Pozorna radość (brudna wieś na musicalowej scenie)

"Chłopi" - reż. Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny w Gdyni

Teatr muzyczny to dla Wojciecha Kościelniaka materia niezwykle plastyczna, którą ten twórca poddaje nieustającym eksperymentom, ale nie zapomina przy tym o elementach niezbędnych dla musicalu, dzięki czemu ciągle funkcjonuje w ramach konwencji. Wydawać by się mogło, że w "swoim teatrze" zdziałał już wszystko, a jednak nadal potrafi zadziwić - zarówno na etapie wyboru tematu i libretta, jak i gotową inscenizacją.

Ma na koncie musicalowy zestaw obowiązkowy, w tym Hair i West Side Story, przygodę z bohaterami zakorzenionymi w popkulturze - monstrum z Frankensteina czy słynnym kasiarzem z Hallo Szpicbródki, ale przede wszystkim adaptacje polskiego i światowego kanonu literatury: od Snu nocy letniej Williama Szekspira przez Idiotę Fiodora Dostojewskiego czy Lalkę Bolesława Prusa aż po Operetkę Witolda Gombrowicza. Literatura przyniosła mu największe sukcesy, nie dziwi więc fakt, że nadal stanowi główny obszar jego zainteresowań.

We wrześniu Kościelniak otworzył dwa przebudowane teatry - wrocławski Teatr Muzyczny Capitol inscenizacją Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa, a gdyński Teatr Muzyczny Chłopami Władysława Reymonta. Tym samym dopisał kolejny rozdział fascynującej opowieści o człowieku, którą serwuje widzom od początku swojej reżyserskiej kariery.

Chłopi to tylko z pozoru materiał nienadający się na musicalową scenę. Reymont stworzył atlas polskiej kultury, zakorzenionej w tradycji, patriotyzmie i katolickiej wierze oraz nakreślił historię małej społeczności, która konsekwentnie opiera się nowemu. Kolory, smaki, zapachy i dźwięki aż kipią z kart powieści. Do tego dochodzi cała paleta charakterów i postaci oraz niezwykła przyroda, która determinuje rytm pracy i życia mieszkańców Lipiec.

Brudna, biedna, częstokroć smutna, ale jednak kolorowa wieś to wielkie zwierciadło, w którym odbija się wzór "prawdziwego" Polaka. Nieokrzesany, skłócony, pełen kompleksów, a przy tym dumny naród zdaje się od wieków utytłany w błocie i gnoju. Reżyser zagląda w mroczną stronę ludzkiej natury, ale również składa pokłon tradycji, z której czerpiemy do dzisiaj.

Znakomicie odzwierciedla to za pomocą kostiumów Katarzyny Paciorek - typowych łowickich strojów, pięknie układających się w tańcu sukien, prostej białej bielizny oraz niezwykle skromnej scenografii. Oba elementy przenoszą nas w świat, którego zdawałoby się już nie ma. Damian Styrna wykreował przestrzeń, która urzeka intensywnością barw. Świat, w którym słońce rozpromienia najprostsze prace na polu, a księżyc i gwieździste niebo potrafią zmrozić krew w żyłach. Scenografia Styrny opiera się jedynie na kilku kolorowych płachtach materiału - chwilami są tłem dla wizualizacji, w tym łowickich wycinanek, innym razem przywodzą na myśl rozwieszone przed chatą pachnące pranie, ale przede wszystkim odzwierciedlają pory dnia i roku. Nie brakuje brudu i chaosu, który wkracza wraz z ciemnymi barwami spuszczanych na sztalugach materiałów, światłem - odgrywa ono kluczową rolę, chwilami wręcz ogarnia całą przestrzeń widowni, oraz prostymi rekwizytami (szare worki, poduszki, a do tego surowe drewno i przyrządy związane z wiejskimi pracami). Nie brakuje w spektaklu korali, które nie tylko zdobią szyje kobiet, ale również stają się elementem scenografii - wypadają na scenę, imitując wnętrzności zarzynanej krowy.

