Prawdziwa sztuka krytyki się nie boi
Przegląd wtorkowej prasyNajpierw zła wiadomość. "Rząd chce wprowadzić dodatkową składkę, z której finansowane będzie wsparcie dla osób wymagających stałej opieki. Wszyscy, nawet rolnicy, mają płacić po 1 - 1,5 proc. dochodu - pisze "Rzeczpospolita". - Ostateczna wysokość nowej składki to oczywiście będzie decyzja polityczna - mówi Mieczysław Augustyn, senator PO. Przewodniczy on specjalnemu zespołowi, który składa się z przedstawicieli resortów pracy, zdrowia, parlamentarzystów i ekspertów. Jego celem jest przygotowanie projektu ustawy o opiece długoterminowej i ryzyku niesamodzielności".
Zdaniem dziennikarzy "Rz", zespół proponuje, by te wydatki zostały sfinansowane dzięki wprowadzeniu dodatkowego ubezpieczenia społecznego - składka miałaby się wahać między 1 a 1,5 procent dochodu. Odprowadzaliby ją wszyscy podlegający ubezpieczeniu zdrowotnemu (pracownicy, przedsiębiorcy, emeryci), ale także rolnicy. Składka w całości byłaby finansowana z dochodu ubezpieczonego. Zmniejszałaby więc jego zarobki. "Przy przeciętnym wynagrodzeniu brutto około 3,1 tys. zł płacilibyśmy po 31 - 47 zł miesięcznie. Z wpływów, a można je szacować na maksymalnie 6 - 8 mld zł rocznie, byłby utworzony odrębny fundusz, którym gospodarowałby NFZ" - informuje "Rz". Jeśli to prawda, to czeka nas nowy podatek. Ale z drugiej strony jest on potrzebny, bo dodatek pielęgnacyjny dla ciężko chorych leżących w domu wynosi dziś tylko 173,10 zł. To śmieszna kwota, wręcz urągająca ludzkiej godności.
Bardziej optymistyczna jest "Polska the Times". "Buzek zdobywa poparcie Europy" - ogłasza. Chodzi o poparcie, by były premier RP został szefem Parlementu Europejskiego. "To już nie spekulacje, to fakt. Polak jest o włos od zapewnienia sobie prestiżowego stanowiska" - pisze "Polska". A Joseph Daul, szef frakcji chadeckiej w PE potwierdza w wywiadzie: "Buzek naszym kandydatem". Oby to wszystko okazało się prawdą, bo zarówno Polska jak i Jerzy Buzek w pełni zasługują na to stanowisko.
Najbardziej odjazdową czołówkę ma dziś jednak "Nasz Dziennik" broniący własnej dziennikarki Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, recenzentki teatralnej, której dwie warszawskie sceny - Teatr Dramatyczny i Na Woli - nie chcą zapraszać na spektakle, bo rozmawiała na premierze jednego z nich. "To dyskryminacja mojej osoby ze względu na wyznawany przeze mnie światopogląd oraz to, że piszę w \'Naszym Dzienniku\' - ocenia Temida Stankiewicz-Podhorecka, której Teatr Dramatyczny im. Gustawa Holoubka i Teatr Na Woli odmówiły zaproszeń na spektakle. Pretekst? Miała rozmawiać na jednym z nich, co rzekomo przeszkadzało aktorom. Fakt skreślenia z listy krytyków teatralnych osoby znanej z piętnowania tego, co uderza w wartości narodowe i religijne, poruszył środowisko twórcze. - Jeśli ktoś pisze do rzeczy, kto krytykuje teatr za to, że niesie ze sobą nurty nihilistyczne, staje się po prostu niewygodny. Pani Stankiewicz-Podhorecka okazała się w tej sytuacji ideologicznie niepoprawna i dlatego należało ją wykluczyć - mówi prof. Henryk Kiereś, kierownik Katedry Filozofii Sztuki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II".
Temida Stankiewicz-Podhorecka przyznaje, że rozmawiała na spektaklu, ale szeptem: "- No, nie! Zabawa jak w przedszkolu. Owszem, kilka razy zwróciłam się do osoby towarzyszącej mi z uwagami natury artystycznej, ale mówiłam szeptem. Przecież nie wygłaszałam referatu. Zresztą spektakl był tak nudny i nieudany, że niektórzy widzowie, bez mojego udziału, z własnej woli opuścili widownię w trakcie trwania przedstawienia. Cała ta historia z podaniem przyczyny o niezapraszaniu mnie jest swego rodzaju manipulacją. Chodzi przecież naprawdę o coś zupełnie innego. Ja nie pasuję do i już - powiedziała nam Temida Stankiewicz-Podhorecka."
Nie sądziłem, że tego doczekam. "Nasz Dziennik" broniący wolności słowa to jest naprawdę coś. Krytycy teatralni wszystkich krajów łączcie się!