Pozytywna długodystansowość
"Zmontowani czyli sztuki na 4 aktorów" - aut. Gajda-Zadworna Jolanta, Zatońska Beata - Oficyna 4eMCiemna sala Teatru Studio i moje pierwsze doświadczenie teatralne. Jeszcze wtedy nie znałam nazwisk aktorów, nie mówiąc już o reżyserach. Razem z lokalnym kółkiem teatralnym „Siadaj Pała" wybraliśmy się na nasz pierwszy, tak zwany, spektakl dla dorosłych. Cóż to było za wydarzenie. Poznaliśmy tajniki sztuki aktorskiej i otarliśmy się o czarny humor. Scena nas wciągnęła mrocznym klimatem po to, by za chwilę łaskotać nasze brzuchy w śmiechu.
Mowa o spektaklu „O mój tato, biedny tato, matka powiesiła cię w szafie na śmierć, a mnie się serce kraje na ćwierć" w wykonaniu aktorów Teatru Montownia oraz Agnieszki Dygant. Po tym spektaklu czarny humor stał się bliski mojemu sercu, a sam teatr jeszcze bardziej się w nim zadomowił na kolejnych dwanaście lat. Chociaż od teatru nie tak łatwo uciec. Ukochana polonistka z liceum powiedziała mi kiedyś, że teatr do mnie wróci. Znajdzie mnie. I tak, przez kolejne lata teatr mnie znajduje, czasem w roli małego twórcy, czasem marzyciela, ale zazwyczaj po prostu obserwatora. W ciągu tych aktywnych dwunastu lat teatr odcisnął we mnie piętno, w szczególności za sprawą Ogniska Teatralnego u Machulskich oraz Ogniska w Teatrze Ochota. Właśnie z grupą „ogniskowiczów" wybraliśmy się na popularne już wtedy i uwielbiane przez publiczność „Szelmostwa Skapena" wspomnianego już Teatru Montownia.
Bo to właśnie o Montowni szepnę kilka słów. Adam Krawczuk, Marcin Perchuć, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki – ten trzon Teatru Montownia od początku mnie fascynował. Giętkość mimiki, ruchów, całkowite zgranie zespołu, emocje i dialogi odbijane jak piłeczka ping-pongowa. A to wszystko zazwyczaj przy minimalistycznej scenografii. Kochaliśmy to, ponieważ „u Machulskich" uczono nas, że teatr można stworzyć wszędzie i ze wszystkiego, nie potrzebne są złote kotary i realistyczne berła. Najważniejszy jest człowiek. I właśnie człowiek wydaje się być również najważniejszym w Teatrze Montownia. „Jednocześnie Montownia to też dowód pozytywnej długodystansowości, cennej w czasach, gdzie wszystko jest takie jednorazowe" przeczytamy w książce „Zmontowani, czyli sztuki na 4 aktorów" autorstwa Jolanty Gajdy-Zadwornej i Beaty Zatońskiej. Książka ukazała się nakładem niedawno powstałego wydawnictwa Oficyna 4eM i jest drugą jego pozycją na rynku. Przytoczony cytat pochodzi z wypowiedzi Rafała Rutkowskiego. Można powiedzieć, że jest to kwintesencja zarówno Teatru Montownia, jak i samej książki.
Mamy w rękach 264 strony nie tylko wspomnień samych aktorów Teatru Montowni, ale również wypowiedzi o spektaklach oraz wypowiedzi otoczenia Teatru. Z jednej strony książka jest pewnego rodzaju encyklopedią na temat Teatru Montownia. Dzieli się na części: „Skąd jestem", wywiady z poszczególnymi członkami grupy, „Wszystko o spektaklach", „Inni o nas" oraz „Jak to się zakończy". Z drugiej strony mamy w niej do czynienia z wielogłosem, nie raz emocjonalnym, czasem zabawnym, innym razem refleksyjnym. Za sprawą pytań autorek książki jej bohaterowie ukazują nam się jako osoby niezwykle szczere, znające swoją wartość, ale również niewstydzące się porażek. No bo taka jest Montownia. Członkowie zespołu często porównują się do długoletniego związku lub po prostu małżeństwa. W ich przypadku ponad dwudziestoletniego. „Czterech facetów, cztery temperamenty, cztery osobowości. Każdy ma inne podejście do pracy. Gdybyśmy byli wszyscy tacy sami, to w takich samych sytuacjach byśmy się załamywali. A tak jest wymiana. Zawsze któryś z nas odkrywa w sobie większe niż reszta pokłady determinacji" zwierza się Beacie Zatońskiej Adam Krawczuk. Z każdą stroną książki przekonujemy się, że właśnie na tym polega ich siła – na zdobytym razem doświadczeniu, na kryzysach, które pokonali i na sukcesach, które ich nie utopiły. Oczywiście, książka nie mówi tylko o relacjach członków Teatru, chociaż można by powiedzieć, że słowo „relacja" jest w niej kluczowe. Relacja bohaterów, relacja na scenie, relacja z reżyserami i relacja z widownią, a także relacja autorek prowadzących wywiad z bohaterami.