Warstwę wizualną spektaklu dopełnia niezwykła muzyka Piotra Dziubka. Zabiera nas w magiczną i barwną podróż - od baśniowego świata wyobrażeń ludowych po skoczną i żywiołową zabawę. Z jednej strony kompozycja jest czystą ilustracją dla rozgrywanej akcji, wyrazistym nośnikiem emocji, z drugiej strony niczym narrator dopowiada pewne kwestie. Chwilami brzmi dosadniej niż niejedno padające ze sceny słowo. Dziubek połączył w swoim dziele tradycyjne polskie brzmienie z bałkańskim folklorem, a nawet muzyką klasyczną (Cztery pory roku Vivaldiego w drugim akcie). Uwagę zwraca częste wykorzystanie niespotykanych instrumentów, w tym pięknie brzmiących cymbał, oraz charakterystyczny dla muzyki ludowej biały śpiew, z którym zespół Muzycznego radzi sobie znakomicie.

Po raz pierwszy w Gdyni za choreografię odpowiedzialna była Ewelina Adamska-Porczyk, która zdaje się na stałe zasili grono współpracowników Kościelniaka. Jej wkład w finalny efekt Chłopów jest nie do przecenienia. Doświadczenie i wieloletni kontakt z tańcem ludowym w połączeniu z wrażliwością i otwartością na współczesne formy złożyły się na porywającą mieszankę. Układy kipią energią, a przy tym pełne są uroku i świeżości. Do historii przejdzie niezwykle erotyczna i bardzo efektowna scena skubania gęsi czy wyczerpujący, a przy tym perfekcyjnie wykonany jarmark w Tymowie. Ze sceny bije radość, uśmiech i żywioł. Nie ma wątpliwości, że wieś biedna, ale mimo wszystko wesoła.

Te dwie skrajności kumuluje w sobie postać Anioła. Kreowany przez Maję Gadzińską, staje się on swego rodzaju narratorem, bez którego coraz częściej reżyser nie wyobraża sobie spektaklu. Symboliczny bohater, którego nie znajdziemy u Reymonta, nie jest jednak zwiastunem nadziei, bo na nią we wsi nie ma już miejsca. Jest równie biedny jak reszta mieszkańców, za którymi podąża w obdartych łachmanach. Stara się pomóc zagubionym i strapionym, obdarzyć ich małym uśmiechem. Nie zwiastuje jednak pomyślnego nowego roku. Od pierwszych chwil daje jasny znak, że w Lipcach nie ma prawa zdarzyć się dobro, raczej pojawi się ból i cierpienie.

Jest w postaci Anioła coś metafizycznego, ale i rzeczywistego, wręcz namacalnego. Odbija się w nim los każdego z bohaterów, a w szczególności Jagny, która w finałowej scenie znajduje w nim oparcie. Tylko Anioł wyciąga do niej rękę.

Jagna to ta wykluczona, na której skupia się cała uwaga wsi, całe zło małej hermetycznej społeczności. Kościelniak bardzo mocno nakreślił tę postać, ale nie dał jednoznacznej odpowiedzi co do oceny jej postępowania. Młoda kobieta złamała zasady, na których opiera się życie wsi i musi za to ponieść karę. Nie ma wątpliwości, że stała się zabawką w rękach mężczyzn, choć i ona potrafi się nimi bawić. Chwilami mniej lub bardziej świadomie daje upust swoim żądzom i uwodzi kolejnych. Nie brakuje jednak scen dwuznacznych, jak spotkanie z młodym księdzem, który fascynuje Jagnę, ale zdaje się bardziej intelektualnie niż seksualnie.

Piękna kobieta jest tylko z pozoru prostą dziewką bez ambicji. W jednej ze scen dramatycznie śpiewa, o czym wielu nie chce słyszeć, boi się głośno myśleć i do czego nigdy się nie przyzna. "Ja bym kiej dziedziczka chciała, w cieple siadać, słodko jadać... A ludzie niech na mnie robią!". Jagna chce żyć godnie, marzy o bogatym dziedzicu, przy którym zazna prawdziwej miłości, który jak Anioł ochroni ją przed niebezpieczeństwem.

Na tle lipickiej zagrody jawi się jako przybysz z innej epoki, zwiastun nadchodzących zmian, nowego pokolenia, które inaczej niż jej rówieśnicy, nie będzie godzić się na wątpliwy moralnie etos polskiego chłopa.

