Praca z młodymi ludźmi działa na mnie twórczo

Rozmowa z Agnieszką Radzikowską

Przede wszystkim w pracy ze studentami cenię sobie energię, która od nich bije. To jest nieprawdopodobne, jak ci młodzi ludzie potrafią energetycznie zarażać i motywować do pracy. Kiedy ja czuję tego rodzaju feedback w pracy, to odnoszę wrażenie, że razem jesteśmy w stanie przenosić góry. Nic chyba tak nie zachęca do dalszego tworzenia jak szczere chęci i bycie otwartym na nowe doświadczenia.

Jan Gruca: Pani Agnieszko, jak doszło do tego, że postanowiliście zrobić spektakl akurat o morderstwach dokonanych na rodzicach przez ich własne dzieci?

Agnieszka Radzikowska - Nie ukrywam, że ten temat od lat mnie intrygował. Kiedy zostałam mamą, zaczęłam pogłębiać wiedzę na temat relacji dziecka z rodzicem i wtedy też zainteresowałam się sprawami wspomnianych przez pana morderstw. Zaczęłam wówczas się zastanawiać, co takiego musi się wydarzać, że pewna granica zostaje przekroczona i dziecko decyduje się zamordować swojego rodzica. Już wcześniej kilka razy planowałam przeprowadzić egzamin ze studentami właśnie na temat tych straszliwych tragedii, ale jakoś zawsze ciężkość tej tematyki ostatecznie mnie zniechęcała. Tym razem jednak, kiedy Marek Rachoń, dyrektor Szkoły Aktorskiej, zaproponował mi reżyserię dyplomu i zapytał, czym chciałabym się zająć, poczułam, że jest to odpowiedni czas jak i stosowna okazja, by przenieść te historie na scenę.

Jest to, wydaje mi się, nietuzinkowy materiał na dyplom aktorski.

- Tak, ale jest to także niezwykle ciekawe wyzwanie aktorskie dla młodych adeptów sztuki aktorskiej, bo w IV Przykazaniu, musieli oni zagrać morderców i ich ofiary. W tych rolach oczywiście jest ogrom różnych i przeciwstawnych emocji - tego wewnętrznego świata, z którym zmierzenie się jest w moim odczuciu bardzo interesującym doświadczeniem. Ponadto, przygotowując ten dyplom, chciałam, aby każdy z tych młodych i utalentowanych ludzi miał taką samą możliwość zaistnienia na scenie. Niestety, często z dyplomami tak bywa, że są dwie, może trzy, najważniejsze role, wokół których reszta roku musi orbitować w swoich skromnych epizodach. W naszym spektaklu chciałam takiej sytuacji uniknąć, aby też nauczyć moich studentów, że teatr jest przede wszystkim pracą zespołową, gdzie współpraca jest absolutną podstawą. Myślę, że za sprawą świetnego tekstu Kasi Błaszczyńskiej, każdy dostał swoje przysłowiowe pięć minut na zaprezentowanie swoich umiejętności i zareklamowanie swoich teatralnych osobowości.

Intryguje mnie jak właśnie przebiegała praca nad tym tekstem. W waszym spektaklu mówicie o kilku mniej lub bardziej głośnych sprawach morderstw. Zastanawiam się, czy szukając materiałów do scenariusza, miałyście z Kasią Błaszczyńską w czym przebierać.

- To jest naprawdę przerażające, bo takich historii jest mnóstwo, do tego w obecnych czasach są one dobrze udokumentowane za sprawą mediów. Kasia zrobiwszy głęboki research, miała przygotowane kilka teczek takowych historii, abyśmy następnie mogły wyselekcjonować kilka z nich tak, aby stworzyć kolaż zaczynający się w latach osiemdziesiątych, a kończący się w czasach współczesnych. Jednakże, muszę przyznać, że tych spraw znalazłyśmy więcej niż początkowo zakładałyśmy, a dokonanie wyboru, które z nich miałyby trafić do spektaklu było trudnym zadaniem. Niemniej jednak, ostatecznie Kasia poszła za swoją intuicją, wybrała kilka z nich, po czym napisała na ich podstawie poszczególne sceny, niewiele przy tym zmieniając. W przebieg historii nie chciałyśmy zbytnio ingerować, jedynie imiona i nazwiska naszych bohaterów zostały zmienione. Ważne było dla nas, aby IV Przykazanie miało formę teatru dokumentalnego, by funkcjonowało ono jako pewnego rodzaju ostrzeżenie zarówno dla rodziców jak i dzieci, w co różne zachowania mogą na przestrzeni lat się zamienić i do jakich tragedii finalnie mogą doprowadzić. Jednakowoż uważam, że mimo dokumentalnego aspektu scenariusza, Kasia stworzyła tekst teatralny, metaforyczny, nadając pewnego rodzaju lekkości tej bądź co bądź trudnej tematyce.

