Pozabawiać was to nasza rzecz

"Wieczór Trzech Króli albo Co chcecie" - aut. William Szekspir - reż. Piotr Cieplak - Teatr Narodowy w Warszawie

Ostatnie słowa w „Wieczorze Trzech Króli albo Co chcecie" Shakespeare'a należą do Błazna. Pozabawiać was to nasza rzecz mówi on, patrząc na widzów. Do tego wydaje się sprowadzać cel przedstawienia Piotra Cieplaka.

Wystawiamy „Wieczór Trzech Króli" nie po to, żeby tworzyć na ten temat wytrawny esej, ale żeby bawić się tą współcześnie przeżywaną komplikacją sztuczności i prawdopodobieństwa - wyjaśnia reżyser w rozmowie z Moniką Mokrzycką-Pokorą opublikowaną na stronie Teatru Narodowego. Ma nadzieję, że publiczność wyjdzie ze spektaklu z uśmiechem na ustach. Jeśli taki rezultat udałoby się uzyskać, uznałbym, że to teatr pełną gębą - dodaje. W tym sensie „Wieczór Trzech Króli", wystawiany od grudnia 2021 w Teatrze Narodowym, można uznać za sukces. Rzeczywiście jest to spektakl, na którym przyjemnie jest posiedzieć. Wychodzi się potem z teatru w dobrym nastroju i więcej nie wraca się już myślami do zobaczonej sztuki. Taki teatr nic w nas nie zmienia. Nie podsuwa niecodziennych myśli, nie inspiruje. Ograniczając się do około 175 minut bardziej lub mniej udanego zabawiania, nie mówi nic nowego.

Kluczową rolę w adaptacji „Wieczoru Trzech Króli" Cieplaka odgrywa muzyka, której autorem jest Jan Duszyński. Partie muzyczne w sztuce, w której oryginalnie Shakespeare zawarł tylko cztery piosenki Błazna, zostały tak rozbudowane, że spektakl nabiera cech operetki czy musicalu. Duszyński zamienił wiele dialogów i monologów w piosenki. Większość z nich jest naprawdę ładna, a niektóre wręcz poruszające. Aktorzy i aktorki śpiewają przy akompaniamencie zespołu muzycznego, w skład którego wchodzi flet, wiolonczela, kontrabas, perkusja i fortepian. Na samym początku spektaklu jeden z głównych bohaterów, Książę (Oskar Hamerski), zwraca się do orkiestry: Jeżeli miłość żywi się pokarmem muzyki - to grajcie! W odpowiedzi rozbrzmiewają instrumenty. Mające komiczny charakter interakcje pomiędzy aktorami a muzykami zdarzają się również później, na przykład kiedy Błazen (Cezary Kosiński), biegając bo krawędzi sceny, przejmuje rolę dyrygenta.