Postać kreowana przez Karolinę Trębacz - jak u Reymonta - kusi swoim wdziękiem i urodą. Świadoma swojej fizyczności, nieco wyrachowana, ale przede wszystkim zagubiona i samotna w ramionach każdego kolejnego mężczyzny. Jagna zdaje się być skrojona na miarę Trębacz, która gra całą sobą, niezwykle naturalnie eksponując swoje ciało. Jest pełna seksu, ale swoje fizyczne atuty prezentuje z wdziękiem, a nawet trochę od niechcenia. Gra z wyczuciem, delikatnie, ale przy tym bardzo wyraziście. Całość doprawia znakomitym przygotowaniem wokalnym do niełatwej kompozycji Piotra Dziubka. Jagna Karoliny Trębacz to bez wątpienia jedna z najwybitniejszych ról w polskim musicalu.

Nieco na przekór swoim dotychczasowym dokonaniom w Chłopach pojawia się Dorota Kowalewska, która jako Dominikowa (matka Jagny) wraca na scenę Muzycznego w znakomitej formie. Wokalnie i aktorsko przywodzi na myśl najlepsze czasy swojej kariery, a w szczególności Evitę, w której kreowała rolę tytułową.

Zachwyca Hanka, zarówno w pierwszej, jak i w drugiej obsadzie. Premierowa w wykonaniu Marioli Kurnickiej to podobnie jak Maja Gadzińska prawdziwe objawienie. Aktorka po raz pierwszy otrzymała tak pełnokrwistą postać do zagrania. Hanka jest przeciwieństwem Jagny, chociaż to postać równie tragiczna. W niej odbija się dramat i ból poczynań Antka. Ona jednak nie walczy z konwenansami, pogodzona z zasadami panującymi we wsi, myśli tylko o rodzinie. Kurnicka znakomicie zarysowała dojrzewanie swojej bohaterki - od cichej i posłusznej dziewczyny po świadomą kobietę, której nie brakuje chwil zwątpienia ("a niechbym już raz zdechła!"). Na jej twarzy odbija się dramat zdrady i poniżenia. Nieco inaczej jawi się Hanka w wykonaniu Karoliny Merdy - jest silniejsza, dojrzalsza, jakby od początku świadoma sytuacji, ale i ona walczy o swoje do końca.

Chłopi w reżyserii Wojciecha Kościelniaka to spektakl niezwykle kobiecy. Panowie zostali zepchnięci na drugi plan, chociaż to głównie oni przyczynili się do rozgrywanej na naszych oczach tragedii. Maciej Boryna w wykonaniu Bernarda Szyca i Antek Rafała Ostrowskiego to silni mężczyźni, którzy ścierają się w walce o kobietę. Są uosobieniem prawdziwego chłopa, który dąży do celu bez względu na konsekwencje. Górę nad moralnymi zasadami i uczciwością biorą czyste żądze. Szczególny ukłon należy im się za oderwanie od wielkich kreacji, które w ciągu ostatnich lat mieli okazję zagrać na deskach Muzycznego. Ciekawą postać stworzył Krzysztof Wojciechowski, którego kowal stoi z boku męskiej społeczności Lipiec. Jego odrębność i status społeczny znakomicie odzwierciedla kostium oraz świetnie wykonany swingujący utwór w pierwszym akcie.

Biedna wieś na scenie teatru muzycznego - trudno o większy dysonans, a jednak okazuje się, że na kanwie narodowej epopei można stworzyć wielką historię niepozbawioną koloru, efektownych scen i wybitnej kompozycji muzycznej. Chłopi w reżyserii Kościelniaka to opowieść o nas "tu i teraz". W każdym z nas jest bowiem cząstka tej małej społeczności, która stoi na straży swoich wartości, przyzwyczajeń i tradycji, a jednocześnie pogrąża się w schizofrenicznym zakłamaniu. Kościelniak nam o tym dosadnie i z powodzeniem przypomniał. Ponownie postawił na scenie Teatru Muzycznego wielkie lustro, w którym każdy może się bez problemu przejrzeć.