W ten sposób sama książka jest pewnego rodzaju teatrem, w którym sednem jest dialog. Pozwala on czytelnikowi poznać każdego z bohaterów z osobna oraz jego punkt widzenia na daną sytuację, spektakl czy nomen omen relację. Warto również zwrócić uwagę na to, że dwadzieścia lat istnienia Teatru Montownia to również dwadzieścia lat historii otaczającego świata. Jolanta Gajda-Zadworna pyta Macieja Wierzbickiego „Patrząc na swoich studentów, jak widzi Pan Was sprzed tych 20 lat?", po czym pada odpowiedź „Zawsze się mówi >>Aaa, za moich czasów...<<, natomiast ludzie są tak samo poszukujący, tak samo się boją i mają podobne problemy. Może oni teraz, stając po stronie telefonów, smartfonów i tabletów, czyli skrótu, mają większe problemy w nawiązaniu bezpośrednich, głębszych relacji". Mimo jednak zmieniających się czasów Teatr Montownia wciąż porusza uniwersalne tematy, ponieważ ludzie wciąż „tak samo się boją i mają podobne problemy". Za pomocą śmiechu mówią o kwestiach ważnych. „>>Wspólnota w śmiechu<< to oczywiście skrót myślowy, ale jakże dobitnie ukazujący relacje pomiędzy aktorami, reżyserem i innymi realizatorami wspólnych przedsięwzięć teatralnych Montowni" podsumowuje Waldemar Śmigasiewicz. Oczywiście, nie samym śmiechem teatr żyje i Montownia doskonale o tym wie, mając w swoim repertuarze również poważne i niezwykle ambitne realizacje. Ze śmiechem jednak Montownię kojarzymy, nie tylko scenicznym. Grupa jest unikatem na skalę polską, jeśli nie europejską. Zawdzięcza to swojej ciągłej młodzieńczości oraz szczerości. „Montownia... Podziwiam ich dlatego, że zrealizowali – chyba tak można powiedzieć – młodzieńcze marzenie" wspomina Wojciech Adamczyk. W latach dziewięćdziesiątych zrezygnowali z posad w teatrach, by stworzyć swoją własną trupę, którą w książce czasem nazywają „zakonem", a siebie „Muszkieterami". W ich zamierzeniach chodziło głównie o to, by jak najwięcej grać na scenie, co sami nazywają czystą przyjemnością z grania. W ich historii pojawiła się możliwość posiadania własnej sceny, niestety przyniosła ona więcej rozczarowania niż sukcesu. Zatem mówiąc o graniu na scenie, nie chodzi o konkretne miejsce - „nie miejscem, a sercem Montownia stoi" mówi Wojciech Solarz.
Prócz bogatego wielogłosu wspomnień, relacji ze spektakli oraz wypowiedzi współpracowników Montowni, książka jest również albumem fotograficznym. Samo jej przeglądanie jest już przyjemnością. Czytelnik znajdzie w niej zarówno zdjęcia ze spektakli oraz ich plakaty, ale również zdjęcia archiwalne, na przykład z dzieciństwa bohaterów. Jeśli jesteś miłośnikiem/miłośniczką teatru (a już w szczególności Teatru Montownia!), polecam sięgnąć po tę książkę. Przeniesie Cię nie tylko na scenę i za kulisy, ale przede wszystkim do serc „Muszkieterów". Zobaczysz nie tylko zdolnych artystów, ale przede wszystkim piękną męską przyjaźń, która wiele przeżyła - jak w jednym zdaniu mówi o niej Marcin Perchuć: „Jednak na wprost zadane pytanie, dlaczego uprawiam ten zawód, wymieniam trzy nazwiska: Maciej Wierzbicki, Rafał Rutkowski i Adam Krawczuk".