Pożegnanie. Bohdan Gadomski

W ubiegłym tygodniu pochowano w Łodzi Bohdana Gadomskiego, znanego dziennikarza muzycznego. Kochał wszystko, co lśni...

To był wyjątkowy, a zarazem dziwaczny pogrzeb. Kondukt żałobny w maseczkach na twarzy, tylko kilka osób w cmentarnej kaplicy, do grobu doszło dwadzieścia, może trzydzieści osób. Nie było wspomnień nad mogiłą.

Bardzo by się Pan zdziwił, Panie Bohdanie, gdyby to wszystko zobaczył. Przecież żył Pan w zupełnie innym świecie. Kolorowym, wśród gwiazd filmu, teatru i estrady, także wśród brokatów i cekinów. Patrzy Pan teraz na to z portretu ustawionego przy dębowej trumnie. Spogląda, trochę zawadiacko, trochę ironicznie, spod podniesionych przeciwsłonecznych okularów.

Zobaczył Pan Jadwigę, koleżankę z liceum? Podobno podpowiadała Panu na klasówkach z chemii i fizyki, bo z tych przedmiotów - jak wspominała - "trochę Pan kulał". Teraz jest poetką i na wiadomość o Pana śmierci napisała dwa wiersze. Nie mieliście ze sobą przez lata kontaktu, ale zapamiętała, że był Pan wspaniałym kolegą i... nie lubił się wygłupiać. Naprawdę?

Przyszło też na pogrzeb dwóch znajomych muzyków. Tadeusz Urbański opowiadał o Panu anegdoty i zdradził kulinarne upodobania. Szczerze mówiąc, banalne: kotlet mielony, ziemniaki, marchewka i koniecznie kompot. Ponoć mógł Pan to jeść na okrągło... Zapamiętał też Pana urocze telefony o siódmej rano zaczynające się od zdania: "Czeeeść, to ja...". Kolega muzyk podobno często mówił do Pana: "Boguś, jaki ty jesteś elegancki...". Wiedział, że był Pan łasy na komplementy i dbał o ubiór, zwłaszcza jak wyjeżdżał Pan na muzyczne festiwale. Często śmiano się z Pana i kpiono, ale robił Pan swoje. Chciał być Pan ekstrawagancki.

Marian Lichtman, perkusista i wokalista Trubadurów, nie ma wątpliwości, że był Pan legendą i człowiekiem wielu talentów. Ale -jego zdaniem - trochę się Pan zaniedbał w chorobie i nie traktował jej poważnie. Cóż, chciał Pan żyć jak dotąd, a tak się nie da.

Tajemnicze posty z martwego konta

A chorował Pan długo. W ubiegłym roku napisał Pan na swoim portalu społecznościowym: "Wracam do Was ze świata chorych. W ostatnim tygodniu byłem w szpitalu kardiologicznym, bo dopadł mnie zawał serca. Do tego zapalenie płuc. Na serce choruję od dawna, teraz choroba się odnowiła. Będzie mi wolno dużo mniej niż dawniej".

Od tego czasu nie był już Pan aktywny zawodowo. Ironizował tylko: "Kiedyś biegałem od gwiazdy do gwiazdy, a teraz od lekarza do lekarza. Krótko mówiąc, dalej jestem bardzo zajęty, można by powiedzieć...".

Nie tracił Pan jednak nadziei i planował napisanie przygotowywanej od lat książki. Było już mnóstwo notatek i nawet tytuł...

A później Pana - barwna, pełna dotąd wpisów i zdjęć - strona internetowa zamilkła. Dopiero na początku kwietnia pojawił się post opatrzony czarno-białym zdjęciem i informacją

o Pana śmierci.

Tajemniczy autor napisał: "Z Tobą, kochany Bohdanie, odeszła pewna epoka dziennikarstwa. Istotnym jest zachować szacunek oraz powagę. Żyłeś i korzystałeś z każdej chwili swojego barwnego życia, spełniając wszystkie swoje marzenia oraz wolę do samego końca".

Ktoś przejął też konto Oskara, ukochanego psa, z którym nigdy się Pan nie rozstawał.

Tam z kolei można było przeczytać:

"Witam. Dla wszystkich zainteresowanych oraz osób, które się martwią o mnie, podaję do wiadomości: bytem w salonie urody trzy godziny. Jak trudno być Gwiazdą i ile to poświęcenia. Pani była bardzo miła i troskliwa, nawet puściłem jej oczko na pożegnanie. Jestem zadbany, kochany i mam wszystko, czego pragnę...".

Teraz już wiadomo, że autorem był ukraiński śpiewak operowy

mieszkający pod Łodzią, który przyniósł na pogrzeb wieniec z szarfą: "Borys z żoną i dziećmi".

Pana śmierć była jednak tak tajemnicza, że do dziś wzbudza zainteresowanie internautów i znajomych, którzy nie mieli z Panem od dłuższego czasu kontaktu. Sprawą zainteresowała się też prokuratura, ale - jak dotąd - śledztwo trwa, panie Bohdanie. Co tak naprawdę się z Panem stało?

Fałszerstwa w świetnym stylu

Jako jeden z pierwszych na wiadomość o Pana śmierci zareagował piosenkarz Krzysztof Krawczyk:

"Nie ma szans zasnąć, kiedy zmarł Przyjaciel i Człowiek, któremu tak wiele zawdzięczam! Człowiek szlachetny, choć o osobowości bardzo artystycznej. To był artysta wśród dziennikarzy...".

Z kolei śpiewaczka operowa Alicja Węgorzewska, żegnając Pana na swojej facebookowej stronie, zamieściła utwór ukochanej przez Pana artystki Shirley Bassey i napisała tak:

"Bohdanie, jak Cię znam, to jesteś już na koncercie Shirley w Niebie. Odpoczywaj w pokoju".

Piosenkarz i kompozytor Ralph Kamiński zapamiętał Pana jako "pierwszą DIVĘ, a właściwie DIVA Rzeczy Pospolitej". Jako postać przedziwną i zagadkową, ale jakże potrzebną na naszym rynku.

Marcin Wojciechowski, prezenter i DJ Radia Zet, pożegnał Pana takimi zaś słowami:

"Podziwiałem Jego przygotowanie i zaangażowanie. Dla mnie był osobą tajemniczą, oryginalną i oderwaną od monotonii, żyjącą w tzw. swoim świecie. Lubiłem oglądać jego nagrania, w których realizował swoje artystyczne fantazje i ignorował modę i trendy".

Aktorka Małgorzata Kożuchowska napisała natomiast o Panu tak:

"Zawsze przysyłał zdjęcia swoich wypielęgnowanych piesków i kochał słuchać komplementów na ich temat. Barwna postać, artysta...".

Najbarwniej przedstawił Pana Łukasz Maciejewski, krytyk filmowy i teatralny, choć nigdy nie poznaliście się osobiście:

"Pan Bohdan był z Cin & Cin i z Moulin Rouge, chociaż Polska była raczej wód-czana i Kongresowa. I dlatego te jego pieski, divy i brokat po latach znaczą jeszcze coś innego. Szlachetniejszego, myślę. Wymyślił siebie, zanim pojawili się pierwsi specjaliści od wizerunku, i wymyślał świat, który opisywał, o którym plotkował na potęgę, z którym się utożsamiał. Ten świat nigdy nie był do końca prawdziwy, ale chcieliśmy weń wierzyć, a Pan Bohdan wierzył na pewno, wierzył do końca".

Dla niego współczesność to były wciąż te pieski, divy i brokat. Kochał wszystko, co się lśni, i każdego, kto lśnił. Violettę Villas i Aldonę Orłowską, gwiazdy Opola, Sopotu i Międzyzdrojów. Sam był gwiazdą, i miał tego świadomość.

Często pisze się takie sentencje: "W USA zrobiłby karierę". Być może, ale ten nasz dziennikarski Liberace zrobił karierę szytą na jego miarę. Na miarę, którą akceptował, na fason, w którym czuł się swobodnie. Fałszował, ale w świetnym, campowym stylu.

Tylko trąbka i świergot ptaków

Tak, Panie Bohdanie, był Pan oryginalną mieszaniną kiczu, megalomanii, bezwzględności, prowokacyjności, ale też delikatności i swoistego wdzięku. Niektórzy artyści, z którymi przez lata przeprowadzał Pan wywiady, czekali na to z niecierpliwością, inni - unikali Pana jak ognia.

Ktoś wspominał o Pana złośliwości wobec pewnej znanej modelki. Gdy podczas finału telewizyjnego show "Top Model" unikała z Panem spotkania, napisał Pan później na Facebooku, że "to podstarzała celebrytka, która powinna zająć się mężem i kundelkami, bo nie ma pojęcia o prowadzeniu programu".

Nie była jedyną, którą Pan tak potraktował. O aktorce, która nie chciała Panu udzielić wywiadu, napisał Pan później, że... jest brzydka.

Często też wymyślał Pan swoje przyjaźnie. Na przykład z aktorką Agnieszką Fatygą. Kiedy zamieścił Pan na swojej stronie wspólne zdjęcie i chwalił się długoletnią znajomością, obnażył Pana bliski znajomy, pisarz i dziennikarz.

"Podobno przyjaźń skończyła się na obiedzie, podczas którego Gadomski

doznał afrontu: pojechał do niej na wywiad. W trakcie wywiadu przerwa, bo ona razem z mężem musieli zjeść obiad. Bohdana nie zaprosili do stołu. Siedział sam, wyjął swoje kanapki przygotowane przez mamę i jadł. Fatygi nie zrozumieli tej delikatnej aluzji. Dalej żarli schabowe, ha ha ha. Jest to piękne opowiadanie. Brzmi jak anegdota, ale to prawda..." - zakpił.

Z wielu takich anegdot składało się Pana życie. Również z tej, że gwiazda polskiej estrady Violetta Villas proponowała Panu małżeństwo, a później rozstaliście się, bynajmniej nie w przyjaźni. Prawdą jest jednak, że-jako jeden z nielicznych - dostąpił Pan zaszczytu bywania w jej zakratowanej willi i twierdzy w Magdalence pod Warszawą. To tam rzuciła w Pana filiżanką z kawą po jakimś trudnym dla niej pytaniu.

Pokłócił się Pan też na lata z Michałem Bajorem, obraziła się na Pana Krystyna Janda i Andrzej Seweryn. Nie zawsze było słodko...

A teraz, kiedy trumnę spuszczano do grobu, banalność Pana dotknęła, bo zagrał ktoś - jak na tysiącach pogrzebów - na trąbce. Pan by zapewne wolał usłyszeć głos Violetty Villas, a może bardziej Shirley Bassey, prawda, Panie Bohdanie? Ale pogoda za to dopisała: był piękny wiosenny, słoneczny dzień i żegnał Pana świergot ptaków...

Jacek Binkowski
Tygodnik Angora
6 maja 2020
Portrety
Bohdan Gadomski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...