszem, używam. Bo nie wyobrażam sobie, żebym wtedy krzyczała: "motyla noga". Nie daje mi to upustu. Byłam zaskoczona, gdy niedawno pojechałam ze spektaklem do Japonii, że w ich języku w ogóle nie istnieją przekleństwa. W naszej sztuce był wulgaryzm i nie można było go przetłumaczyć.

TS: Używa pani mocnych stów w stosunku do innych?

KP: W życiu i w pracy nie lubię duszenia, nie lubię minoderii i fałszu. Lubię mówić wprost. Niestety, jak już mi się uleje i ryknę na kogoś -a nie jest to mój mąż czy syn - to mi nie mija. Raczej ostatecznie ucinam relacje. Kiedyś mi się tak zdarzyło w trakcie prób do spektaklu. Zadziała się sytuacja w moim pojęciu niesprawiedliwa. Wylałam z siebie po prostu kloakę. Jak robotnik na budowie, a nic kobieta.

TS: Oj, żeby gosposia Natalia nie straciła fanów.

KP: W kłótni nie jestem dobrym partnerem. Mam bielmo na oczach, idę tunelowo i mam wrażenie, że toczy mi się piana z ust. Atakujący rekin. Ale można mnie wybić jednym słowem. Zaczynam płakać i już po zawodach. Ciekawe, że łatwo mi się kłócić z mężem. Bo mam poczucie bezpieczeństwa. Po latach wspólnego życia wiem, że najgorsze słowa padają u nas nie z braku miłości, tylko z nerwów.

TS: Macie jakieś domowe "grepsy"?

KP: Jest mój stały tekst po kłótni właśnie. Kiedy mąż pyta "kochasz mnie?", mówię: Czy ja cię kocham? Ja cię już nawet nie pamiętam, (uśmiech). Mąż lubi mówić: Czy ty sobie z tego zdajesz satysfakcję? To z przemówienia jakiegoś marszałka województwa na akademii dla młodzieży. Antek też jest autorem "grepsu". Kiedy miał z pięć lat, mówiłam mu o planowanym wyjeździe, roztaczałam wizję, jak będzie fajnie. I na koniec z entuzjazmem zapytałam: Antoś, jesteś za? A on podniósł na mnie oczka i mówi: Nie, jestem przed!

TS: Cudne. A legenda rodzinna podaje, jakie były pani powiedzonka z dzieciństwa? Pierwsze słowa?

KP: Śmiejemy się, że niestety nie były to "kamera, akcja, teatr" czy chociażby "śruba", tylko po prostu zwykłe "mama". Legenda podaje za to, że wymyśliłam pseudonim babci: Nana. Do dziś nie wiadomo, skąd to wzięłam. Za to pierwsze słowo Antka to niestety "tata".

TS: Oj!

KP: Wiem, co pani myśli. Kiedy Antek był mały, często nie było mnie w domu, kręciłam wtedy m.in. Ciszę. Do dziś bliscy mówią mi: myśmy sami to dziecko wychowali. Antek, kiedy miał dwa, trzy lata, do wszystkich dookoła mówi! "mamulka, mamusia". Tak tęsknił. Nie jest mi z tym dobrze. Ale akurat kiedy powiedział pierwsze słowo, byłam w domu. A "tata" wzięło się tylko stąd, że w tym momencie szedł z moich ramion w ramiona męża. Przypomniało mi się jeszcze, że tu, gdzie rozmawiamy, w teatrze Studio, absolutnym mistrzem powiedzonek jest Paweł Wawrzccki. Kiedy wchodzi, zawsze mówi do wszystkich dziewczyn: "Witajcie, darlingi!".

TS: Poproszę teraz o "ostatnie słowo" w tym wywiadzie.

KP: Dla mnie najważniejsze jest, żeby słowa wypełniać emocjami. Na egzaminy do szkoły przychodzi się z wyuczonym tekstem, ale dopiero polecenie komisji nadaje mu sens. Ja na przykład miałam wyrecytować wiersz Pląsie radio, ale tak, jakbym wzywała pomocy podczas... powodzi. Dziś często wykonuję wielką pracę, żeby nie mówić "po słowach", a czasem nawet odwrócić przekaz. Chcę powiedzieć inaczej, zgodnie ze swoją wrażliwością. Ostatnio jestem pod dużym wrażeniem podręcznika dla aktorów amerykańskiej aktorki Uty Hagen. Ona radzi, żeby szukając w słowach emocji, odwoływać się do wydarzeń z przeszłości. Żeby zagrać strach, nie wystarczy, że powiem sobie: bój się. Tak "z worka" się nie da. Sięgam do "szufladki pamięci" po konkretną sytuację. Na przykład pamiętam: pierwsza klasa, moja wychowawczyni podnosi za ucho kolegę z ławki przede mną, bo czegoś tam nie umie. On, wyciągnięty za to ucho, prawie na palcach. I ja za nim, spocona ze strachu, bo jestem następna...

TS: Brrr.

KP: Dla aktora słowo, jego melodia i to, jak mówi, jest bardzo ważne, ustawia relacje, myślenie. Ale w życiu mąż zawsze mi wymawia: "Ty w ogóle nic przywiązujesz wagi do słów, które wypowiadasz". Tak, to prawda. Nie przywiązuję, bo dla mnie najważniejsze są emocje.
"Poza słowami"

Joanna Nojszewska
Twój Styl
21 lipca 2015
Portrety
Kinga Preis

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...