W jaki sposób pracowała Pani natomiast ze studentami? Mogłaby Pani zdradzić naszym czytelnikom swoją metodę pracy?

- Bardzo chętnie, bo przyznam szczerze, jest to dla mnie najbardziej ekscytująca część tego przedsięwzięcia. Bardziej niż efekt końcowy fascynuje mnie sam proces tworzenia spektaklu, czyli nasze spotkania na próbach i mam nadzieję, że było to także ciekawe dla studentów. Powiedziałabym, że moja metoda, a jest ona oparta o pisanie monologów wewnętrznych, może być uznana za dość specyficzną, jednakże naprawdę zależało mi, aby przekonać do niej moich studentów. Początkowo podchodzili oni do takiej pracy z pewną dozą nieśmiałości, szybko jednak udało im się otworzyć w pełni na doświadczenia, jakie niesie ze sobą ta forma pracy. Polega ona na tym, że aktorzy muszą stworzyć cały świat wewnętrzny postaci. Zaczynaliśmy od tego, że studenci pisali monologi, za pomocą których mogli sobie oni wyobrazić swoje postacie: jak one wyglądają, jak się ubierają czy chociażby co lubią jeść. Następnie przechodziliśmy do aspektów bardziej wewnętrznych. Wówczas wymagałam od aktorów, aby zaimprowizowali dzieciństwo swoich postaci, aby mogli oni zidentyfikować, gdzie pojawił się zgrzyt w ich relacjach z rodzicami, który w kolejnych latach powoli kiełkował, aby na koniec zaowocować makabryczną zbrodnią. Cały proces często bywał bolesny i emocjonalnie obciążający, bo naprawdę trudne momenty żmudnie rozkładaliśmy na czynniki pierwsze by móc je celnie przeanalizować i zinterpretować. Tak samo pracowaliśmy w przypadku rodziców, bo ich historie także improwizowaliśmy aż do dzieciństwa, by dotrzeć z kolei do tego, co sprawiło, że popełnili oni takie, a nie inne błędy wychowawcze. W tej metodzie dla aktora absolutną podstawą jest rozszyfrowanie przeszłości swojej postaci. Bez tego znaczniej trudniej jest zrozumieć sytuację, w jakiej się oni znaleźli.

Czy poza pisaniem monologów i improwizacją sięgaliście do innych środków ekspresji?

- Tak. Również wymagałam od aktorów rysowania różnych elementów z życia ich postaci, niezależnie od ich umiejętności w tym obszarze. Przykładem takiego zadania było stworzenie rysunków pokoi z dzieciństwa, bo zakładaliśmy, że przestrzenie, w jakich dorastali bohaterowie miały istotny wpływ na ich rozwój emocjonalny. Zupełnie inaczej wyglądały pokoje introwertyków od pokoi ekstrawertyków, postać dorastająca w bezsilności wobec swojego ojca alkoholika żyła w zupełnie innym środowisku niż Róża, która spędziła dzieciństwo w wózku inwalidzkim, bo do tego była zmuszana przez swoją matkę wmawiającą jej najróżniejsze choroby. Taka forma wizualizacji znacznie ułatwia zrozumienie emocji postaci i ich życiowych rozterek.
Ponadto, duży nacisk stawiałam także na ruch jako na formę ekspresji i na tej płaszczyźnie fantastyczną robotę wykonała Natalia Dinges, znakomita choreografka. Natalia wraz z aktorami starała się dotrzeć do tego, jak sposób chodzenia czy chociażby jakie gesty najtrafniej wyrażały sferę wewnętrzną poszczególnych postaci. Chciałyśmy z Natalią nauczyć studentów jak dystansować się od swojej własnej fizyczności, aby w następnej kolejności móc wykreować inną, należącą do granych przez nich bohaterów.

Czy w Pani metodzie aktorzy są zachęcani do wynoszenia swoich postaci poza próby?