Pozorna radość (brudna wieś na musicalowej scenie)

Teatr muzyczny to dla Wojciecha Kościelniaka materia niezwykle plastyczna, którą ten twórca poddaje nieustającym eksperymentom, ale nie zapomina przy tym o elementach niezbędnych dla musicalu, dzięki czemu ciągle funkcjonuje w ramach konwencji. Wydawać by się mogło, że w "swoim teatrze" zdziałał już wszystko, a jednak nadal potrafi zadziwić - zarówno na etapie wyboru tematu i libretta, jak i gotową inscenizacją. Ma na koncie musicalowy zestaw obowiązkowy, w tym Hair i West Side Story, przygodę z bohaterami zakorzenionymi w popkulturze - monstrum z Frankensteina czy słynnym kasiarzem z Hallo Szpicbródki, ale przede wszystkim adaptacje polskiego i światowego kanonu literatury: od Snu nocy letniej Williama Szekspira przez Idiotę Fiodora Dostojewskiego czy Lalkę Bolesława Prusa aż po Operetkę Witolda Gombrowicza. Literatura przyniosła mu największe sukcesy, nie dziwi więc fakt, że nadal stanowi główny obszar jego zainteresowań.

We wrześniu Kościelniak otworzył dwa przebudowane teatry - wrocławski Teatr Muzyczny Capitol inscenizacją Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa, a gdyński Teatr Muzyczny Chłopami Władysława Reymonta. Tym samym dopisał kolejny rozdział fascynującej opowieści o człowieku, którą serwuje widzom od początku swojej reżyserskiej kariery.

Chłopi to tylko z pozoru materiał nienadający się na musicalową scenę. Reymont stworzył atlas polskiej kultury, zakorzenionej w tradycji, patriotyzmie i katolickiej wierze oraz nakreślił historię małej społeczności, która konsekwentnie opiera się nowemu. Kolory, smaki, zapachy i dźwięki aż kipią z kart powieści. Do tego dochodzi cała paleta charakterów i postaci oraz niezwykła przyroda, która determinuje rytm pracy i życia mieszkańców Lipiec.

Brudna, biedna, częstokroć smutna, ale jednak kolorowa wieś to wielkie zwierciadło, w którym odbija się wzór "prawdziwego" Polaka. Nieokrzesany, skłócony, pełen kompleksów, a przy tym dumny naród zdaje się od wieków utytłany w błocie i gnoju. Reżyser zagląda w mroczną stronę ludzkiej natury, ale również składa pokłon tradycji, z której czerpiemy do dzisiaj.

Znakomicie odzwierciedla to za pomocą kostiumów Katarzyny Paciorek - typowych łowickich strojów, pięknie układających się w tańcu sukien, prostej białej bielizny oraz niezwykle skromnej scenografii. Oba elementy przenoszą nas w świat, którego zdawałoby się już nie ma. Damian Styrna wykreował przestrzeń, która urzeka intensywnością barw. Świat, w którym słońce rozpromienia najprostsze prace na polu, a księżyc i gwieździste niebo potrafią zmrozić krew w żyłach. Scenografia Styrny opiera się jedynie na kilku kolorowych płachtach materiału - chwilami są tłem dla wizualizacji, w tym łowickich wycinanek, innym razem przywodzą na myśl rozwieszone przed chatą pachnące pranie, ale przede wszystkim odzwierciedlają pory dnia i roku. Nie brakuje brudu i chaosu, który wkracza wraz z ciemnymi barwami spuszczanych na sztalugach materiałów, światłem - odgrywa ono kluczową rolę, chwilami wręcz ogarnia całą przestrzeń widowni, oraz prostymi rekwizytami (szare worki, poduszki, a do tego surowe drewno i przyrządy związane z wiejskimi pracami). Nie brakuje w spektaklu korali, które nie tylko zdobią szyje kobiet, ale również stają się elementem scenografii - wypadają na scenę, imitując wnętrzności zarzynanej krowy.