Śpiew wydaje się dobrym narzędziem teatralnego opowiedzenia splatających się historii trójki nieszczęśliwie zakochanych postaci - Księcia kochającego Oliwię (w tej roli Wiktoria Gorodeckaja), Oliwii kochającą Cesaria, a właściwie młodą dziewczynę Violę w chłopięcym przebraniu (graną przez Michalinę Łabacz) i Violi zakochanej z kolei w Księciu. Musicalowe elementy mają jednak tę wadę, że utrudniają wyrazistą grę aktorską. Pod koniec spektaklu uczucia towarzyszące finałom romansów gubią się gdzieś wśród zbiorowych scen i wspólnego śpiewu. Przeżycia głównych bohaterów są dla nas bardziej widowiskiem niż historią angażującą nas emocjonalnie. Postaci Violi i Księcia są raczej pozbawione głębi. Możliwe jednak, że nie wynika to ze złej gry aktorskiej, ale z tego jak te postaci zostały napisane. W „Szekspirze współczesnym" Jan Kott pisze o nich, że są puste i pozbawione charakterów. Nie istnieją poza wzajemnymi relacjami. Te relacje są natomiast w spektaklu Cieplaka niewątpliwie bardzo dobrze dopracowane. Aktorzy i aktorki grają razem, tworząc godne podziwu duety. Najlepszym z nich jest ten, który tworzą Wiktoria Gorodeckaja jako Oliwia i Jerzy Radziwiłowicz jako jej służący Malvolio. Ich gra aktorska podkreśla różnice temperamentów postaci. Kontrast pomiędzy wybuchowym charakterem i nerwowością Oliwii a chłodnym i zdystansowanym usposobieniem Malvolia gwarantuje ciekawą dynamikę ich relacji. W postaci Oliwii zwraca uwagę jej charakterystyczny gest rozczapierzonych i napiętych palców dłoni. Ten język ciała bardzo dużo mówi o stanie emocjonalnym bohaterki w pierwszej połowie sztuki, do chwili zakochania się w Cesariu. Również i gesty Malvolia są charakterystyczne. Podczas gdy Oliwią miotają sprzeczne uczucia, wyraz jego twarzy prawie się nie zmienia. Pozostaje nieruchomy i wyprostowany jak struna. Tym większe wrażenie robi nagła przemiana Malvolia, kiedy na skutek intrygi pokojówki zaczyna on wierzyć, że Oliwia darzy go uczuciem. Pomimo, że historia służącego stanowi wątek poboczny, jest chyba bardziej poruszająca od widowiskowych perypetii głównych bohaterów „Wieczoru Trzech Króli." Postać Malvolia jest świetnie zagrana i przez to wydaje się prawdziwa.

W sztuce Cieplaka obecny jest chór. Trójka aktorów tworzy właściwie jedną postać, która na początku spektaklu występuje w roli służącego Księcia. Momentami wszyscy trzej mówią jednocześnie, momentami każdy wypowiada po jednej sylabie. Chór mówiony jest narzędziem teatralnym ze sporym potencjałem, z którego współczesny teatr rzadko robi użytek. W „Wieczorze Trzech Króli" rola chóru jakoś się rozmywa. Na początku spektaklu jego choreografia jest dobrze dopracowana, później przestaje być wyraźna. Chór już nie mówi, ale śpiewa, często jednocześnie z innymi aktorami. Przestaje być interesujący. Kreacje jego członków - białe uniformy, buty na grubym obcasie, przylizane włosy - pozostają natomiast przez cały spektakl niezmiennie drażniące.

Scenografia i kostiumy autorstwa Andrzeja Witkowskiego wydają mi się nieudane. Od strony wizualnej „Wieczór Trzech Króli" nie zachwyca. Głównym elementem scenografii są ogromne, porośnięte bluszczem słupy na kółkach. Można łatwo je przestawiać i w ten sposób zmieniać układ przestrzeni. Taki projekt mógł dać dobry efekt. Problem jednak jest taki, że scena oświetlana jest światłami o różnych barwach. W rezultacie bluszcz często nabiera odcienia brudnej zieleni. Z tyłu sceny umieszczony jest wielki ekran, na którym wyświetlane są projekcje. Jako tło nie są one ani ładne ani zapadające w pamięć. Nie wiadomo też według jakiej logiki powstały. Dlaczego, na przykład, na początku spektaklu widzimy tam wielką cytrynę zamiast słońca? Nie wiem. Nie rozumiem też, dlaczego ni stąd ni z owąd, kiedy do brzegów Ilirii docierają Sebastian i Antonio, na ekranie pojawia się panorama współczesnej Warszawy. Nic wcześniej ani później nie sugeruje, że sztuka dzieje się w naszym mieście.

