Pozwólcie mówić najmłodszym

"Teraz tu jest nasz dom" - reż. Anna Retoruk - Teatr Maska w Rzeszowie

Czym jest wojna dla jej uczestników najsłabszych i najmniejszych - dla dzieci? Które nie są przecież terrorystami ani wojownikami żadnych ugrupowań, nie są fanatycznymi wyznawcami żadnych religii. Które muszą opuszczać zniszczone domy, porzucać rodziny, zburzone miasta, kraje pogrążone w niekończących się walkach.

Jak to jest, kiedy dziecięcy uchodźcy docierają do obcych miejsc, których mieszkańcy wiodą normalne życie? Mali przybysze nikomu przecież nie zagrażają, za to sami czują się najczęściej zagrożeni, niezrozumiani, zagubieni. W naszej przestrzeni publicznej, pełnej politycznego i medialnego straszenia terrorystami, ekonomicznymi uchodźcami, rozmaitymi barbarzyńcami dybiącymi na nasze obyczajowo-narodowo-religijne wartości, każdy rozsądny, wyważony głos dotyczący losu najbardziej bezradnych uczestników wojen zasługuje na szacunek. Zwłaszcza, gdy teatry lalkowe decydują się pokazać dramat dzieci na wojnie ich polskim rówieśnikom.

W obchodzącym właśnie swoje siedemdziesięciolecie Wrocławskim Teatrze Lalek odbyła się prapremiera sztuki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk "Yemaya. Królową mórz" w reżyserii Martyny Majewskiej. To jedno z najpiękniejszych przedstawień sezonu nie tylko w teatrach dla najmłodszych. Bohaterem był pięcioletni Omar (grany przez niezwykłą Agatę Kucińską), który razem z tatą płynął łodzią, uciekając z własnego ogarniętego wojną kraju. Przepełniona łódź wywróciła się na wzburzonym morzu i mały Omar wypadł za burtę. Znalazł się w nowym, podwodnym świecie rządzonym przez królową Yemayę. I choć było tam ciekawie, pięknie, bezpiecznie i niczego mu nie brakowało, to przecież na brzegu pozostał ojciec, który na pewno czekał na syna, by wspólnie wyruszyć w dalszą wędrówkę. Determinacja syna i cierpliwość ojca zostały nagrodzone.

W Teatrze Baj Pomorski w Toruniu Tomasz Man przygotował autorski spektakl ,,Aya znaczy miłość". Tytułowa bohaterka Aya, z zabawką pod ręką, wybrała się w magiczną podroż w poszukiwaniu zmarłych rodziców. W niebezpieczny czas wojny, najważniejszą motywacją kierującą poszukiwaniami małej bohaterki była bezwarunkowa miłość do rodziców, tęsknota za nimi i determinacja w pokonywaniu wszelkich przeciwności, które piętrzyły się wokół bohaterki. Poddana została także próbie przezwyciężenia własnych słabości, które zawsze pojawiają się w najmniej odpowiednim czasie. Ta bajka nie tylko ukazywała los samotnego dziecka w czasie wojny, uczyła też empatii, wrażliwości i współczucia wobec ludzi, którzy na skutek działań wojennych utracili całe swoje dotychczasowe życie.

Wreszcie w Teatrze Maska w Rzeszowie przygotowano "Tu teraz jest nasz dom" według książki dla dzieci Barbary Gawryluk pod takim samym tytułem, zaadaptowanej na scenę przez Tomasza Kaczorowskiego. Bohaterem tego spektaklu jest chłopiec, którego poznajemy w momencie, kiedy zjawia się na lekcji w nowej, polskiej klasie, powiedzmy - gdzieś w sąsiedztwie. Nie przyjęto go zbyt życzliwie. Skąd się wziął, dlaczego tu, co ma zamiar robić? Dlaczego inaczej mówi, a może inaczej czuje? Bohater, starszy niż ci z poprzednich przedstawień, opowiedział nowym kolegom swoją historię. O tym jak w jego rodzinnym Doniecku zrobiło się na tyle niebezpiecznie, że należało opuszczać dotychczasowe mieszkanie, tym bardziej, że władze polskie zorganizowały wówczas ewakuacje chętnych do wyjazdu rodzin z Ukrainy. I o tym czym była ta cała wojna, która polegała nie tylko na tym, że czasem było wiele huku, ale i na tym, że innym razem była wielka cisza. Że zabrakło wody i prądu. I o tym, jak wojna najpierw była tylko w telewizorze, a potem coraz bardziej zbliżała się, do tego stopnia, że telewizor nie był potrzebny, ani przydatny. I o tym, że w pewnym momencie trzeba było cały swój dobytek zapakować do jednego pudła, czy plecaka. Ale i o tym, jak trudno było rozstawać się z dziadkami, znajomymi, czy ukochanym psem. Ale to przecież dopiero początek kłopotów. Potem, jak w przypadku młodego bohatera z Doniecka, był nowy kraj. A w nim niekoniecznie ktoś życzliwy, czekający na przybyszów zza wschodniej granicy.

Reżyserka przedstawienia, Anna Retoruk, która w ubiegłym roku na rzeszowskiej Maskaradzie zdobyła nagrodę za spektakl "Dziady po Białoszewskim" zrealizowanym w kieleckim Teatrze Kubuś, pokazała, że ma sporo inwencji, determinacji, cierpliwości i wrażliwości. Potrafiła wypracować z aktorami żywą energię na scenie, utrzymać odpowiednio zróżnicowany rytm teatralnej opowieści, zapanować nad zróżnicowanymi emocjami i charakterami postaci. Potrafiła nieźle dogadać się ze scenografem Janem Polivką, który stworzył w spektaklu plastyczną przestrzeń "segmentową", złożoną w dużej mierze z kartonów, kubików. Ciągle przestawianie elementów wzmacniało wrażenie, że wszystko wokół się zmienia, wali, pustoszeje. Sztuka ucząca tolerancji i akceptacji, opowiadająca o sprawach trudnych zyskała akceptację widowni i, miejmy nadzieję, pobudziła do refleksji.

Wszystkie wymienione przedstawienia próbowały ucywilizować, uczłowieczyć jedno z najtrudniejszych wyzwań współczesności, z którym nie radzą sobie ani politycy, ani dziennikarze, ani wielu zwykłych ludzi. Gdy z jednej strony mamy medialny szum, nietolerancję, wywoływanie społecznego zagrożenia, strachu, ksenofobii - dobrze pamiętać choćby właśnie o dzieciach, dla których porzucenie dotychczasowego życia i konieczność budowania nowego, jawi się jako niezrozumiałe cierpienie. Chwała teatrom, że o tym mówią.

Andrzej Lis
e-teatr.pl
12 kwietnia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...