- Zdecydowanie. Próby w teatrze to jedno, ale by w pełni zrozumieć swoją postać, trzeba rzeczywiście z nią spędzić sporo czasu, także w życiu codziennym. Przykładem takiej pracy mogłyby być dziewczyny grające Różę i Lily jeździły na wózku inwalidzkim po Galerii Katowickiej, kupując ubrania dla Róży. Musiały one czynić to w pełni w swoich postaciach, a więc w tym ruchu i w tych emocjach, które aktorki wypracowały sobie na początku swojej podróży z moją metodą. Innym przykładem mogłaby być rodzina zmagająca się z ojcem alkoholikiem znęcającym się nad swoim synem i żoną. Poprosiłam aktorów, by w niedzielę wybrali się oni do kościoła, udawali przed ludźmi normalnie funkcjonującą rodzinę ukrywającą nałóg ojca, by następnie spotkali się na niedzielny obiad, na którym tata bohatera zaczyna pić i staje się opresyjny wobec swojej rodziny. Tego rodzaju ćwiczenia miały sprawić, by postacie naturalnie nabrały realizmu i szczerości, jakich wymagałam w spektaklu.

Jak rozumiem jest to metoda, z której Pani także korzysta w swojej pracy aktorskiej.

- Tak, zawsze tak tworzę swoją postać, chociaż oczywiście nie wszyscy reżyserzy tak pracują. Nawet powiedziałabym, że niewielu reżyserów sięga do tej metody, ale ja oczywiście sama dla siebie mogę w ten sposób kreować moich bohaterów, gdyż dla mnie osobiście jest to bardzo efektywne podejście. Zresztą, swoich zeszytów z monologami, rysunkami i notatkami mam całe mnóstwo, gdyż nigdy ich nie wyrzucam, ponieważ wierzę, że w tych zeszytach mieszkają dusze moich postaci.

Lubi Pani wracać do swoich monologów sprzed lat?

- Oj tak, zdecydowanie. Wracanie do nich wiele nauczyło mnie też o samej sobie, bo często bywałam zaskoczona czytając pewne teksty po latach. Człowiek wówczas może przyjrzeć, jak zmienił się na przestrzeni lat swojej pracy, jak dojrzał, co się zmieniło w nim i w jego sposobie myślenia na danych etapach życia. Natomiast gdy przychodzi mi znów wcielić się w postać, którą gram już od ośmiu czy dziewięciu lat, wracanie do tych tekstów jest formą odświeżenia i utrwalenia sobie pewnych elementów z życia moich bohaterów. Czasem taka powtórka jest także pretekstem do dalszych poszukiwań, co zawsze jest dla mnie intrygującym doświadczeniem.

Wracając znów do IV Przykazania, mogłaby pani powiedzieć, co najbardziej ceni sobie pani w pracy z młodymi ludźmi?

- Przede wszystkim energię, która od nich bije. To jest nieprawdopodobne, jak ci młodzi ludzie potrafią energetycznie zarażać i motywować do pracy. Kiedy ja czuję tego rodzaju feedback w pracy, to odnoszę wrażenie, że razem jesteśmy w stanie przenosić góry. Nic chyba tak nie zachęca do dalszego tworzenia jak szczere chęci i bycie otwartym na nowe doświadczenia. Ponadto, z punktu widzenia pedagoga, lubię też śledzić postępy studentów i zachodzące w nich przemiany: jakie nowe walory aktorskie w nich kwitną i jak oni dojrzewają w tym specyficznym zawodzie. A na przestrzeni jednego dyplomu można takich zmian dojrzeć całe mnóstwo. Jest to dla mnie fascynująca sprawa, mająca i na mnie bardzo twórczy wpływ.

Czy zatem jak pani pracuje w teatrze na co dzień, często odnosi pani wrażenie, że tej energii w pracy jest mniej?

- Tak bywa. To w szczególności zależy od charyzmy reżysera. Kiedy spotykamy się z reżyserem, który jest w pełni zaangażowany w proces twórczy, kocha on aktora i nie chce on być jedynie panem i władcą całego przedsięwzięcia, to wtedy rzeczywiście bywa różnie. W takich sytuacjach często osobiście czuję się jak jedynie marionetka wykonująca czyjeś polecenia. Natomiast, kiedy ja czuję, że reżyser daje mi możliwość dialogu, jest on otwarty na różne rozwiązania sceniczne, wówczas znacznie pewniej i bardziej twórczo czuję się w swojej pracy. Widzę to również po swoich kolegach i koleżankach z pracy, także tych najbardziej doświadczonych. W momencie, kiedy pojawia się ktoś, kto ma coś nowego i odkrywczego do pokazania w swojej metodzie pracy, widzę po nich jak w mgnieniu oka stają się oni znów młodymi, pełnymi energii aktorami, którymi gdzieś w środku dalej są.