Warstwę wizualną spektaklu dopełnia niezwykła muzyka Piotra Dziubka. Zabiera nas w magiczną i barwną podróż - od baśniowego świata wyobrażeń ludowych po skoczną i żywiołową zabawę. Z jednej strony kompozycja jest czystą ilustracją dla rozgrywanej akcji, wyrazistym nośnikiem emocji, z drugiej strony niczym narrator dopowiada pewne kwestie. Chwilami brzmi dosadniej niż niejedno padające ze sceny słowo. Dziubek połączył w swoim dziele tradycyjne polskie brzmienie z bałkańskim folklorem, a nawet muzyką klasyczną (Cztery pory roku Vivaldiego w drugim akcie). Uwagę zwraca częste wykorzystanie niespotykanych instrumentów, w tym pięknie brzmiących cymbał, oraz charakterystyczny dla muzyki ludowej biały śpiew, z którym zespół Muzycznego radzi sobie znakomicie.

Po raz pierwszy w Gdyni za choreografię odpowiedzialna była Ewelina Adamska-Porczyk, która zdaje się na stałe zasili grono współpracowników Kościelniaka. Jej wkład w finalny efekt Chłopów jest nie do przecenienia. Doświadczenie i wieloletni kontakt z tańcem ludowym w połączeniu z wrażliwością i otwartością na współczesne formy złożyły się na porywającą mieszankę. Układy kipią energią, a przy tym pełne są uroku i świeżości. Do historii przejdzie niezwykle erotyczna i bardzo efektowna scena skubania gęsi czy wyczerpujący, a przy tym perfekcyjnie wykonany jarmark w Tymowie. Ze sceny bije radość, uśmiech i żywioł. Nie ma wątpliwości, że wieś biedna, ale mimo wszystko wesoła.

Te dwie skrajności kumuluje w sobie postać Anioła. Kreowany przez Maję Gadzińską, staje się on swego rodzaju narratorem, bez którego coraz częściej reżyser nie wyobraża sobie spektaklu. Symboliczny bohater, którego nie znajdziemy u Reymonta, nie jest jednak zwiastunem nadziei, bo na nią we wsi nie ma już miejsca. Jest równie biedny jak reszta mieszkańców, za którymi podąża w obdartych łachmanach. Stara się pomóc zagubionym i strapionym, obdarzyć ich małym uśmiechem. Nie zwiastuje jednak pomyślnego nowego roku. Od pierwszych chwil daje jasny znak, że w Lipcach nie ma prawa zdarzyć się dobro, raczej pojawi się ból i cierpienie.

Jest w postaci Anioła coś metafizycznego, ale i rzeczywistego, wręcz namacalnego. Odbija się w nim los każdego z bohaterów, a w szczególności Jagny, która w finałowej scenie znajduje w nim oparcie. Tylko Anioł wyciąga do niej rękę.

Jagna to ta wykluczona, na której skupia się cała uwaga wsi, całe zło małej hermetycznej społeczności. Kościelniak bardzo mocno nakreślił tę postać, ale nie dał jednoznacznej odpowiedzi co do oceny jej postępowania. Młoda kobieta złamała zasady, na których opiera się życie wsi i musi za to ponieść karę. Nie ma wątpliwości, że stała się zabawką w rękach mężczyzn, choć i ona potrafi się nimi bawić. Chwilami mniej lub bardziej świadomie daje upust swoim żądzom i uwodzi kolejnych. Nie brakuje jednak scen dwuznacznych, jak spotkanie z młodym księdzem, który fascynuje Jagnę, ale zdaje się bardziej intelektualnie niż seksualnie.

Piękna kobieta jest tylko z pozoru prostą dziewką bez ambicji. W jednej ze scen dramatycznie śpiewa, o czym wielu nie chce słyszeć, boi się głośno myśleć i do czego nigdy się nie przyzna. "Ja bym kiej dziedziczka chciała, w cieple siadać, słodko jadać... A ludzie niech na mnie robią!". Jagna chce żyć godnie, marzy o bogatym dziedzicu, przy którym zazna prawdziwej miłości, który jak Anioł ochroni ją przed niebezpieczeństwem.

Na tle lipickiej zagrody jawi się jako przybysz z innej epoki, zwiastun nadchodzących zmian, nowego pokolenia, które inaczej niż jej rówieśnicy, nie będzie godzić się na wątpliwy moralnie etos polskiego chłopa.