Wydaje mi się, że wystawianie dzisiaj sztuki Shakespeare's wymaga podjęcia decyzji: można pozostać wiernym oryginałowi albo stworzyć jego współczesną adaptację. W obydwu wypadkach uzyskać można świetny efekt. Jednak zatrzymać się w pół drogi? Zasugerować, że „Wieczór Trzech Króli" dzieje się we współczesnej Warszawie i nijak tej myśli nie pociągnąć? Jest to zupełnie niekonsekwentne. Adaptacja Cieplaka nie proponuje żadnego nowego sposobu patrzenia na komedię Shakespeare'a. W żaden sposób nie komentuje naszych czasów. Taka bezrefleksyjność jest zastanawiająca, biorąc pod uwagę, jakie tematy pojawiają się w „Wieczorze Trzech Króli."

Osią całej sztuki jest przebieranka. Viola zakłada strój mężczyzny i jako młody chłopak wstępuje na służbę do Księcia. W tej komedii omyłek, pełnej dwuznaczności i metamorfoz, pozorem okazuje się przede wszystkim płeć. Praktyka przebierania się kobiet za mężczyzn jest od dawna obecna w europejskiej kulturze. Motyw ten przewija się w baśniach, legendach, podaniach. Wynika to oczywiście z długiej historii społecznego wykluczenia kobiet. Męski strój pozwalał na uwolnienie się od ograniczeń im narzucanych. Gdyby chcieć zrobić adaptację „Wieczoru Trzech Króli" rzeczywiście mówiącą o naszych czasach, trzeba by się zastanowić, dlaczego współczesna Viola decyduje się przebrać za mężczyznę. Czy kierują nią podobne motywacje, co kobietami z przeszłości? Nasuwa się też pytanie o to, jakie znaczenie ma dla nas przebieranka dzisiaj, w czasach drag showów między innymi.

Termin gender (płeć kulturowa) pojawił się oczywiście wiele wieków po Shakespearze i nie można zakładać, że myślał on o płci w tych kategoriach. Pewne jest natomiast, że „Wieczór Trzech Króli" opowiada historię kogoś, kto stara się dopasować do norm płciowych. Viola uczy się „męskich" zachowań. Jednocześnie obserwujemy, że nie czuje się do końca pewnie w roli, którą odgrywa. Ten wątek można by potraktować jako materiał na temat zdecydowanie aktualny. Problem nie czucia się swobodnie z narzuconymi kulturowymi normami płciowymi jest dzisiaj coraz częściej dyskutowany i istotny. Jednocześnie nie sposób nie zauważyć heteronormatywności „Wieczoru Trzech Króli." Koniec końców wszystkie problemy się rozwiązują, bo osoby o „właściwych" płciach trafiają na „właściwe" miejsca. Viola zdejmuje męskie przebranie, a Książę od razu zaczyna odwzajemniać jej uczucia. Z kolei na miejscu Violi pojawia się jej brat bliźniak, który związuje się Oliwią. Nie mówię, że sztukę Shakespeare należałoby pod tym względem koniecznie zmieniać, ale oczekiwałabym od współczesnych twórców jakiejś na ten temat refleksji.

„Wieczór Trzech Króli albo Co chcecie" pełen jest interesujących tematów. Na jakimś poziomie jest też sztuką o tym, że często samo życie przypomina teatr, w którym nikt nie jest dokładnie tym, na kogo wygląda. Shakespeare nie przestaje dostarczać materiału na spektakl, który byłby prawdziwie aktualny i poruszający dla współczesnych widzów. Cieplak nie wykorzystał tego potencjału starej komedii. Sposób w jaki „Wieczór Trzech Króli" został wyreżyserowany w Teatrze Narodowym nie wskazuje na zainteresowanie żadnym konkretnym tematem pojawiającym się w sztuce. Myślę, że z tego powodu nie wychodzi poza kategorię lekkiej rozrywki. Teatr ma możliwość bycia czymś znacznie więcej.

Ale może czasem warto pójść i na sztukę tego rodzaju. To już zależy od tego czego akurat chcecie.

Marianna Wicha
Dziennik Teatralny Warszawa
30 stycznia 2023
Portrety
Piotr Cieplak

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...