Co było dla pani najtrudniejsze w roli reżysera i pedagoga?

- Przede wszystkim szczególnie się bałam, czy nikomu nie zrobię krzywdy albo czy moi studenci nie poczują się w pewnym sensie niedowartościowani, albo nawet – że tak to ujmę – „niedokochani" przeze mnie. Ostrożnie podchodziłam do dzielenia się swoimi uwagami, zależało mi na tym, by były one przede wszystkim konstruktywne i najlepiej nie za bardzo bolesne. Zwłaszcza, że ostatnio coraz więcej możemy usłyszeć o różnych nieodpowiedzialnych zachowaniach pedagogów, którzy czasami bywają zbyt okrutni dla studentów, co ostatecznie może doprowadzić przecież do całkowitej blokady takiego młodego adepta sztuki. A do tego jak już dojdzie, to nie ma przecież mowy o skutecznej współpracy, bo w tym procesie twórczym zabraknie szczerości. Tego oczywiście na każdym kroku starałam się uniknąć i mam nadzieję, że mi się to udało, ale o to należałoby pytać moich studentów.

Chciałbym jeszcze, aby opowiedziała nam pani trochę o scenografii w waszym spektaklu. Z jednej strony otrzymaliśmy skromny minimalizm, z drugiej jednak można było odnieść wrażenie, że w tym świecie, który nam chcieliście pokazać, niczego nie brakowało, jakby był on mimo tego minimalizmu zupełnie kompletny i hermetyczny. Jak do tego doszliście z pozostałymi realizatorami?

- Od początku razem ze scenografkami zakładałyśmy hermetyczność przestrzeni, podkreśloną niewinną bielą, która finalnie zostałaby skażona przez zbrodnie dokonane przez bohaterów. Chcieliśmy stworzyć też przestrzeń, w jakiej aktorzy mogliby funkcjonować niemalże cały czas, nawet kiedy nie są kluczowymi postaciami dla danej sceny, tak by gdzieś w tle, na dalszym planie prowadzić swoje ruchowe monologi wewnętrzne. Zakładaliśmy stworzenie niedosłownych przestrzeni, gdzie będzie istotna nie tylko wyobraźnia aktorów, ale też widzów. Tutaj chciałabym serdecznie podziękować naszym młodym scenografkom, Idze Płachcie i Anecie Marszałek, które – w moim odczuciu – tę rzeczywistość skutecznie wyraziły przy stosunkowo niewielkim budżecie.

Ponadto biel waszej scenografii dała wam wiele możliwości w kwestii oświetlenia.

- Tutaj pierwszorzędną pracę wykonał nasz mistrz oświetlenia, Bartłomiej Sowa, który ciekawie naszą białą przestrzeń redefiniował właśnie kompozycjami świetlnymi, czasami dość abstrakcyjnymi. Chcieliśmy, aby światło pośrednio komentowało to, co się wydarzało w danej chwili na scenie i przekazywało pewne niuanse związane z emocjami naszych bohaterów i ich trudnymi relacjami z rodzicami.

Jak natomiast powstawała warstwa muzyczna IV Przykazaniu, którą tworzyłyście razem z Anną Bratek?

- Przygotowując się do swoich różnych projektów, w pierwszej kolejności staram się dobrać sobie ludzi, którym ufam, że zrobią coś na najwyższym możliwym poziomie. Anka Bratek także jest jedną z takich realizatorek i dla mnie jest ona odkryciem na skalę ogólnopolską. Jest to naprawdę wyjątkowa wokalistka. Niemniej jednak, początkowo jak zaoferowałam Ani współpracę w ramach tego spektaklu, Ania była absolutnie przeciwko, gdyż przytłaczała ją ciężka tematyka naszego przedstawienia, podczas gdy ona tworzy swoją muzykę by nieść nadzieję i być piastunką szczęścia. Wówczas powiedziałam Ani, że warstwę muzyczną w IV Przykazaniu wyobrażam sobie na totalnej kontrze do naszej makabrycznej tematyki, bo przecież inaczej powstałby jakiś nieznośny patos albo nawet i kicz. Dlatego właśnie Ania muzyką opowiadała o tym, co w dzieciństwie jest najpiękniejsze, stąd właśnie te liczne aranżacje nawiązujące do kołysanek. Oprócz tego, że aktorzy sami sugerowali kołysanki najbardziej pasujące ich zdaniem do swoich postaci, starałyśmy się także dopasować piosenki regionalnie – czyli, by pasowały one do regionów, w jakich dany mord miał miejsce. Takim właśnie tropem dotarłyśmy do formy, którą można zobaczyć w przedstawieniu i mam nadzieję, że zgodnie z naszymi założeniami, ta kontra uczyniła nasz spektakl znacznie bardziej wstrząsającym.

Dobrze, o "IV Przykazaniu" już chyba dowiedzieliśmy się wszystkiego, dlatego jeszcze na koniec chciałbym jeszcze podpytać o pani udział w "Pokorze" w reżyserii Roberta Talarczyka, której premiera ma odbyć się w tym tygodniu.

- Postaram się nie zdradzić za dużo w tej kwestii. Jest to moje kolejne ciekawe spotkanie z Robertem Talarczykiem, będące kolejnym kamieniem milowym w tym naszym teatralnym cyklu poświęconemu Śląskowi. Zaczynałam tę przygodę od Piątej Strony Świata, w której wcielałam się w młodziutką i niewinną Adelę, następnie miałam okazję pracować przy Drachu, gdzie z kolei przyszło mi zagrać Dziewczynę, Która Wymknęła się Nikodemowi, będącą wyzywającą dziewczyną, seksualnie odważną i czasami wręcz wulgarną, a teraz przy Pokorze intrygująca okazja mi się przydarzyła, bo mam zagrać Matkę Aloisa. Jest to dla mnie zupełnie nowa sytuacja sceniczna, gdyż z tego rodzaju archetypem roli nie miałam jeszcze szansy się zmierzyć, a przyznam szczerze, że już trochę odczuwałam zmęczenie od grania wyłącznie młodych dziewczyn, siedemnasto- albo dwudziestoletnich, bo ja już taka nie jestem ani na zewnątrz, ani w środku. Matka natomiast jest osobą dużo starszą ode mnie, a więc jest to zupełnie inna gamma emocji i doświadczeń, z jakimi muszę się zmierzyć w tym spektaklu i nie ukrywam, że niezwykle mnie fascynują nowe wyzwania z tym związane. Jest to dla mnie trudna i przełomowa rola w moim aktorskim dorobku.
Ponadto, tematyka Śląskości osobiście jest dla mnie szczególnie bliska, a spotkanie z nią w Pokorze jest strasznie bolesne, w przeciwieństwie do niemalże nostalgicznej Piątej Strony Świata, przesiąkniętej realizmem magicznym. Pokora natomiast jest mocna, surowa i drapieżna, powiedziałabym, że jeszcze bardziej niż było to w Drachu. Premiera już czyha za rogiem (11 czerwca – przyp. red.), już wkrótce widzowie będą mogli ją zobaczyć i mamy nadzieję, że będzie to ważny spektakl w repertuarze naszego teatru.

Rozumiem. pani Agnieszko, serdecznie dziękuję za uchylenie nam rąbka tajemnicy na temat tej premiery jak i za całą rozmowę.

- Także panu dziękuję.

__

Agnieszka Radzikowska - Urodziła się w Chorzowie. W roku 2008 ukończyła szkołę teatralną: jej rolą dyplomową była rola Młodej w „Klątwie" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Anny Polony. Na czwartym roku zagrała również w spektaklu Krystiana Lupy „Warsztat – Marat – Sade" rolę Simony. Od 2002 roku związana z Teatrem Śląskim w Katowicach. Na katowickiej scenie zagrała również Anitę w „Panu Pawle" (2004), Iwonę w „Iwonie, Księżniczce Burgunda" w reż A. Keresztesa, Adelę w „Piątej Stronie Świata" w reż. R. Talarczyka, Dziewczynę, Która się Wymknęła w „Drachu" w reż. R. Talarczyka czy Cecylię Kukuczkę w „Himalajach" tegoż reżysera. Widzowie mogli ją także oglądać w filmowych rolach w „Zbliżeniach" w reż. Magdaleny Piekorz, w „Drzewo i ja" w reż. Łukasza Nowaka, w „Odnajdę cię" w reż. Beaty Dzianowicz oraz w licznych serialach, m. in. w serialu kryminalnym „Kruk. Szepty słychać po zmroku" produkcji Canal+. W 2020 roku wyprodukowała serial „6 mm". W tym samym roku obroniła pracę doktorską w Szkole Filmowej w Łodzi.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Glasgow
17 czerwca 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...