Postać kreowana przez Karolinę Trębacz - jak u Reymonta - kusi swoim wdziękiem i urodą. Świadoma swojej fizyczności, nieco wyrachowana, ale przede wszystkim zagubiona i samotna w ramionach każdego kolejnego mężczyzny. Jagna zdaje się być skrojona na miarę Trębacz, która gra całą sobą, niezwykle naturalnie eksponując swoje ciało. Jest pełna seksu, ale swoje fizyczne atuty prezentuje z wdziękiem, a nawet trochę od niechcenia. Gra z wyczuciem, delikatnie, ale przy tym bardzo wyraziście. Całość doprawia znakomitym przygotowaniem wokalnym do niełatwej kompozycji Piotra Dziubka. Jagna Karoliny Trębacz to bez wątpienia jedna z najwybitniejszych ról w polskim musicalu.

Nieco na przekór swoim dotychczasowym dokonaniom w Chłopach pojawia się Dorota Kowalewska, która jako Dominikowa (matka Jagny) wraca na scenę Muzycznego w znakomitej formie. Wokalnie i aktorsko przywodzi na myśl najlepsze czasy swojej kariery, a w szczególności Evitę, w której kreowała rolę tytułową.

Zachwyca Hanka, zarówno w pierwszej, jak i w drugiej obsadzie. Premierowa w wykonaniu Marioli Kurnickiej to podobnie jak Maja Gadzińska prawdziwe objawienie. Aktorka po raz pierwszy otrzymała tak pełnokrwistą postać do zagrania. Hanka jest przeciwieństwem Jagny, chociaż to postać równie tragiczna. W niej odbija się dramat i ból poczynań Antka. Ona jednak nie walczy z konwenansami, pogodzona z zasadami panującymi we wsi, myśli tylko o rodzinie. Kurnicka znakomicie zarysowała dojrzewanie swojej bohaterki - od cichej i posłusznej dziewczyny po świadomą kobietę, której nie brakuje chwil zwątpienia ("a niechbym już raz zdechła!"). Na jej twarzy odbija się dramat zdrady i poniżenia. Nieco inaczej jawi się Hanka w wykonaniu Karoliny Merdy - jest silniejsza, dojrzalsza, jakby od początku świadoma sytuacji, ale i ona walczy o swoje do końca.

Chłopi w reżyserii Wojciecha Kościelniaka to spektakl niezwykle kobiecy. Panowie zostali zepchnięci na drugi plan, chociaż to głównie oni przyczynili się do rozgrywanej na naszych oczach tragedii. Maciej Boryna w wykonaniu Bernarda Szyca i Antek Rafała Ostrowskiego to silni mężczyźni, którzy ścierają się w walce o kobietę. Są uosobieniem prawdziwego chłopa, który dąży do celu bez względu na konsekwencje. Górę nad moralnymi zasadami i uczciwością biorą czyste żądze. Szczególny ukłon należy im się za oderwanie od wielkich kreacji, które w ciągu ostatnich lat mieli okazję zagrać na deskach Muzycznego. Ciekawą postać stworzył Krzysztof Wojciechowski, którego kowal stoi z boku męskiej społeczności Lipiec. Jego odrębność i status społeczny znakomicie odzwierciedla kostium oraz świetnie wykonany swingujący utwór w pierwszym akcie.

Biedna wieś na scenie teatru muzycznego - trudno o większy dysonans, a jednak okazuje się, że na kanwie narodowej epopei można stworzyć wielką historię niepozbawioną koloru, efektownych scen i wybitnej kompozycji muzycznej. Chłopi w reżyserii Kościelniaka to opowieść o nas "tu i teraz". W każdym z nas jest bowiem cząstka tej małej społeczności, która stoi na straży swoich wartości, przyzwyczajeń i tradycji, a jednocześnie pogrąża się w schizofrenicznym zakłamaniu. Kościelniak nam o tym dosadnie i z powodzeniem przypomniał. Ponownie postawił na scenie Teatru Muzycznego wielkie lustro, w którym każdy może się bez problemu przejrzeć.

Piotr Sobierski
Bliza
21 grudnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia